Logo Przewdonik Katolicki

Pielgrzymkowy kryzys

Polscy katolicy coraz rzadziej wyruszają w pielgrzymkach na Jasną Górę. Wolą iść na przykład Drogą św. Jakuba. Bić na alarm i rozdzierać szaty? Czy może raczej ucieszyć się, bo rośnie zainteresowanie innymi formami pobożności?

Sierpień to w Polsce miesiąc pielgrzymek. Przede wszystkim na Jasną Górę, dokąd zmierzają pątnicy z całego kraju. Wkrótce jednak to skojarzenie może ulec zmianie, bo – jak wynika z danych biura pielgrzymkowego częstochowskiego sanktuarium – Polaków podejmujących pielgrzymi trud jest z roku na rok mniej.
Tylko w ciągu ostatniego roku liczba osób zmierzających do najważniejszego polskiego sanktuarium skurczyła się o 30 tys. Malejące zainteresowanie pielgrzymkami jeszcze bardziej widać, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę pątników sprzed kilku lat. I tak w 2005 r. pielgrzymów było 100,3 tys., w 2009 – 84,9 tys., a już w 2013 tylko 75,1 tys. W ubiegłym tygodniu na święto Wniebowzięcia do Częstochowy przybyło zaledwie 70 tys. osób.
 
Mniej wiernych
Zdaniem Marty Werki, doktorantki na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego, która zajmuje się komercjalizacją miejsc pielgrzymkowych na świecie, powodów jak zwykle może być wiele, trudno wymienić jeden najbardziej istotny. – Z pewnością może mieć z tym związek co roku obserwowany spadek udziału wiernych w praktykach religijnych. Mówi się też o tym, że osoby starsze coraz częściej nie mają już potrzebnych do pielgrzymowania siły i zdrowia, a duża część osób młodych nie jest zainteresowana kościelnymi praktykami – wyjaśnia w rozmowie z „Przewodnikiem”.
W opinii Werki znaczącą przyczyną może być także fakt, że dostęp do obiektów kultu religijnego staje się dziś coraz łatwiejszy i atrakcyjniejszy. Mamy przecież obfitość tanich połączeń, a linie lotnicze w poszukiwaniu klienta prześcigają się w promocjach, dzięki czemu do Lizbony czy Dubrovnika możemy polecieć za grosze. Stamtąd już rzut beretem do ważnych światowych sanktuariów.
Wiele z tych obiektów ma również swoje strony internetowe, co w dużym stopniu ułatwia dostęp do nich. Niektóre z sanktuariów można wręcz wirtualnie zwiedzić. – Należy jednak oddzielić turystykę od pielgrzymowania. Istnieje co prawda turystyka pielgrzymkowa, o której nie należy zapominać, ale tu liczy się intencja i charakter podróży do danego miejsca – mówi Werka, która w swojej pracy doktorskiej analizuje komercjalizację przestrzeni świętej, a zwłaszcza ośrodków pielgrzymkowych w różnych religiach. 
Kolejną, dość banalną przyczyną jest fakt, że łatwiej do Częstochowy można dostać się samochodem albo pociągiem, niż udać się w kilkudniową drogę pieszo, stąd liczba turystów, zwiedzających co roku Jasną Górę (także tych z zagranicy) wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie. Moja rozmówczyni zauważa jednak, że czasem i taka wyprawa wiązać się może z konkretnymi wyrzeczeniami i trudnościami.
 
Droga do domu
Zatrzymajmy się więc na chwilę przy tym, czym w ogóle dla pątników jest pielgrzymka. Może tutaj należy szukać przyczyn malejącej liczby osób wybierających się na pielgrzymi szlak, bo prostu zmieniło się nasze podejście do takiej formy religijności?
Karolina Podlewska wprawdzie pochodzi z Częstochowy, ale od dziesięciu lat co roku wyrusza w drogę na Jasną Górę. Idzie z warszawskimi „17”. Po raz pierwszy pielgrzymowała, kiedy miała zaledwie 13 lat (ale widok kilkulatków w wózkach to na pielgrzymkach żadna sensacja). W rozmowie z „PK” Karolina przyznaje, że po prostu wyrosła wśród pielgrzymów, razem z rodzicami co roku witała ich na ulicach Częstochowy, przygotowywała posiłki czy gościła ich w domu. Wyrosła więc w przeświadczeniu, że pielgrzym to taki „Boży bohater”.
– Patrząc dziś na moje życie, widzę, że zostało w dużej mierze ukształtowane właśnie przez pielgrzymkę. Każda wniosła coś ważnego do mojego życia – za każdym razem jest „momentem kulminacyjnym” całego roku. Chwilą refleksji i duchowego resetu. Ja już nawet nie liczę czasu zgodnie z kalendarzem, tylko od sierpnia do sierpnia – śmieje  się moja rozmówczyni.
O co modli się Karolina, co roku wyruszając w tę samą, dobrze znaną trasę (w jej przypadku śmiało można powiedzieć, że wracając do domu, co będzie miało podwójny, symboliczny wymiar)? Dziewczyna żartuje, że sporo pielgrzymów wyrusza w tzw. intencjach matrymonialnych, by prosić o dobrego męża czy żonę. Nie inaczej było w jej przypadku – ona zawsze, jak przyznaje, brała na tapetę sprawy dużego kalibru – jedną z najważniejszych była modlitwa o dobrego męża, którego zresztą poznała... na pątniczym szlaku.
 
Survival z Różańcem czy...
Łukasz również prosił o dobrą żonę, a hasłem tamtej pielgrzymki było słowo... „Kocham”. Za słodko? – Ludzie czasem myślą, że chcieliby doświadczyć cudu. Ja nie mam wątpliwości, że z mężem takiego doświadczyliśmy. Niespełna miesiąc temu obchodziliśmy drugą rocznicę ślubu – mówi Karolina i dodaje, że dla niej pielgrzymka jest specyficzną formą rekolekcji. – Człowiek głęboko religijny każdy swój krok traktuje jako pokutę lub ofiarę, dla innych – to może być po prostu survival z Różańcem – uzupełnia.
Na podobne aspekty zwraca uwagę Marta Werka. – Z punktu widzenia osoby niewierzącej czy niepraktykującej tydzień lub dwa pielgrzymowania może wydawać się stratą czasu. Natomiast z punktu widzenia osoby wierzącej – wręcz przeciwnie. Pielgrzymka to świetny czas na zastanowienie się nad swoim życiem, na zatrzymanie się choćby na chwilę. Są osoby, które od kilku czy kilkudziesięciu lat chodzą na pielgrzymkę co roku i za każdym razem ten czas jest jednym z najbardziej wyczekiwanych. Są też osoby, które po jednym razie na pielgrzymkę już nie wracają. Zależy więc, kto czego potrzebuje i czego szuka – podsumowuje doktorantka UW.
Spadek liczby pielgrzymów jest o tyle interesujący, że jednocześnie Polacy coraz chętniej biegają w maratonach, biorą udział w sportowych zawodach, jednym słowem – dbają o swoje ciało. A przecież pielgrzymka to także jakaś forma nie tylko duchowego, ale i cielesnego fitnessu. Może Kościół powinien nieco popracować nad PR i w tym kontekście spróbować „reklamować” pielgrzymki, a pielgrzymów byłoby więcej?
 
...duchowy fitness?
– Pielgrzymka to oczywisty wysiłek fizyczny, jednak nie jest on tożsamy z regularnym chodzeniem na siłownię czy pływalnię. Na pielgrzymce można też i utyć (śmiech). Myślę, że jeśli reklamować pielgrzymowanie tylko jako fitness i sposób na stracenie zbędnych kilogramów, za czym nie będzie stało nic innego, to raczej nie osiągnie się spodziewanych efektów – odpowiada mi Werka.
Z kolei Artur Zawisza, były poseł PiS (obecnie związany z Ruchem Narodowym), zwraca uwagę na bardziej historyczny kontekst zjawiska, jakim jest pielgrzymowanie. – W czasach chrześcijańskich pielgrzymka na Jasną Górę była jednym z najdonośniejszych aktów religijnych, w okresie zaborów – także gestem patriotycznym, a za komuny – dodatkowo przestrzenią wolności. Teraz jednak wielu ludzi odstrasza trud pielgrzymi, a McChrzescijaństwo podpowiada łatwiejsze i krótsze formy religijnej ekspresji – mówi w rozmowie z „Przewodnikiem”.
I dodaje, że w czasach komuny był nadmiar wolnego czasu i mało atrakcji, stąd pielgrzymka stawała się jedną z nich. – Obecnie istnieje konkurencja urlopowo-wakacyjna i pielgrzymka często przegrywa. Jednak piesza droga do Boga to jeden z najstarszych sposobów kultu religijnego i zawsze będą tacy, którzy dla pokuty czy dla większej chwały Bożej będą pielgrzymować – mówi optymistycznie.
 
Pielgrzymkowa konkurencja
Oczywiście, tacy będą zawsze, mogą się jedynie zmieniać miejsca, w które będą zmierzać. I tak już się dzieje, bo przy jednoczesnym spadku pątników, idących na Jasną Górę, rośnie liczba uczestników mniejszych pielgrzymek, na przykład diecezjalnych, których celem są lokalne sanktuaria albo liczba osób, idących do... Santiago de Compostela. Z danych biura pielgrzymkowego przy słynnej hiszpańskiej katedrze wynika, że w 2004 roku szlak przemierzyło zaledwie 357 Polaków, zaś dziesięć lat później już 2957.
Zawisza ma na swoim „koncie” doświadczenie pielgrzymowania zarówno na Jasną Górę, jak i do Santiago. – Do Częstochowy pielgrzymowałem jako harcerz w latach 80., do Santiago jako ojciec nastoletnich córek, idący wraz z nimi. Modus operandi obu pielgrzymek jest oczywiście inny: tu modlące się wspólnie i rozśpiewane grupy, a tam samotni pielgrzymi nie zawsze o ugruntowanej religijności. Na Jasną Górę zawsze idzie pielgrzymka, zaś Camino to wędrówka, mogąca stawać się pielgrzymką. Oczywiście celem ostatecznym zawsze jest sanktuarium: Czarna Madonna w Kaplicy Obrazu albo katedralny grób św. Jakuba i wielka latająca kadzielnica (botafumeiro) – tłumaczy mój rozmówca.
Z kolei Werka zwraca uwagę na kilka innych aspektów tego zjawiska. – Z pewnością Polacy stają się coraz bardziej światowi, znają języki, przestają się wstydzić i są bardziej odważni. Również w kontekście podróżowania czy pielgrzymowania do różnych miejsc, ośrodków kultu religijnego na świecie. Jednocześnie widać coraz wyraźniej, że to, co mogłoby się wydawać staroświeckie i zapomniane, jak średniowieczna Droga św. Jakuba, staje się atrakcyjne, zwłaszcza dla młodych osób. Taka samotna, samodzielnie zorganizowana pielgrzymka może wydawać się większym wyzwaniem niż uczestnictwo w zorganizowanej pielgrzymce na Jasną Górę. Jest w pewien sposób możliwością sprawdzenia się w najtrudniejszych warunkach, kiedy możemy liczyć tylko na siebie. W zorganizowanym pielgrzymowaniu jednak ktoś nad pielgrzymem czuwa – jest służba medyczna czy choćby osoby idące obok – wyjaśnia moja rozmówczyni.
I zauważa, co ciekawe, że Drogą św. Jakuba często decydują się pójść również osoby niewierzące. – To świadczyć może o fakcie, że w dzisiejszych czasach człowiek coraz bardziej potrzebuje wyciszenia, przebywania ze sobą czy kontaktu z przyrodą. W szybkim życiu nie zawsze ma się czas na zatrzymanie, refleksję czy modlitwę i kontakt z sacrum. Wyruszenie w drogę jest na to dobrym sposobem – konstatuje naukowiec z UW.
 
Wierzący indywidualiści
Na Jasną Górę pielgrzymuje się w tłumie, jest dość głośno, niewiele czasu na refleksję, a na Camino idzie się w ciszy, każdego dnia samemu ustala się liczbę kilometrów do pokonania. Stajemy się indywidualistami, także w sferze wiary i może to nie jest powód do załamywania rąk? 
Werka nie zgadza się ze stwierdzeniem, że podczas zorganizowanej pielgrzymki trudniej się skupić i wyciszyć, bo przecież kiedy idzie się cały dzień, jest i czas na śpiew, i na słuchanie konferencji, i różaniec, posiłek czy odpoczynek.
Zauważa też, że na Jasną Górę również można pielgrzymować w ciszy – co roku z Warszawy czy Krakowa wyruszają specjalne tzw. ciche grupy. – To są grupy nastawione na cichą, spokojną modlitwę a niekoniecznie na radosny, głośny i młodzieżowy śpiew. Jeśli ktoś jest zainteresowany taką formą, może wybrać po prostu odpowiednią grupę. Oczywiście, nie ustala się samodzielnie trasy ani liczby kilometrów do przejścia, trzeba się dostosować. A to rzeczywiście, w dzisiejszym zindywidualizowanym świecie może być trudne – mówi Werka, dodając jednak, że przecież osoba wierząca przeżywa swoją wiarę we wspólnocie, na Mszy zwykle nie jest się samemu. Pielgrzymka może być więc w pewien sposób wyznaniem wiary.
Podobnie uspokajająco sprawę komentuje Dorota Paciorek, twórczyni popularnego fanpage’a Dayenu – design for God. Moja rozmówczyni podkreśla, że spadki pielgrzymów nie dotyczą przecież wszystkich grup, bo na przykład żeby zapisać się do tych prowadzonych przez popularnych rekolekcjonistów (jak przez o. Adama Szustaka), trzeba mieć dobre łącze internetowe i dużo szczęścia – 150 miejsc znika w zaledwie minutę.
Paciorek nie dramatyzuje także z powodu rosnącego zainteresowania Santiago przy jednoczesnym spadku zainteresowania pielgrzymowaniem na Jasną Górę. – Wydaje mi się, że tam łatwiej odfrunąć i nabrać dystansu, idąc własnym tempem, spokojnie, a nie ze zbieraniną ludzi, gdzie ciągle ktoś wrzeszczy „lewa wolna”, popycha, śpiewa i – nie ma co się oszukiwać – śmierdzi, a na postojach zamiast zaczerpnąć powietrza i Słowa Bożego czeka się pół godziny w kolejce do toi toia – komentuje moja rozmówczyni.
 
Nie ma co dramatyzować
Uspokaja także Karolina Podlewska, której zdaniem tylko z perspektywy statystyk sytuacja wygląda gorzej niż przed kilkoma laty. – Spadek liczby pielgrzymów nie przekłada się na kryzys pielgrzymowania. Zaprzecza temu wzrost liczby pielgrzymów w mniejszych grupach diecezjalnych. Dla mnie to jasny znak, że przeżywamy renesans wspólnot – zarówno tych modlitewnych, parafialnych, jak i na poziomie diecezji. Z perspektywy czysto społecznej, najcenniejsza rzecz, jaką może Kościół zaproponować zatomizowanym, samotnym jednostkom, to właśnie wspólnota. Pośród statystyk warto jednak pamiętać o owocach duchowych. Trudno je zmierzyć czy policzyć, a nie należy zapominać, że pielgrzymowanie na Jasną Górę jest wciąż ważnym dla całego świata świadectwem wiary naszych rodaków – konstatuje.
Jak to świadectwo będzie wyglądać za kilka lat? Nie ulega przecież wątpliwości, że religijność Polaków się zmienia. Co więcej, w przyszłym roku na przełomie lipca i sierpnia młodzi ludzie spotkają się w Polsce na Światowych Dniach Młodzieży z papieżem Franciszkiem. Na pątniczym szlaku może być ich mniej. W dodatku, wakacje to czas licznych religijnych spotkań dla młodzieży organizowanych na przykład przez kapucynów czy salezjanów. To, że pielgrzymów jest mniej, wcale nie oznacza, że nagle dramatycznie ubywa wierzących Polaków. Są po prostu gdzie indziej.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki