Logo Przewdonik Katolicki

Ze świętym na co dzień

Bernadeta Kruszyk
Fot.

Rozmowa z prymasem Polski abp. Józefem Kowalczykiem, o pracy i życiu w bliskości św. Jana Pawła II.

 

Jak to jest znać świętego?

– To wielkie szczęście. Im więcej czasu mija od odejścia Jana Pawła II do domu Ojca, tym bardziej uświadamiam sobie, jak wielką radością i zaszczytem było służyć i pracować u boku tak wyjątkowego człowieka. Bardzo często myślimy o świętych jak o ludziach nie z tej ziemi, natchnionych, często umęczonych, a przecież święci żyją wśród nas. Jan Paweł II był człowiekiem z krwi i kości. Twardo stąpał po ziemi. Ale było w nim coś, co trudno wyrazić słowami, co z niego promieniowało. To była wielka dobroć, życzliwość, autentyczne zainteresowanie drugim człowiekiem i pełne otwarcie na niego. To była też siła i moc, którą czerpał z modlitwy. Powiedziałem to już wiele razy i powtórzę jeszcze raz – dla mnie osobiście proces beatyfikacyjny i kanonizacyjny nie był potrzebny. Ja o świętości Jana Pawła II byłem zawsze głęboko przekonany. Modliłem się i modlę za jego wstawiennictwem i dziękuję Bogu, że dane mi było żyć i pracować u boku człowieka świętego. Proces ten był potrzebny dla tych, którzy go nie znali, dla potomnych i dla historii.

 

Co najbardziej wyróżniało Jana Pawła II?

– Jak już wspomniałem, Ojciec Święty bardzo skupiał się na drugim człowieku. Szanował godność każdego i nigdy nikomu niczego nie narzucał. Pamiętam, jak koledzy, którzy zdawali u niego egzaminy opowiadali, że zawsze słuchał z wielką uwagą, zadawał pytania, a później często mówił: „a więc ty tak myślisz”. Do swoich współpracowników zawsze miał ogromne zaufanie. Nie wyrażał swojej opinii, ani negatywnej, ani pozytywnej, po prostu jeśli uznał, że ktoś się do konkretnej pracy nadaje, to go do tej pracy angażował. Kiedyś jeden z młodych kapłanów, dziś biskup, opublikował artykuł w „Ateneum Kapłańskim”. Po jakimś czasie otrzymał list, a w nim skreślone ręką przyszłego papieża słowa podziękowania i zachęty do dalszej pracy. Ten ksiądz opowiadał mi później, jak wielkim to było dla niego przeżyciem, jak ten list go uskrzydlił, jakiej energii mu dodał. I to jest prawda – papież potrafił uskrzydlić człowieka. Doświadczyłem tego niejednokrotnie. Pamiętam, jak pracowaliśmy nad jakimś przedsięwzięciem – zwykle mówił: „ja napisałem swoje, reszta należy do was”. To jego wielkie zaufanie było dla nas z jednej strony ogromnym zobowiązaniem, z drugiej zachętą, aby w realizację powierzonego sobie zadania włożyć wszystkie siły i cały talent. I rzecz chyba najbardziej charakterystyczna – Jan Paweł II był człowiekiem kontemplacji i modlitwy. Wszyscy znamy obraz papieża klęczącego, zatopionego w modlitwie. To nie była rutyna. On naprawdę zanurzał się w modlitwę, zanurzał się w rozmowę z Bogiem. To z niej czerpał całą swoją siłę i spokój. Modlił się we wszystkich intencjach. Zanoszono je do jego prywatnej kaplicy, w której codziennie – o ile nie wyjeżdżał – odprawiał Msze św. Modlitwa Ojca Świętego miała ogromną moc. Miałem okazję przekonać się o tym osobiście. Kiedy zostałem mianowany nuncjuszem apostolskim w Polsce i otrzymałem misję zorganizowania nuncjatury w Polsce powiedziałem: „Ojcze Święty, to dla mnie Himalaje”. A papież odpowiedział: „Znasz trochę Kościół w Polsce, sytuację w ojczyźnie, znasz Kurię Rzymską. W Polsce przez co najmniej 50 lat nie było nuncjusza, tam trzeba wprowadzać instytucję nuncjatury łagodnie. Ty będziesz pracował, a ja będę się modlił”. I przyznam, że mocy tej modlitwy doświadczyłem.

 

Czy jest wydarzenie, rozmowa, dzień, który w sposób szczególny zachował Ksiądz Prymas w pamięci?

– Dobrze pamiętam pierwsze spotkanie w 1965 r. Byłem studentem Papieskiego Instytutu Polskiego w Rzymie, a Karol Wojtyła, wówczas jeszcze arcybiskup krakowski, przyjechał na sesję Soboru Watykańskiego II. Mieszkaliśmy w jednym budynku – studenci na trzecim piętrze, ojcowie soborowi na piętrze pierwszym i drugim. Pewnego popołudnia zadzwonił telefon. Nie mieliśmy wtedy aparatów w pokojach. Byłem w pobliżu i odebrałem. Ktoś w języku polskim prosił o rozmowę z abp. Karolem Wojtyłą. Nie przedstawił się, ale był to chyba Jerzy Kluger. Poprosiłem, żeby zaczekał i zbiegłem na drugie piętro, gdzie mieszkał abp Wojtyła. Energicznie zapukałem do drzwi i nie czekając na odpowiedź, wszedłem do pokoju. Zobaczyłem Karola Wojtyłę klęczącego na posadzce i zatopionego w modlitwie. Na biurku przed nim leżał brewiarz. Poczułem się nieswojo. Przeprosiłem, przekazałem wiadomość i wyszedłem. Ten obraz, zatopionego w modlitwie i ciszy przyszłego papieża na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Przychodzi mi tu na myśl fragment Ewangelii wg św. Mateusza: „Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6, 6).

Pamiętam również wiele innych chwil, szczególnie z pielgrzymek Ojca Świętego, w których miałem szczęście mu towarzyszyć. Jak entuzjastycznie był przyjmowany i z jaką miłością, z jakim szacunkiem traktował wszystkich spotkanych ludzi. W każdym człowieku, bez względu na jego pochodzenie, wyznanie, status społeczny, stan zdrowia, widział obraz Boga.

 

Czy my Polacy rzeczywiście znamy Jana Pawła II? Czy nie postrzegamy go za bardzo przez pryzmat kremówek i gestów, a zapominamy o tym, co do nas mówił, choćby podczas swojej pielgrzymki do Ojczyzny w 1991 r., kiedy dał nam konkretną wykładnię Dekalogu?

– Ojciec Święty dobrze znał i czuł Polaków. Wiedział, że jesteśmy bardzo emocjonalni, że potrafimy się zmobilizować w trudnych chwilach, ale mamy też tendencję do nadmiernego „wymachiwania szabelką”. Taka jest ludzka natura, że najbardziej zapada w pamięć to, co budzi emocje. Do zrozumienia i przyjęcia nauczania Jana Pawła II potrzebny jest większy wysiłek intelektualny i z tym bywa trochę gorzej. Pamiętamy gesty papieża, pamiętamy jego żarty, jego śpiewanie, pamiętamy te najważniejsze słowa, które co jakiś czas przypominane są w telewizji, ale mało kto w nauczanie papieża się zagłębia i jego słowa przekłada na życie. Nie trzeba daleko szukać. W 1987 r. w Gdańsku Jan Paweł II mówił do nas, że solidarność zawsze musi iść przed walką, że walka nie może być silniejsza niż solidarność. A co obserwujemy na co dzień? Wulgarny język, słowne przepychanki, brak szacunku dla człowieka, partyjnictwo, stawianie partykularnych interesów nad dobro ogółu. Można by długo wymieniać. Kochamy naszego papieża, cieszyliśmy się, gdy przyjeżdżał do Ojczyzny, płakaliśmy po jego śmierci, ale czy go słuchamy? Dobrze, żeby każdy sobie na to pytanie odpowiedział.

 

Co z tego bogatego nauczania Jana Pawła II, my, jego rodacy, powinniśmy najbardziej wziąć sobie do serca?

– Jan Paweł II niejednokrotnie prosił nas, abyśmy byli ludźmi mądrymi, a Księga Mądrości uczy, że początkiem i szkołą wszelkiej mądrości jest bojaźń Boża. Papież mówił o tym do polskiej młodzieży podczas swojej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny. Bojaźń Boża, a więc pełna oddania miłość i świadomość swojego miejsca w dziele stworzenia, postrzeganie i przeżywanie świata według sensu, jaki nadał mu Bóg. Niestety w dzisiejszym świecie – także w naszym kraju – istnieją tendencje do eliminowania Boga z życia człowieka, panuje przekonanie, że Pan Bóg nie jest potrzebny, że Kościół nie jest potrzebny, że ze wszystkim sobie sami poradzimy. To nie jest prawda. My jesteśmy tylko odkrywcami tego, co Pan Bóg dla nas u początku dziejów przygotował. O tym powinniśmy pamiętać i za to być wdzięczni, a nie popadać w egoizm i pychę. Papież prosił nas również, aby respektowane były zagadnienia związane ze sprawiedliwością społeczną, tak by z dóbr i owoców ziemi mogli wszyscy na równi korzystać. I wreszcie Ojciec Święty tyle razy prosił rodaków: „Nie odcinajcie korzeni, z których wyrastacie, naród bez znajomości swoich korzeni jest narodem bez przyszłości”. I te słowa chyba najbardziej powinniśmy wziąć sobie do serca.

 

Dziękuję za rozmowę.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki