Logo Przewdonik Katolicki

Co myślał Józef

Ks. Krzysztof Porosło
fot. ani_snimki Fotolia

Czasami chciałbym, aby Ewangelia opowiedziała trochę więcej o przeżyciach swoich bohaterów. Szczególnie w IV niedzielę Adwentu, gdy czytamy o zachowaniu Józefa w sytuacji poczęcia i narodzin Jezusa.

Może jest to trochę wścibskie z mojej strony, ale tak bardzo chciałbym wiedzieć, jak wyglądała rozmowa Maryi z Józefem o tym, że jest brzemienna, ale stało się to za sprawą Ducha Świętego, a nie przez zdradę (przypomnijmy tylko, że prawda o Trójcy Świętej nie została jeszcze objawiona, zatem Józef tym bardziej miał prawo zastanawiać się, kto kryje się za pseudonimem „Duch Święty”). Jak Maryja próbowała to wytłumaczyć, skoro w takiej sytuacji każde słowa wydawałyby się nie tylko że nierealne, co wręcz mogłyby być odebrane jako kpina z Józefa, który tak bardzo ją kochał. Jak uwierzyć w tę historię? Co tak naprawdę myślał Józef, co czuł, jaki dramat rozegrał się w jego sercu, kiedy usłyszał, że Maryja nie współżyła z żadnym mężczyzną, a jednak jest w ciąży. Tak bardzo chciałbym widzieć wyraz ich twarzy, wykonane gesty, wypowiedziane słowa. Chciałbym, ale Ewangelista tego nie zanotował. Ominął to, przemilczał, a może po prostu tego nie wiedział.
 
Ewangeliczne „niedopowiedzenia”
Dlaczego tak bardzo mi zależy na tym, żeby poznać te szczegóły? Nie, tu naprawdę nie chodzi o to, że chciałbym jako nieproszony gość wejść w tę świętą przestrzeń, że nie umiem uszanować prywatności osób i z aparatem w ręku czatuję, aby cyknąć Świętej Rodzinie fotkę, jak tylko wystawi czubek nosa poza próg nazaretańskiego domu. Moje intencje – nie będę tego wcale ukrywał – są bardzo pragmatyczne: po prostu podziwiam Józefa, tak jak facet może podziwiać faceta. I kiedy czytam tę Ewangelię zastanawiam się, skąd on miał taką wewnętrzną siłę, skąd znalazł w sobie to opanowanie, zrozumienie i tak wielką miłość, kiedy po ludzku mógł czuć się kompletnie oszukanym i zdradzonym. Po prostu chciałbym wiedzieć, jak przechodzić w tak niezwykły sposób przez najtrudniejsze momenty w życiu, kiedy wszystko w jednym momencie się wali i traci sens.
Im bardziej wczytuję się w tę Ewangelię, tym bardziej widzę, że jednak Mateusz w tym, co napisał o Józefie, ukrył wiele ważnych informacji, których tak bardzo poszukuję. Może właśnie ta ostatnia adwentowa niedziela będzie dla nas doskonałą okazją, aby spotkać się bardziej ze św. Józefem sprawiedliwym, milczącym i kochającym.
 
Józef sprawiedliwy
Właśnie tym przymiotem określa go św. Mateusz. Dla Żyda, którym jest Mateusz i którymi są pierwsi czytelnicy jego Ewangelii, to jedno określenie „sprawiedliwy” mówi praktycznie wszystko. W tamtych czasach nie można było wystawić lepszej oceny wierzącemu człowiekowi: to był komplement ponad wszystkie komplementy. Wraz z tym określeniem wiemy, że Józef całe swoje życie ukierunkował na Pana i na wypełnianie Jego przykazań. Przez ten tytuł został wpisany w poczet wszystkich wielkich sprawiedliwych Starego Testamentu, jak Abraham, Izaak, Mojżesz, niejako zbierając w sobie cechy ich wszystkich. I to nie jest informacja bez znaczenia. Józef po prostu doskonale znał Boga swoich przodków, znał wszystkie trudne doświadczenia z ich życia, ale przede wszystkim wiedział, co Bóg uczynił w ich życiu. Kiedy znał wierność Boga wobec Abrahama, kiedy znał moc Boga objawioną w życiu Mojżesza, kiedy znał miłość Boga przenikającą całą świętą historię, wtedy też wierzył, i tej wiary nigdy nie stracił, że i w Jego życiu, w tak trudnym momencie, Bóg okaże się wierny, kochający, sprawiedliwy – i nie zostawi go bez pomocy i wyjaśnienia. Tak, jak i nas Bóg nigdy – nawet w najtrudniejszych doświadczeniach – nie zostawia samemu. Tej pewności wiary możemy szukać w Józefie sprawiedliwym.
 
Józef milczący
Opisy ewangeliczne poświęcają bardzo mało miejsca Józefowi. Ale najdziwniejsze jest to, że zawsze przedstawiają Go jako niemowę, a może lepiej powiedzieć, jako człowieka milczącego. Józef w Ewangeliach nie wypowiedział ani jednego słowa. Zapewne nie jest tak, że nie ma on nic do powiedzenia. Nie jest również tak, że jest niemową. Józef mówi do nas, i to bardzo dużo, właśnie przez swoje milczenie. Milczący – w tym wypadku – oznacza słuchający. Józef nic nie mówi, bo słucha Boga, całym sobą jest nastawiony na to, co Bóg chce Mu powiedzieć. Ważne jest nie to, co sam Józef myśli w tej chwili, co czuje, co przeżywa. Milion razy bardziej ufa Bożemu słowu, niż swoim własnym przeżyciom wewnętrznym. Słucha tak intensywnie, że w końcu słyszy Boży głos, słyszy Boże polecenie i rozpoznaje Jego wolę, która objawia się w czasie snu. I jest temu słowu całkowicie posłuszny. Bez dyskusji, bez obiekcji, bez zwlekania w pełni tę Bożą wolę wypełnia.
Patrząc na Józefa widzę, że tak wiele razy sytuacje wydają się bez wyjścia i przerastają mnie, ponieważ znacznie bardziej ufam własnym doświadczeniom i myślom niż Bożemu słowu, które rozjaśnia ciemności, w których się znajduję. A może jest tak – tysiące razy się na tym złapałem – że w ogóle nie szukałem Bożej woli, nie szukałem zrozumienia w Bożym słowie, ale próbowałem problemy rozwiązać na własną rękę? W innych znowu chwilach, nawet wtedy kiedy zapytałem Boga, co należy robić, kiedy otrzymałem odpowiedź, wydawała mi się być nieprzekonywająca albo zbyt wymagająca, więc nie wypełniałem tego słowa w pełni, mając potem pretensje do Boga, że nie pomaga. W tych wszystkich momentach staje mi dzisiaj przed oczami Józef milczący.
 
Józef kochający
Ale chyba nie byłoby Józefa sprawiedliwego i milczącego, gdyby wpierw nie było Józefa kochającego. Kochającego Boga ponad życie i kochającego Maryję, tak jak żaden mężczyzna nigdy nie kochał kobiety. Święty Jan Paweł II w adhortacji o św. Józefie Redemptoris custos („Opiekun Zbawiciela”) wręcz łączy te dwie Józefowe cnoty, mówiąc, że jest On sprawiedliwy, ponieważ jest oblubieńcem. Józef po prostu jest pełen miłości, i to właśnie ona będzie Jego najgłośniejszym słowem. Kiedy dowiedział się o tym, że Maryja jest w ciąży, nie skoncentrował się na swoim bólu, na dramacie, na wstydzie, który go spotka, na tym, co powiedzą o nim inni: pierwsza jego myśl była związana z Maryją. Co zrobić, aby Ona nie została skrzywdzona, aby nie stała się obiektem lokalnych plotek i wytykania palcami, a przede wszystkim, żeby nie została ukamienowana, na co pozwalało prawo w sytuacji zdrady przez kobietę. Właśnie to jest miłość: myśleć, jak uchronić osobę, którą kocham.
Jego miłość do Boga objawia się w całkowitym zawierzeniu Bożemu słowu, które przyszło do niego w wizji anioła podczas snu. Niejeden raz wsłuchiwał się w Bożą wolę przyniesioną Mu przez boskiego posłańca. I ufał Bogu do końca, całkowicie, wbrew logice, wbrew zdrowemu rozsądkowi – ufał, bo kochał Go ponad własne życie, ponad własne pragnienia (imię Józef znaczy „niech Bóg pomnoży moje potomstwo”; doskonale wiemy, że to pragnienie zostało zrealizowane dopiero wtedy, kiedy jako stróż całego Kościoła został duchowym Ojcem wszystkich wiernych), ponad własne przeżycia. Liczył się tylko Bóg: „Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Pwt 6, 5).
W najtrudniejszych momentach naszego życia ostatecznie pytanie sprowadza się zawsze do jednego: Jak bardzo kocham Boga? Czy aż tak bardzo, aby podać Mu rękę i przejść wraz z Nim bezpiecznie przez ciemności doświadczeń i graniczne sytuacje cierpienia, choroby, samotności, zdrady, braku nadziei na jutro? W takich momentach zawsze patrzmy na Józefa kochającego.
 
Antyfony O
Św. Józef jako „patron” IV niedzieli Adwentu jest dla nas przewodnikiem na ostatniej prostej przed świętowaniem Bożego Narodzenia. Jednak liturgia adwentowa daje nam jeszcze jedną, szczególną formę tego ostatniego przygotowania, którą tradycyjnie nazywamy Wielkimi Antyfonami O. Dokładnie od 17 do 23 grudnia, liturgia przed pieśnią Maryi w nieszporach wprowadza te antyfony, czyli krótkie modlitewne teksty przeznaczone do śpiewania. Możemy je również usłyszeć, choć w skróconej wersji i z małym przestawieniem kolejności, w czasie Eucharystii, gdzie występują w ramach śpiewu przed Ewangelią Alleluja.
Antyfony O bez wątpienia są dziełem literackim, muzycznym, a przede wszystkim teologicznym. Są chyba najbardziej intensywnym wołaniem Kościoła o przyjście Pana i wyrazem jego oczekiwania na to przyjście. Każda z tych antyfon jest zbudowana w podobny sposób. Rozpoczyna się od wezwania do Jezusa przy użyciu jednego z mesjańskich tytułów zaczerpniętych ze Starego Testamentu. Następnie jest uwielbienie Jezusa w tej tajemnicy, aby zakończyć się gorącym wołaniem „Przyjdź!”.
W liturgii znajdziemy siedem tych pochodzących ze średniowiecza antyfon. Każdego dnia kolejna antyfona wprowadza nas coraz głębiej w tajemnicę tożsamości tego Dziecka, na którego narodzenie oczekujemy. Niezwykłe jest to, że liturgia zachowuje się tu jak mądra mama, ponieważ objawia bogactwo tożsamości Jezusa stopniowo, tak na naszą miarę, tak jak matka, która swojemu dziecku „dawkuje” czekoladki ze świątecznego prezentu, wiedząc, że w ten sposób będzie miało z nich większą przyjemność i radość, niż kiedy zjadłoby wszystkie naraz (już nie mówiąc o kwestiach zdrowotnych!). W ten sposób ostatnia z antyfon woła najgłośniej, objawia najwięcej z tajemnicy Jezusa, nazywając Go jego własnym imieniem (już nie obrazem ze Starego Testamentu): „Emmanuel – Bóg z nami”.
Sama nazwa tych antyfon bierze się od pierwszej litery, którą zaczyna się każda z antyfon: „O”. Litera ta pełni tu rolę wołacza, ponieważ przywołujemy z całą mocą przyjścia Pana. Ale w tej literze kryje się również tajemnica oczekiwania i zachwytu. Chyba szczególnie można to dostrzec u małych dzieci, które na widok świątecznego prezentu pod choinką potrafią tylko otworzyć usta i z zachwytem wypowiedzieć wszystko mówiące „och”,  albo u osób zakochanych, które na widok swojej miłości wypowiadają to wiele znaczące „ooo...”, które znaczy „już jesteś, tak bardzo tęskniłem, nawet nie wiesz, jak cię kocham”. Kiedy Kościół modli się Antyfonami O, wszystkie te wymiary oczekiwania się w nich spotykają. 
Kryją one jeszcze jedną tajemnicę, chyba najbardziej urzekającą, choć trudną do uchwycenia na pierwszy rzut oka. Kiedy 23 grudnia Kościół wyśpiewa ostatnią z adwentowych antyfon usłyszy odpowiedź Oblubieńca na to wielkie wołanie „Przyjdź!”. Pierwsze litery poszczególnych mesjańskich tytułów w języku łacińskim tworzą tak zwany akrostych. Należy je jednak odczytać od tyłu, czyli od ostatniej do pierwszej antyfony, i ułożone w takiej kolejności stanowią odpowiedź Chrystusa na wołanie Kościoła: ERO CRAS, co oznacza „będę jutro”, w sensie „jutro przybędę, jutro się narodzę”.
 

23 XII

22 XII

21 XII

20 XII

19 XII

18 XII

17 XII

O Emmanuel!
O Emmanuelu!

O Rex!
O Królu!

O Oriens!
O Wschodzie!

O Clavis!
O Kluczu!

O Radix!
O Korzeniu!

O Adonai!
O Panie!

O Sapientia!
O Mądrości!

E

R

O

C

R

A

S

JUTRO PRZYBĘDĘ!

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki