Polityczne wakacje dobiegają końca. Wiele wskazuje na to, że wobec spodziewanego zaostrzenia kryzysu gospodarczego i prawdziwego „wysypu” afer w ostatnich tygodniach, jesień będzie czasem trudnej próby dla premiera Tuska i jego Platformy Obywatelskiej. Opozycja zapowiada ofensywę.
Polska gospodarka hamuje, dane dostarczane przez Główny Urząd Statystyczny nie pozostawiają co do tego żadnych wątpliwości. Z miesiąca na miesiąc spada dynamika produkcji przemysłowej, zapaść dotknęła budownictwo, czego spektakularnym potwierdzeniem jest dramatyczne bankructwo czołowej firmy tego sektora – PBG. Spada eksport i inwestycje, przede wszystkim infrastrukturalne. Zmniejsza się też konsumpcja Polaków – dotychczas jeden z najważniejszych motorów naszej gospodarki. Wobec spadających wpływów z podatków coraz trudniejsza jest sytuacja budżetu. Pogarsza się też sytuacja na rynku pracy. Bezrobocie i tak utrzymujące się na wysokim poziomie, jesienią prawdopodobnie jeszcze znacząco wzrośnie. To z kolei może skutkować falą społecznych protestów. Wiceminister finansów Ludwik Kotecki zapewniał kilka dni temu, że PKB Polski osiągnie w tym roku zakładaną w budżecie dynamikę 2,5 proc., ale trzeba liczyć się z jej spadkiem w roku następnym. Do tego nic nie wskazuje na to, żeby udało się w najbliższej perspektywie przełamać kryzys w strefie euro. Wręcz przeciwnie, ekonomiści spodziewają się jego powszechnej eskalacji w kolejnych miesiącach. Jest oczywiste, że będzie to w sposób drastycznie niekorzystny rzutowało na perspektywy polskiej gospodarki.
Koniec „zielonej wyspy”
Optymiści uspokajają, że polska gospodarka ma swoje atuty: przede wszystkim elastyczność, duży wewnętrzny rynek, zdrowy jak się wydaje sektor bankowy, no i stałe zasilanie miliardami euro z Unii Europejskiej. To wszystko razem umożliwiało nam w ostatnich latach w miarę skuteczne opieranie się kolejnym falom hulającego po Europie kryzysu. Pytanie, czy te argumenty wystarczą, żeby przeciwstawić się nowym, jeszcze groźniejszym wstrząsom. Trzeba pamiętać, że potęgująca się zapaść eurolandu może już wkrótce spowodować znaczące ograniczenie transferu pieniędzy z Brukseli, a bez tego buforu polska gospodarka bardzo traci. Jedno wydaje się pewne, że czas wspólnych konferencji premiera i ministra finansów na tle czerwonej mapy Europy z Polską zaznaczoną na zielono bezpowrotnie minął. Rodakom trudno byłoby zdzierżyć opowiastki Tuska i Rostowskiego o „zielonej wyspie” w sytuacji, w której coraz trudniej związać im koniec z końcem. Rząd ma zresztą coraz mniejsze pole manewru. Wobec obserwowanego spadku wpływów z podatków, np. z VAT, żeby zapanować nad budżetem minister finansów ma do dyspozycji dalsze, doraźne cięcia wydatków publicznych i podwyżki podatków, co może wpędzić już słabnącą gospodarkę w recesję. Innym wyjściem jest ostry wzrost deficytu finansów publicznych. I tak źle, i tak niedobrze. Stan gospodarki, to największe, ale wcale nie jedyne zmartwienie Tuska i jego partii.
Kolesie w sosie z afer
„Afera taśmowa” Serafina, która miała podciąć skrzydła PSL i zmiękczyć partię Pawlaka, jak się okazało jeszcze bardziej zaszkodziła Platformie. Przez kilka wakacyjnych tygodni, prasa licytowała się w wyliczaniu synekur opanowanych przez tysiące „PO-ciotków” w całym kraju. Premier Tusk, który odgrywał w telewizji zniesmaczenie faktem zatrudnienia syna ministra rolnictwa Stanisława Kalemby w podległej temu resortowi Agencji Rynku Rolnego, musiał poczuć się dość głupio, kiedy na jaw wyszły powiązania jego syna. Michał Tusk, zatrudniony w porcie lotniczym w Gdańsku z pokaźną pensją, jednocześnie pracował dla firmy OLT Express na stanowisku będącym w ostrej kolizji interesów z pracą wykonywaną na rzecz gdańskiego lotniska. Na marginesie, upadła niedawno spółka lotnicza OLT Express była własnością trójmiejskiego parabanku Amber Gold, kierowanego przez aferzystę Macieja Plichtę. Ta afera nabiera dopiero rozmachu. Ale już dziś zasadne wydaje się pytanie, kto trzymał parasol nad ciemnymi interesami Amber Gold, których ofiarą paść mogły tysiące Polaków. Być może premier będzie musiał odpowiedzieć na to niewygodne pytanie już podczas pierwszej sesji Sejmu po wakacjach, rozpoczynającej nowy sezon polityczny. Sezon, który może skończyć się ostrymi przewartościowaniami w samym obozie władzy, bo wewnątrzpartyjna opozycja w PO, którą dotychczas Tusk skutecznie pacyfikował, być może zdoła wykorzystać kłopoty swojego szefa.
Opozycja w natarciu
Szansę przełamania dominacji PO zwietrzyła opozycja. Prawo i Sprawiedliwość zapowiada na jesień zmianę wizerunku i ofensywę polityczną, która ma przekonać do partii Jarosława Kaczyńskiego nie tylko „30-procentowy żelazny elektorat”. Częścią nowej strategii PiS ma być usunięcie do dalszego szeregu Antoniego Macierewicza i wytonowanie sprawy smoleńskiej. Partia chce skoncentrować się na gospodarce. Najważniejsze pomysły to likwidacja Ministerstwa Skarbu Państwa, powołanie nowego Ministerstwa Energetyki i Klimatu, które zajmowałoby się zapewnieniem bezpieczeństwa energetycznego Polski, sprawą dywersyfikacji dostaw gazu i gazem łupkowym. Częścią nowego programu jest też propozycja ustanowienia „rejestru krewnych”, czyli wprowadzenie obowiązku publikowania przez członków władz państwowych, informacji, kto spośród członków rodziny zasiada w spółkach Skarbu Państwa i innych organach administracji państwowej. PiS zamierza też zablokować rządowy projekt ograniczenia przysługującej twórcom ulgi podatkowej, tzw. uzysku. To próba pozyskania twórców, tradycyjnie popierających Platformę Obywatelską. Według strategów PiS, nowy program ma być atrakcyjnie „sprzedany” wyborcom, w postaci prezentacji i happeningów. Doświadczenie podpowiada jednak, że partii Kaczyńskiego trudno będzie przekonać do siebie nowych wyborców, bo komunikacja ze społeczeństwem nigdy nie była jej najmocniejszą stroną, ponadto PiS ma potężnego przeciwnika w postaci konglomeratu lewicowych mediów, które zawsze gotowe są zrobić wszystko, żeby zdezawuować choćby najlepsze pomysły Kaczyńskiego i jego ludzi. À propos lewicy, SLD wydaje się wciąż zbyt słaby, zbyt skoncentrowany na sprawach obyczajowej transformacji, żeby być atrakcyjnym dla szerszych grup wyborców. Z tej strony PO realne niebezpieczeństwo na pewno nie grozi.
Żegnaj „mała stabilizacjo”
Pomimo słabości opozycji, czas „małej stabilizacji” zafundowanej krajowi przez Donalda Tuska i jego partię w ostatnich siedmiu latach dobiega końca. W obliczu potężnych wyzwań wewnętrznych i zewnętrznych, po prostu nie da się dłużej markować rządzenia. Szkoda tylko, że zmierzch „ery Tuska” nie jest następstwem obywatelskiego przebudzenia Polaków, ale działania sił, na które nie mamy już większego wpływu. Rządząca partia i jej szef skutecznie nas tego oduczyli. Teraz możemy za to zaniechanie zapłacić wyjątkowo słony rachunek jako społeczeństwo.