Logo Przewdonik Katolicki

Nazywam się Rafał BógKochaCiebie

Monika Białkowska
FOT. MARCIN BIELECI/PAP. Przy mobilnym konfesjonale czasem ustawiają się długie kolejki.

Ksiądz Rafał nie pyta, czy któryś jego pomysł nie jest czasem zbyt szalony. Pyta biskupa, czy mu błogosławi: mimo pozornego szaleństwa.

Umawiamy się na siódmą rano. Okazuje się, że w koszalińskim seminarium, w którym nocuję, furtę otwierają dopiero przed ósmą. To zdaje się ciut za późno – kiedy już zatrzaskuję się w korytarzu, z którego ani nie mogę wyjść na zewnątrz, ani wrócić, żeby szukać pomocy. I nikt mnie nie uratuje, wszyscy są na Mszy. Przez krótką chwilę rozważam ucieczkę przez okno, ale w torbie mam komputer, żal byłoby go zniszczyć. I trochę głupio goszczącemu mnie księdzu rektorowi wstydu narobić. W końcu rozbijam obóz pod drzwiami i piszę SMS z przeprosinami. Po kilku sekundach dostaję odpowiedź: „Dla mnie takie sytuacje to moment na dodatkową modlitwę”.
Kiedy wreszcie udaje nam się spotkać, ks. Rafał Jarosiewicz pyta, czy jadłam śniadanie. Dziesięć punktów dla niego. Jeszcze zanim włączę dyktafon, wiem, że to człowiek, który żyje jednakowo mocno w niebie i na ziemi.
 
Gdyby słuchali!
SMS z nieba. Mobilny konfesjonał. Jezus na Stadionie. Chrześcijańska Księga Rekordów. O ks. Rafale Jarosiewiczu od czasu do czasu robi się głośno w mediach: czy to w powodu nietypowych inicjatyw ewangelizacyjnych, czy z powodu owych akcji niezrozumienia. – Gdybyśmy jako chrześcijanie więcej zaczęli słuchać tego, co Pan Bóg mówi, to nowe dzieła pojawiałyby się jak grzyby po deszczu – śmieje się ks. Rafał.
„SMS z nieba” funkcjonuje już jedenasty rok. Zaczęło się od rozsyłania na telefony komórkowe fragmentów Pisma Świętego. SMS-y wysyłane były 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Odbierało je ponad 30 tys. osób, które najpierw zgłaszały swój numer, a potem dawały świadectwa o tym, jak otrzymane słowo odpowiada na ich problemy i pomaga znajdować rozwiązania na dany czas. Dziś SMS-y zostały zastąpione mobilną aplikacją, która daje możliwość samodzielnego wybrania tematów wiadomości – na przykład „Bóg radzi”, „Motywujące refleksje”, „Cytaty dla mężczyzn”, „Cytaty dla kobiet” czy „Z Dzienniczka siostry Faustyny”.
„Mobilny konfesjonał” narodził się, gdy podczas ewangelizacji na ulicach diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej brakowało zacisznego miejsca, w którym chętni mogliby się wyspowiadać podczas ewangelizacji na Sanrice w Kołobrzegu. Ks. Rafał postanowił zamontować konfesjonał w samochodzie dostawczym: tworząc w ten sposób przestrzeń, umożliwiającą skorzystanie z sakramentu poza kościołem.
„Koguty” to nazwa potoczna akcji „Ewangelia na dachach”. I nie chodzi o dachy domów, ale dachy samochodów, na których montuje się przyczepiane na magnes koguty, podobne do tych, jakie mają taksówki. Różnica jest taka, że zamiast napisu „TAXI” lub PIZZA, znajduje się na nich cytat biblijny. Standardowo: „Bóg jest Miłością”, ale można również umieścić inny fragment.
To tylko niektóre inicjatywy, te najbardziej znane. Ułamek wielkiej roboty ks. Rafała i Szkoły Nowej Ewangelizacji w Koszalinie.
 
Miłość we wszystkim
– Obraz ewangelizatorów i ich „wychodzenia na ulicę” został mocno spaczony, utożsamiony z  jakimś szaleństwem i krzyczeniem przez mikrofony – mówi ks. Rafał. – A przecież jeśli w Koszalinie jedna ze wspólnot systematycznie rozdaje zupę bezdomnym i sama szuka ludzi, którzy sami po pomoc nigdy się nie zgłoszą, to też jest ewangelizacja, to jest wychodzenie z miłością!
Rozdawanie zupy to jedno. Ale czy naprawdę spowiadać się trzeba w samochodzie, nie można przyjść do kościoła? Czy ktoś naprawdę wierzy, że cytat z Pisma Świętego na dachu samochodu może kogoś poruszyć i nawrócić? Czy to nie jest zbytnie uproszczenie?
– Ludzie spowiadający się w mobilnym konfesjonale przychodzą i mówią, że wreszcie czują, że księża na nich czekają. I często w ten właśnie sposób wracają do Kościoła. Konfesjonał w samochodzie często staje się bramą dla powracających – mówi ks. Jarosiewicz. – Czytamy, że „miłość we wszystkim pokłada nadzieję”. Jeśli „we wszystkim”, to dlaczego wyjąć z tego choćby koguty na dachach? Można szukać argumentów, że rybka na samochodzie przestała robić wrażenie, że trzeba wyraźniej, widoczniej. Ale nie szukam ludzkich argumentów. Wierzę, że słowo Boże nie pada na ziemię bezowocnie. I trzeba w to uwierzyć, a nie bać się, że może nie zadziałać.
 
Myśli Moje, myśli wasze
Ks. Rafał twierdzi, że niczego nie stara się nie wymyślać: ani kogutów, ani SMS-ów, ani mobilnego konfesjonału. Mówi, że pomysły przychodzą na modlitwie. – Wierzę, że jeśli sam bym czegoś takiego nie był w stanie wymyślić to znaczy, że to jest od Pana Boga. Czytamy, że „myśli Boga nie są myślami waszymi”. Kiedyś traktowałem te słowa jak oskarżenie, że nigdy nie będę myślał jak Bóg. I faktycznie, jak Bóg nigdy myślał nie będę. To Bóg daje nam myśli, daje nam pomysły, które nas zaskakują.
Kiedy ewangelizatorzy ks. Rafała jadą do jakiegoś miasta, swoją posługę zaczynają od modlitwy. Tam proszą Boga, żeby powiedział, jaki ma patent na dane miejsce. – W jednym mieście można ustawić scenę i zrobić świetny koncert ewangelizacyjny. W innym trzeba iść po zaułkach poszukać najbiedniejszych z talerzem zupy i to będzie największe świadectwo. Im bardziej człowiek słucha Boga, tym większe są tego owoce. W Ewangelii czytamy, że Józef zamierzał potajemnie oddalić Maryję. Tam użyte jest greckie słowo „wymyślił, że Ją oddali”. Nie miał innej koncepcji, co zrobić. Ale nawet jeśli człowiek sam coś wymyśla, wkracza w to Pan Bóg. Wkroczył tak w pomysł Józefa, żeby na jego bazie zbudować zupełnie inną rzeczywistość. Jeśli wobec naszych najlepszych planów jesteśmy w stanie przyjąć pomysł Pana Boga, to wtedy już tylko pozostaje liczyć się z ogromnymi owocami, które On da.
 
Pomysł i posłuszeństwo
Kiedy Pan Bóg daje pomysł, ks. Rafał notuje go, a kiedy uzbiera się kilka – idzie do biskupa. Prosi o błogosławieństwo. Przedstawia projekt, tłumaczy ideę. Biskup błogosławi od razu, albo po rozważeniu sprawy na modlitwie, albo nie błogosławi. Jego decyzja jest dla ks. Rafała wiążąca. – Jeśli biskup błogosławi, to nawet jeśli pomysł jest najbardziej odjechany, jeśli sam go do końca nie rozumiem, wierzę, że stoi za nim Pan Bóg. On może przez Kościół potwierdzić, że coś jest rzeczywiście Jego wolą – tłumaczy ks. Jarosiewicz. – Dlatego nigdy nie pytam, czy jakiś pomysł nie jest czasem za bardzo szalony. Pytam tylko, czy mam na niego błogosławieństwo, bo to warunkuje jego realizację. To decyzja Kościoła jest kryterium woli Boga, a nie to, jak bardzo ja jestem do swojego pomysłu przywiązany. Kiedy biskup bierze odpowiedzialność za dane dzieło, nie muszę się bać, że Kościół mnie zostawi. A jeśli mi czegoś zakaże? Historia pokazuje, że ci, którzy poddawali się posłuszeństwu, ostatecznie wygrywali. Ci, którzy z posłuszeństwem byli na bakier i wbrew niemu walczyli o swoje, skończyli raczej marnie.
 
