Logo Przewdonik Katolicki

Święte miasto

Szymon Bojdo
Kadr z filmu "Bóg w Krakowie" / fot. materiały prasowe

Dla twórców filmu „Bóg w Krakowie stolica Małopolski jest niewątpliwie świętym miastem. Do takiej tezy ma przekonać widzów fakt, że na każdym kroku można w nim natknąć się na działanie Boga.

Jeśli będą chcieli Państwo zobaczyć Kraków bez wszechobecnego smogu i rozdeptujących Rynek turystów, to najłatwiej zrobić to właśnie, poświęcając swój czas na obejrzenie tego filmu. Trzeba przede wszystkim przyznać, że cały obraz jest niczym kolorowy prospekt na temat grodu Kraka: urokliwe uliczki, wstrzymujące dech w piersiach zabytki, widziana w pełnym słońcu panorama miasta z lotu ptaka aż zachęca, by ruszyć w drogę na południe Polski. Tym bardziej że dzieją się tam rzeczy niezwykłe.

Święty za każdym rogiem
Bóg w Krakowie opowiada kilkanaście historii, które łączy miejsce akcji i pojawiający się w nich święci. W wawelskiej katedrze spotykamy samą królową Jadwigę. Autor scenariusza chyba z jej pochodzenia z rodu Andegawenów wywiódł możliwość mówienia przez nią po francusku, w każdym razie pod krucyfiksem, z którego według legendy miał przemówić do niej Chrystus, biegłą francuszczyzną rozmawia ona z Gilbertem, zamieszanym w aferę korupcyjną politykiem, który chwilowo przeniósł tworzenie ustaw do Krakowa. W sprawie ratowania rodziny Krakusy udają się z kolei najchętniej do Dzieciątka Koletańskiego. Przed jego obliczem splatają się losy młodej pani mecenas, jej obchodzących jubileusz małżeństwa dziadków oraz pary chcącej (wprawdzie w przyjaznej atmosferze) się rozwieść. Kieszonkowy złodziej nagle nabiera chrapki na podprowadzenie z kościoła oo. dominikanów relikwiarza Krwi Chrystusa. W kościele św. Jana Chrzciciela natomiast, o łaskę uwolnienia od nałogu hazardu, teść modli się za swojego zięcia przed obrazem Matki Bożej Wolności (przy okazji filozofując z księdzem mówiącym zdaniami żywcem wyjętymi z pism księdza Tischnera – czyżby to jego również chciano w tym filmie przedstawić?). Do Krakowa zawitała również sama Rita z Casci, za wstawiennictwem której, w ponoć niezwykle popularnym nabożeństwie róż (dzień największego utargu krakowskich kwiaciarek!), wierni proszą w sprawach beznadziejnych (w filmie taką sytuacją jest brak męża dla młodej dziewczyny oraz dla jej ciotki w wieku już nieco dojrzalszym). Nie może również zabraknąć Jana Pawła II, choć wprowadzonego bardzo subtelnie, mimo że w takim obrazie można by się spodziewać raczej kolejnych papieskich kremówek lub czegoś podobnego. Wzruszająco, poprzez nietuzinkowe świadectwo siostry zakonnej, opowiedziany jest kult Bożego Miłosierdzia. Wszystko natomiast spina postać św. brata Alberta Chmielowskiego. A gdzie świętość, tam musi pojawić się i szatan, co rusz próbujący poprzestawiać szyki bohaterom i dyskredytujący zarówno wartość zaobserwowanych cudów, jak i ludzi, którzy ich doświadczyli. Tak czy siak, jak głoszą przypisywane średniowiecznemu legatowi papieskiemu słowa: „Gdyby nie było Rzymu, Kraków stałby się Rzymem”.

Świętość w wielkim mieście
Pewnie i sami krakowianie, a już na pewno przedstawiciele innych regionów, z niemałym zdumieniem będą obserwować to, że w jednym miejscu splotły się losy tylu świętych i że jest takie miasto, w którym można dotknąć pamiątek po ich działalności. Ale nie tylko pamiątek, świętość bowiem przekracza granice czasu i przestrzeni. Wszak o to chodzi w tajemnicy świętych obcowania, że świadkowie Chrystusa, którzy byli przed nami, dyskretnie nam pomagają. Pomagają przede wszystkim wtedy, kiedy o to prosimy i instruktaż takiej modlitwy możemy również w filmie znaleźć. To bardzo urzekający obraz, gdy w modlitwie bohaterowie zwracają się do Boga i świętych w sposób bardzo prosty, bezpośredni, gdy można – z lekkim humorem, gdy trzeba – w pełni dramatyzmu. Film jest w jakiejś mierze półdokumentalny, o różnych miejscach i osobach z Krakowa możemy się dowiedzieć, ale także jest on w jakiś sposób komentarzem do współczesnych nieszczęść człowieka: hazardu, bezpłodności, korupcji, samotności, wypalenia. Dotyka on również konkretnych moralnych dylematów, przed którymi przychodzi stawać wielu z nas na co dzień: czy ratować małżeństwo, w którym nie „czuć” już miłości? Czy podjąć korzystną dla siebie decyzję, która będzie ewidentnym złamaniem prawa? Czy podjąć się procedury sztucznego zapłodnienia? Co zrobić, gdy jeden z członków rodziny kompletnie nie spełnia swoich funkcji małżeńskich? Jak oceniać eutanazję? Przyznają państwo, że wątków poruszonych w filmie standardowej jakości jest bardzo dużo, ale godny pochwały jest fakt, że żaden z nich nie jest spłycony, a raczej zaprasza do podjęcia własnych poszukiwań odpowiedzi na skomplikowane pytania. A każdy w jakiś sposób chce wpleść w swój obraz Ecce Homo skromny brat Albert – Adam Chmielowski. I choć w rzeczywistości święty malarz i opiekun biedaków namalował go w ciągu roku, to jednak ta drobna nieścisłość tworzy piękne przesłanie filmu: każdy z nas, choćby największy grzesznik, ale też wielki święty, wpisany jest w oblicze Chrystusa. To my wszyscy tworzymy Jego ciało, także w tych miejscach, gdzie znajdują się ślady Jego ran. Niezwykły splot relacji wszystkich bohaterów w finale filmu – jak w Kościele, który jest Ciałem Chrystusa, w mistyczny i tajemniczy sposób jesteśmy jednością. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki