Tuż przed przyjęciem święceń kapłańskich w czerwcu 1942 r. kleryk Ignacy Tokarczuk wziął udział w rekolekcjach prowadzonych przez ks. Marian Starka, ojca duchownego seminarium we Lwowie. Rekolekcjonista mówił: „Kapłan musi być razem z ludźmi, ale zawsze ma pozostać sobą, wierny swemu powołaniu i zasadom Ewangelii. Myśli, uczucia i zasady kapłana mają go wyróżniać spośród ludzi żyjących w świecie i związanych ze światem”. Wtórował mu pełniący obowiązki rektora seminarium ks. Stanisław Bizuń, który, wedle relacji Tokarczuka, „zaklinał, abyśmy byli zawsze wierni Kościołowi”.
Witos w sutannie
Przytoczone słowa wypowiedziane zostały w czasach niezwykle trudnych zarówno dla Polski, jak i Kościoła. Lwów, miasto o wielowiekowej historii i tradycji, po koszmarze sowieckiej okupacji, wywózkach, aresztowaniach i egzekucjach znajdował się we władaniu Niemców, którzy również realizowali bezlitosną politykę niszczenia polskości. W tych trudnych warunkach Ignacy Tokarczuk, wraz z czterema innymi alumnami, przyjął świecenia kapłańskie.
Po latach tak wspominał swoją postawę w seminarium: „Pasjonowały mnie sprawy ludu wiejskiego, jak i robotników […]. Widziałem siebie jako kapłana pracującego wśród najbardziej krzywdzonych i niedocenionych, tj. ludności wiejskiej i robotniczej w miastach. Byłem wrażliwy na ich opuszczenie, zaniedbanie nawet pod względem religijnym. Wyobrażałem sobie to w ten sposób: będę wśród tych ludzi duszpasterzem i w oparciu o parafię będę organizował związki, wydawał czasopisma, aby podnieść tych ludzi duszpastersko, społecznie. ekonomicznie i nawet politycznie. Być dla nich ojcem”. Taka postawa sprawiła, że już w okresie seminaryjnym miał opinię „Witosa w sutannie”.
Pierwszą placówką, na którą trafił ks. Tokarczuk, była parafia pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Złotnikach. Wspierał tam biednych i potrzebujących niezależnie od narodowości i wyznania. W czasie kolędy w jednym z domów dostrzegł, że córka gospodarza nie ma obuwia. Jeszcze tego samego dnia oddał jej jedną ze swoich dwóch par butów. Będąc wikariuszem, zaangażował się tam w tajne nauczanie. Prowadził zajęcia dla chłopców, które formalnie miały być tylko nauką ministrantury. Pisał też listy do osób wywiezionych na roboty przymusowe do Niemiec, pomagając w ten sposób ich bliskim, którzy zostali na miejscu.
Wolność od groszoróbstwa
W lutym 1944 r. ks. Tokarczuk cudem uniknął śmierci z rąk OUN-UPA i powrócił do Lwowa. Zamieszkał na plebanii koło kościoła pw. św. Marii Magdaleny. Sprawował też posługę kapłańską w niewielkim kościółku filialnym tej parafii w dzielnicy Kulparków, pośród robotników cegielni, gazowni i tramwajarzy. Znajdował się tam też szpital psychiatryczny, którego pacjentom udzielał sakramentów oraz uczestniczył w ich pogrzebach. Cechą charaktersystyczną jego duszpasterstwa była bezinteresowność materialna, objawiającą się w dobrowolności ofiar składanych przez wiernych za posługi religijne. Po latach w swoich wspomnieniach zapisał: „wolność od groszoróbstwa [jest] warunkiem duszpasterstwa”.
W 1946 r. ks. Tokarczuk rozpoczął studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Studiował m.in. na dwuletnim Studium Zagadnień Społecznych i Gospodarczych Wsi. Był pierwszym księdzem, który obrał taki kierunek studiów. Wśród przedmiotów była m.in. wiedza z zakresu historii wsi, oświata i kultura wsi, sztuka ludowa, budownictwo wiejskie, higiena na wsi, agronomia, towaroznawstwo rolnicze. Studia te zwróciły jego uwagę na realizm „w podchodzeniu do zagadnień wsi”.
Po obronie doktoratu na KUL-u zaniepokojony presją, jaką na funckjonowanie uczelni wywierają komuniści, porzucił karierę naukową i w 1952 r. wyjechał na teren diecezji warmińskiej. Pełnił tam wiele funkcji (wykładowcy seminarium, proboszcza, duszpasterza akademickiego). W Gutkowie, gdzie był proboszczem, zapisał się w pamięci parafian m.in. jako osoba życzliwa i pomocna, do której garnęła się miejscowa młodzież. Jednym z pierwszych przedsięwzięć nowego proboszcza było zlikwidowanie uiszczanych przez warmińskie rodziny opłat za korzystanie z ławek w kościele. Wprowadził też Mszę św. dla dzieci oraz dobrowolność ofiar. Opieką duszpasterską objął osoby chore i starsze, zorganizował pomoc świąteczną dla wdów i osób samotnych.
W końcu 1956 r. został mianowany duszpasterzem akademickim w Olsztynie. Swoimi wykładami i kazaniami zyskał autorytet wśród młodzieży, z którą prowadził potem w swoim mieszkaniu dyskusje, które niekiedy trwały do rana. Organizował także pomoc charytatywną dla studentów. Nie przywiązując wagi do spraw materialnych i własnego komfortu, z łazienki w swoim mieszkaniu urządził… bibliotekę dla studentów.
Okres pracy na Warmii zakończył w 1962 r., powracając na KUL, gdzie miał zamiar przygotować habilitację. Starania te przerwała nominacja biskupia w grudniu 1965 r.
Koniec pańskiego podejścia
Zgodnie z postanowieniami Soboru Watykańskiego II jako hierarcha Ignacy Tokarczuk postanowił skrócić dystans między biskupem, księżmi i wiernymi. Swoją wizję Kościoła ujął w słowach: „Zerwaliśmy – mam nadzieję, że raz na zawsze – z «pańskim» podejściem do ludzi”. Wyrazem tego była dostrzegana przez niego konieczność rozbudowy sieci parafialnej, wprowadzenie obowiązku codziennego odprawiania Mszy św. wieczornej we wszystkich kościołach, otwartość na współpracę ze świeckimi.
Za swoje zadanie jako biskupa uznawał uczyć i przypominać o Panu Bogu, głosić prawdę. W pracy duszpasterskiej zwracał uwagę kapłanom, aby kierowali się zasadą salus animarum suprema lex esto, czyli „największym prawem i obowiązkiem jest zbawienie dusz ludzkich”.
Nakazał utworzyć rady parafialne, wychodząc z założenia, że za parafię odpowiada nie tylko ksiądz, lecz także świeccy. Zawsze powtarzał, że „wszystko ma być jasne jak na dłoni”. Ogromną wagę przywiązywał do wizyty duszpasterskiej. Kolęda miała mieć charakter ścisle duszpasterski, a nie ograniczać się do zbierania pieniędzy. Ofiary były dobrowolne i miały być składane wyłącznie w kościele. Po wydaniu dekretu regulującego te kwestie zaufani świeccy informowali biskupa, jak w ich przypadku przebiegała kolęda.
Był wielkim przyjacielem zakonu bernardynów i często odzwiedzał ich klasztor w Leżajsku. „Wpisywał się wtedy w nurt życia zakonnego. Razem z zakonnikami spożywał posiłki, nie trzeba ich było nosić do pokoju – wspominał o. Mariusz Lepianka. Gdy przyjeżdżał na odpust, z grzeczności chcieliśmy mu to jakoś zwyczajnie wynagrodzić. Jeżeli próbowało mu się wręczyć wynagrodzenie, zawsze odmawiał, mówiąc: «Budujecie, są wam bardziej potrzebne»”.
Wieś – miastu, miasto – wsi
5 września 1982 r. na Jasnej Górze wygłosił swoje najbardziej znane kazanie, przedrukowywane potem w prasie podziemnej i emigracyjnej. Wtedy to podczas ogólnopolskich dożynek rolników żądał od władz komunistycznych (w okresie stanu wojennego) nawiązania dialogu z narodem i zaprzestania represji, m.in. poprzez wypuszczenie wszystkich uwięzionych działaczy „Solidarności”.
W innym fragmencie kazania apelował: „Pamiętajcie, zwłaszcza w tym roku o wszystkich rodzinach miejskich, a zwłaszcza robotniczych, które znajdują się w ciężkiej sytuacji. Zorganizujcie jakąś pomoc dla nich. Każda wieś może wziąć pod patronat szereg rodzin w sytuacji trudnej. Parafie miejskie mogą pośredniczyć w tym, ażeby wam wskazać te rodziny, które są w sytuacji najbardziej bolesnej”. Rezultatem tych słów było zainicjowanie akcji charytatywnej „Wieś – miastu, miasto – wsi”, polegającej na zbiórkach żywności przekazywanej rodzinom represjonowanym. Akcja ta objęła kilkadziesiąt parafii i spotkała się z żywiołowym odzewem rolników, którzy tylko w diecezji przemyskiej zebrali 1000 ton żywności. Na Śląsk trafiło ponad 1800 kg jabłek, a zebrane z okolic Przeworska jajka osobiście zawiózł swoim autem do Nowej Huty bp Tokarczuk, obawiając się, co będzie w przypadku stłuczki. Żywność była transportowana z diecezji przemyskiej do potrzebujących wynajętymi samochodami przez podstawione osoby. Ze Śląska przywożono przekazywane przez górników buty, węgiel i miał węglowy.
W ramach akcji organizowano też kolonie dla dzieci górników (w tym wdów po górnikach zabitych w kopalni „Wujek”) oraz wczasy dla rodzin internowanych w stanie wojennym. Pomiędzy lipcem a listopadem 1982 r. w Krasiczynie przebywało piętnaście rodzin górniczych skierowanych przez Komitet Pomocy w Katowicach. Z gościny mieszkańców Chołowic, Śliwnicy, Krasiczyna, Dybawki i Tarnawiec skorzystały głównie żony internowanych ze Śląska z małymi dziećmi. Taki pobyt trwał zazwyczaj 3-4 tygodnie.
Z kolei „miasto”, odwdzięczając się „wsi”, podjęło działania o charakterze kulturalnym i medycznym. Do małych miejscowości przyjeżdżali artyści występujący dla lokalnych społeczności oraz lekarze służący swoją wiedzą.
Bp Tokarczuk cieszył się ogromnym zaufaniem świeckich. Mobilizował ich do działania, publicznego okazywania wiary i patriotyzmu, ale także wspierał w trudnych chwilach. Wśród osób, którym pomagał był m.in. Jan Musiał, redaktor podziemnej prasy po 1982 r.,
niemogący znaleźć zatrudnienia. Jak sam wspomina – będąc agnostyzującym człowiekiem – został zatrudniony na część etatu w Kurii Biskupiej. Jego wynagrodzenie opłacane było z prywatnych funduszy bp. Tokarczuka. W 1988 r., gdy ciężko chory wylądował w szpitalu, klerycy z przemyskiego seminarium oddawali dla niego krew.
Biedakościółki
Powstające bez zgody komunistycznych władz nowe punkty sakralne były często zaadaptowanymi na ten cel budynkami gospodarczymi bądź mieszkalnymi. Wywoływało to niekiedy niezrozumienie wśród duchownych z innych diecezji, którzy mówili, że bp Tokarczuk buduje „biedakościółki”. To krzywdzące określenie pozostawało w sprzeczności z jego koncepcją, polegającą na budowaniu Kościoła żywego. Pojmując pomnażanie materialnej bazy Kościoła jako proces, tłumaczył, że jeśli nawet dana wspólnota gromadzi się obecnie w warunkach spartańskich, gdy okrzepnie, wybuduje bardziej okazałą świątynię.
Umiejętność kontaktu z wiernymi znajduje potwierdzenie w relacjach współpracowników abp. Ignacego Tokarczuka. Jak wspomina jego wieloletni kierowca Tadeusz Błażko: „Gdy spotkał chłopów, tłumaczył im, że potrzebują kościoła. Ci zaś porzucali zajęcia gospodarskie i zapraszali biskupa do swoich domów. Biskup zaś z tych okazji korzystał, szedł do wiejskich chat i rozmawiał z nimi, pijąc herbatę. W kontaktach z ludźmi był bardzo bezpośredni. (…) W ludziach prostych szanował ich szczerość, mądrość życiową i trwanie przy Kościele”.
Ks. Mieczysław Szostak mówił: „Podczas budowy kościoła w Hurku jeden z członków komitetu budowlanego powiedział biskupowi: «Zbudowaliśmy kościół parafialny, potem dojazdowy kościółek w Hureczku, budujemy plebanię. Teraz by się jakaś pomoc przydała». Biskup odpowiedział, że obecnie nie ma pieniędzy. Prosił, żeby przyjechać na wiosnę, jak będzie po składce na kurię. Rzeczywiście potem przekazał fundusze na ten cel.
Dla ludzi i z ludźmi
Piętnując komunizm jako „antydobro”, „antycnotę”, wspierał opozycję demokratyczną w PRL-u. Za swoje główne zadanie uznawał głoszenie Ewangelii i wynikającej z niej prawdy. Kierując się nimi, troszczył się, aby ludzie byli blisko Boga. Przez całe życie praktykował cnotę ubóstwa, żyjąc w duchu św. Franciszka. Wielokrotnie powtarzał, że „ksiądz jest dla ludzi i z ludźmi”. Zamieniając te słowa w czyn zyskiwał dla Kościoła wiernych, szanując każdego, nikogo nie potępiając.