Rzeczy, których się wstydzę
Bycie ewangelizatorem nie jest różowe. Pieniądze nie spadają z nieba, a ludzie raczej nie noszą człowieka na rękach. No dobrze – czasem też noszą. Ale zwykle jest wręcz przeciwnie. Zwłaszcza w mediach dopada go hejt: bezinteresowna nienawiść, kwestionująca wszystko, co dobre, a wyolbrzymiająca słabości. O ks. Rafale i jego grupie zrobiło się głośno dwa lata temu, gdy podczas rekolekcji wielkopostnych ktoś wywołał medialny szum wokół modlitwy wstawienniczej. Pisano o dzieciach tracących przytomność, o manipulacji.
– W przekazie pojawiło się wtedy wiele kłamstw – wspomina ks. Rafał. – Pisano o „dzieciach”, co nie jest adekwatne w odniesieniu do uczniów szkoły średniej. Nieprawdą było, że uczestnicy byli nieprzygotowani, że znaleźli się tam nie z własnej woli. Nie byliśmy przygotowani, że ktoś zaatakuje nas za coś, co robimy od lat i na co mamy zgodę biskupa. Tamten moment wiele nas nauczył. Już nigdy nie zorganizowaliśmy modlitwy bez pisemnej zgody rodziców lub samych zainteresowanych, jeśli są pełnoletni. Nadal przyjeżdżały media, ale nie miały już argumentów: rodzice wiedzieli, czym jest modlitwa wstawiennicza, wyrażali na to zgodę, mieli świadomość, że dzieci nie będą mdleć czy być poddawane jakiejś hipnozie, ale będą doświadczały działania Pana Boga, w tym niektóre również spoczynku w Duchu Świętym.
Ks. Rafał przyznaje, że kiedyś hejt dotykał go bardziej, dziś jest raczej powodem do refleksji i do modlitwy. – Wielu jest ludzi zranionych przez Kościół. Sam wiem, że w swoim kapłańskim życiu nie zawsze postąpiłem dobrze – mówi. – Są rzeczy, których się wstydzę. To oznacza, że też kogoś zraniłem. Że ktoś i przeze mnie może być zrażony do Kościoła. Czy mam prawo się dziwić albo oburzać, że ta osoba będzie reagowała tak a nie inaczej? Więcej się modlę. Bardziej się staram traktować człowieka jak człowieka. I widzę, że Bóg nawraca moje serce.
 
Współdziała
Miłość „we wszystkim pokłada nadzieję” – a ks. Rafał pokazuje, jak we wszystkim dopatrywać się Bożego planu. Wierzy, że nie ma niczego, czego Bóg nie mógłby wykorzystać, żeby dotrzeć do serca człowieka.
– Kilka miesięcy temu z inicjatywy ks. Radka Siwińskiego temu przez diecezję szła Karawana Bożego Miłosierdzia: lekki wóz z obrazem Jezusa Miłosiernego, konie i idący obok ewangelizatorzy – wspomina. – Kiedy wyruszali, zainteresowały się tym wyłącznie katolickie media. Gdy ktoś zgłosił, że konie są poranione, zrobił się z tego temat dla największych stacji telewizyjnych, które pokazywały rzekome skandaliczne cierpienie zwierząt. Wtedy pomyślałem, że może Pan Bóg nie miał już innej możliwości, żeby szanując wolną wolę, dotrzeć do niektórych ludzi z tą informacją? Żeby usłyszeli o Karawanie Miłosierdzia, żeby zobaczyli ten prosty obraz Jezu ufam Tobie? Pan Bóg nawet takie sytuacje wykorzystuje, żeby docierać do człowieka. Jego słowo współdziała z tymi, którzy je miłują we wszystkim, dla ich dobra. We wszystkim, to znaczy nawet w tych sytuacjach, które czasem są upokorzeniem, czasem trudnością, czasem nawet jakimś kłamstwem…
 
Dotyk Boga
Pytania, które niezmiennie powracają przy wszelkich akcjach ewangelizacyjnych to pytania o ciąg dalszy. Co z formacją? Co dzieje się z ludźmi, którzy podczas spektakularnych rekolekcji doświadczą Boga? Dokąd dalej idą? Kto się nimi zajmie? Gdzie mają wzrastać? Co z owego doświadczenia Boga zostaje w nich po miesiącu, po roku, po latach?
– Rekolekcje dla młodzieży gromadzą czasem nawet kilka tysięcy ludzi – tłumaczy ks. Rafał. – Oni doświadczają spotkania z żywym Bogiem. Co stanie się z nimi dalej, trudno jest nam powiedzieć. Wszystkie rekolekcje i spotkania, które prowadzimy, kończą się zaproszeniem do wspólnot. Dajemy świadectwo tego, jak wspólnota człowiekowi pomaga, jak Pan Bóg przez nią działa i jak wspólnota prowadzi do tego, żeby ktoś głosił Jezusa. Młodzi w swoich świadectwach mówią, że doświadczyli Pana Boga, że przebaczyli swoim rodzicom, że dotknęli rąbka tajemnicy. Ale potem trudno jest im to przełożyć na życie. Wracają do domu i słyszą od rodziców: „Nie wymyślaj”. „Nie przesadzaj”. Wierzę, że pewnie trzeba intensywnie siać jeszcze przez wiele lat, żeby za jakiś czas były widoczne owoce. A to, czego oni teraz doświadczą, i tak zostawi w nich ślad. Ks. prof. Stanisław Urbański (mój mistrz duchowy na studiach) mówi, że to dotyk Boga, którego w żaden sposób nie daje się wymazać. Nawet jeśli jest to doświadczenie jednorazowe, to człowiek będzie do tego momentu wracał. Dla mnie największym znakiem działania Pana Boga jest, kiedy ludzie wyjeżdżają od nas i zaczynają wspaniale działać w swoich środowiskach. Mówią: „Doświadczyliśmy Pana Boga i zobaczyliśmy, co jest naszym charyzmatem”.
 
Może na nagrobku?
Ks. Rafał napisał przed laty książkę Ewangelizacja bez granic, czyli 144 i tysiące nieodkrytych sposobów głoszenia Pana. Książka uzyskała imprimatur, czyli oficjalną aprobatę władz kościelnych. Znalazły się w niej pomysły najróżniejsze: w tym również zmiana nazwiska na ewangelizacyjne. Jednak na to, co świecki zrobić może sam, duchowny potrzebuje zgody przełożonych. – Kiedy poszedłem ostatnio do biskupa w różnymi pomysłami i z prośbą o błogosławieństwo, usłyszałem: „Nie, muszę to przemodlić” – wspomina ks. Rafał. – I nie dostałem tego błogosławieństwa. Mój kolega trzy razy dopytywał, czy naprawdę zadałem takie pytanie biskupowi. Bo ono jest tak odjechane, że trudno uwierzyć, że człowiek o zdrowych zmysłach może je zadać w kontekście swojego życia. Ale dlaczego miałbym nie zapytać? Gdybym miał błogosławieństwo biskupa, nazywałbym się Rafał BógKochaCiebie. I może będę o to prosił biskupów jeszcze przez kilkadziesiąt lat? Nie wiem, jakie Pan Bóg ma plany. Może do końca życia tego błogosławieństwa nie otrzymam? Ale o to proszę w testamencie: może ktoś się odważy napisać na moim nagrobku: ks. Rafał BógKochaCiebie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki