Dąbrówka – nieduża, popegeerowska wieś nieopodal Mogilna. W jej centrum niewielka kaplica. Jeszcze kilkanaście lat temu w miejscu kaplicy stały budynki gospodarcze, a mieszkańcy wsi do kościoła musieli jeździć kilka kilometrów. Dziś to tutaj przyjeżdża młodzież z całej archidiecezji gnieźnieńskiej.
Nic dziwnego, że przyjeżdżają – to właśnie w Dąbrówce znajdują się jedyne na terenie naszej archidiecezji relikwie bł. Karoliny Kózkówny, patronki polskiej młodzieży. 18 listopada minie 100 lat od jej męczeńskiej śmierci.
Dąbrówka
Umieszczony nieopodal ołtarza relikwiarz jest szczególny. Kształtem przypomina gruszę – drzewo, pod którym bł. Karolina lubiła spotykać się z dziećmi z rodzinnej wsi i pod którym uczyła je katechizmu; drzewo, pod którym po śmierci złożono i obmywano jej ciało. Ta grusza stoi do dziś. Tworzący w Dąbrówce miejsce kultu bł. Karoliny ks. Andrzej Panasiuk przywiózł jej konar z Wał-Rudy, by stał się zasadniczą częścią relikwiarza. Resztę tworzą misterne, srebrne liście i grusze z bursztynu.
Młodzi do Dąbrówki zjeżdżają regularnie od ośmiu lat, w sobotę po liturgicznym wspomnieniu swojej patronki. W tym roku spotkają się tam 22 listopada. Choć przyjeżdżają z parafii rozsianych po całej diecezji, ostatni odcinek drogi przebywają zawsze pieszo. I choć droga z mogileńskiego klasztoru do Dąbrówki nie jest długa, liczy zaledwie pięć kilometrów, to bywa, że listopadowa pogoda stawia przed pielgrzymami prawdziwe wyzwania. Tak właśnie ma być – nikt lepiej niż bł. Karolina nie uczy młodych, że w życiu liczy się wierność, zachowana w obliczu zagrożeń.
Dziewczyna z Wał-Rudy
Karolina urodziła się w sierpniu 1898 r. we wsi Wał-Ruda. Była czwartym dzieckiem, po niej na świat miało przyjść jeszcze siedmioro rodzeństwa. Ochrzczono ją w kościele w Radłowie, kiedy miała zaledwie pięć dni.
Dom Kózków był specyficzny. Pobożny, jak inne domy w okolicy: modlono się tam wspólnie rano i wieczorem, śpiewano godzinki i nawet w dni powszednie znajdowano czas na Mszę św. Jan i Maria z Borzęckich Kózkowa należeli do Apostolstwa Modlitwy i do Żywego Różańca. Matka Karoliny pielgrzymowała o chlebie i wodzie do cudownych obrazów Matki Bożej w Odporyszowie i Tuchowie, do Kalwarii Zebrzydowskiej i do Częstochowy.
Dom Kózków wyróżniało to, że oprócz swojej pobożności Kózkowie troszczyli się również o pobożność innych. Ich dwuizbową chatę nazywano we wsi kościółkiem, bo ludzie przychodzili tam czytać wspólnie Pismo Święte, żywoty świętych czy religijne czasopisma. Nic dziwnego, że wyrastająca w takiej atmosferze Karolina w zasadzie nigdy nie przestawała się modlić. Nie rozstawała się z Różańcem, odmawiała go nawet w nocy.
W komórce
Oprócz rodziców wielki wpływ na jej wychowanie miał wuj Franciszek Borzęcki. Dzięki niemu Karolina zaangażowała się w prowadzenie miejscowej świetlicy i biblioteki, gdzie brała udział w dyskusjach religijnych i patriotycznych. Zaangażowanie to nie wpływano negatywnie na naukę – w szkole dziewczyna uczyła się chętnie, była obowiązkowa i pracowita. W 1907 r. przyjęła po raz pierwszy Komunię św., a siedem lat później przystąpiła do sakramentu bierzmowania. Ten ostatni sakrament przyjęła już nie w Radłowie, ale w nowo wybudowanym kościele w Zabawie.
Ludzie ją lubili. Jeśli ona czegoś nie znosiła, to cudzego narzekania – potrafiła wtedy wybuchnąć gniewem. Sama nie użalała się nad sobą, choć niepowodzenia przeżywała głęboko. Mówiła tylko to, co było naprawdę przemyślane. Nie lubiła się stroić, widząc, że pycha będzie jej przeszkadzać w modlitwie. Nie lubiła nieprzyzwoitych żartów, zwracała uwagę, gdy ktoś w rozmowie próbował być dwuznaczny. Z tego powodu naśmiewano się z niej, nazywając czasem tercjarką, ale na dziewczynie nie robiło to wrażenia. Pozostawała sobą – skromną, rozmodloną i zaangażowaną. Za mąż nie planowała wychodzić: marzyło jej się, że dobuduje kiedyś małą komórkę przy domu rodziców i tam zamieszka, poświęcając życie Bogu i pomagając ludziom. Nie wiedziała, że jej marzenia się nie spełnią.
W lesie
Zaczynała się właśnie I wojna światowa, a w parafii w Zabawie od 13 listopada trwała nowenna do św. Stanisława Kostki, patrona młodzieży. Karolina każdego dnia z samego rana udawała się do kościoła. 17 listopada we wsi pojawili się rosyjscy żołnierze – matka postanowiła więc, że następnego dnia dla własnego bezpieczeństwa Karolina powinna zostać w domu. Nie pomogły prośby i błagania dziewczyny – o świcie 18 listopada matka poszła do kościoła sama.
Żołnierze od samego rana kręcili się po wsi. Najpierw trzech zjawiło się w chacie Jana Kózki, domagając się chleba. Dostali, co chcieli, i poszli. Potem przyszło kolejnych trzech, też po chleb. I jeszcze jeden, który wypił garnek śmietany. I w końcu ostatni – wysoki Kozak. Żołnierz zapytał gospodarza o to, gdzie są wojska austriackie, a gdy ten nie zrozumiał pytania, rozwścieczony rzucił się na Kózkę, a potem o to samo zaczął wypytywać Karolinę. Przerażona dziewczyna próbowała uciec z domu, ale żołnierz zatrzymał ją, stając w drzwiach. Wreszcie, głośno przeklinając, wyprowadził obydwoje z budynku w stronę lasu. Grożąc bronią kazał po chwili odejść ojcu z powrotem do wsi. Z kolei Karolinę próbował zgwałcić, a gdy ta broniła się i uciekała, rozwścieczony zadał jej kilkadziesiąt śmiertelnych ciosów.
Pod gruszą
Świadkami tego tragicznego wydarzenia byli rówieśnicy Karoliny, dwaj Franciszkowie, Zaleśny i Broda. Chcieli oni ukryć konie przed żołnierzami i stąd znaleźli się w lesie. Młodzieńcy zobaczyli rosłego mężczyznę w mundurze, szamoczącego się z młodą kobietą, która broniła się, próbowała wyrwać i uciec. Nie poznali jej – dopiero kiedy pobiegli do wsi i zobaczyli zrozpaczonego Jana Kózkę, zrozumieli, że widzieli Karolinę.
Dziewczyna nie wracała. Z obawy przed żołnierzami nie można było zorganizować poszukiwań. Dopiero proboszcz wystarał się o stosowne pozwolenie, wyruszono na poszukiwanie dziewczyny. W miejscu, w którym widzieli ją ostatnio chłopcy, Karoliny nie było. Odnaleziono ją dopiero po dwóch tygodniach, 4 grudnia 1914 r. Leżała na wznak. Oczy miała otwarte, zwrócone ku niebu. Pod brodą miała czarny skrzep krwi, a od lewego obojczyka do piersi głęboką ranę ciętą. Nogi miała bose, ubłocone i podrapane kolcami. Musiała uciekać, bo leżała daleko, na skraju lasu. Gdyby Franciszek Szwiec nie szukał akurat gałęzi na opał, mogłaby długo pozostać niezauważona. Nikt się nie spodziewał, że młoda dziewczyna może się tak zaciekle bronić.
Ciało przeniesiono pod gruszę. Nie znaleziono na nim śladów gwałtu – Karolinie udało się uchronić swą czystość. Na pogrzeb przybyło ponad trzy tysiące ludzi, już wtedy przekonanych, że młoda dziewczyna z ich wsi jest męczennicą. Pochowano ją najpierw na miejscowym cmentarzu, a w 1917 r. przeniesiono ciało do grobowca przy kościele w Zabawie. Po beatyfikacji w 1987 r. szczątki błogosławionej męczennicy złożono pod głównym ołtarzem.
100-lecie śmierci bł. Karoliny Kózkówny w Dąbrówce k. Mogilna
22 listopada 2014 r.
Godz. 10.00 – Spotkanie z Anną Golędzinowską, byłą modelką, autorką książki Ocalona z piekła (kino „Wawrzyn”)
Godz. 11.30 – Piesza pielgrzymka do Dąbrówki
Godz. 13.00 – Msza św. pod przewodnictwem o. Piotra Stasińskiego OFM Cap.
Anna Golędzinowska urodziła się w 1982 r. w Warszawie. Po śmierci ojca wychowywała się na ulicach. Gdy zaproponowano jej wyjazd do Włoch i pracę modelki, uwierzyła, że trafiła do raju. Wywieziono ją do domu publicznego. Poznała świat włoskiego show-biznesu: nocne kluby, narkotyki, przemoc. Podczas wyjazdu do Medjugorie doświadczyła radykalnego nawrócenia. Przebaczyła ludziom, którzy ją skrzywdzili, i porzuciła światowe życie. Swoje przeżycia opisała w książce Ocalona z piekła.