Logo Przewdonik Katolicki

Magia kina według Tarantino

Natalia Budzyńska
fot. materiały prasowe

Sierpniowa fala nawiązań do morderstwa dokonanego przez tzw. bandę Mansona powoli maleje. Z jednej strony to dziwne, żeby w taki sposób uczcić 50. rocznicę zbrodni, no ale ten rynek tak ma. No właśnie, z tej smutnej rocznicy cieszą się szczególnie wydawcy. Ukazały się co najmniej dwie biografie Sharon Tate i jedna historia spiskowa dotycząca morderstwa, łącząca wydarzenia z tajną misją CIA

I choć rzeczywiście pytań wciąż jest dużo, policyjnych wpadek mnóstwo, a oskarżeni później, już podczas odsiadki, zmieniali zeznania, to jednak ta historia wydaje się mocno naciągana. Nawet Wydawnictwo Czarne pokusiło się o wprowadzenie na rynek w świetnej serii amerykańskiej książki, która wydawałoby się, że będzie pozycją ambitną, tymczasem okazała się totalnym rozczarowaniem. Autorka Ludzkich potworów spotykała się przez 20 lat z dwiema morderczyniami z Rodziny Mansona, chcąc odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że zwykłe dziewczyny były zdolne do takich zbrodni. Niestety, jej odpowiedzi są naiwne, powierzchowne i banalne, że szkoda na nie czasu. Żeby dojść do swoich wniosków, nie musiałaby przekraczać więziennej bramy.

Znacznie ciekawiej podeszli do wspomnień filmowcy. Najpierw przypomnę serial sprzed roku czy dwóch: Era wodnika, z Davidem Duchovnym w roli policyjnego detektywa z Los Angeles i z Mansonem w tle. Jest świetny pod każdym względem. W jednym odcinku nowiutkiego sezonu serialu Mindhunter detektywi z FBI odwiedzają Mansona w więzieniu – brawa dla charakteryzatorów i aktora Damona Herrimana, który zresztą wcielił się także w tę postać w najbardziej wyczekiwanym filmie tego roku: Pewnego razu… w Hollywood.

Ten przydługi wstęp był tylko po to, żeby wspomnieć o Tarantino i jego jednym z najlepszych filmów. Tak bardzo nie chciałabym spoilerować, dla mnie samej końcówka tego filmu była najpiękniejsza i bardzo chciałabym zachować tę niespodziankę dla tych, którzy filmu jeszcze nie widzieli, a chcieliby. Pisać, że to hołd dla kina, to za mało, ale rzeczywiście: Tarantino pokazuje moc kina. Tę moc, która ożywia, to czary-mary, dzięki którym możemy przeżyć coś jeszcze raz albo zupełnie na nowo, albo dawać nadzieję, wzruszenie, albo zmienić bieg historii. W iście tarantinowskim stylu główni bohaterowie (DiCaprio i Pitt – co za wspaniały duet!) mijają się z Mansonem, jego dziewczynami, Tate i Polańskim. Wszystko tu jest: czarny humor, trochę sentymentalizmu, cudzysłów i dygresje, obraz w obrazie i przeskoki w czasie, szczypta kiczu, ckliwości i oczywiście krwawa jatka, a zapewniam, że wszystko odbywa się nie tak, jak się spodziewamy. A na koniec… no właśnie, finał, który powoduje to magiczne wzruszenie, gulę w gardle, nadzieję.

Alternatywna historia według Tarantino jest najlepszym uczczeniem pamięci ofiar tej strasznej zbrodni, a Tarantino zrobił to z wyczuciem, szacunkiem i bez taniej sensacji.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki