Trochę nie pasują do Ewangelii. Duchy, zjawy, brzęczące łańcuchy....
Ale – nie ma co demonizować. To legendy, które nie są wykładem teologii, ale ludowym wykładem ludzkiej przyzwoitości. Jest dobro, zło i kara, czasem jeszcze pokusa, która – gdy jej się nie oprzeć – sprowadza śmierć. Wszystko to w podaniach, które niegdyś żywe były w naszej okolicy.
Właściciel
Pewnego wieczoru zmarł właściciel dóbr w Chomiąży Szlacheckiej. W tym samym czasie jeden z pracowników folwarku poszedł do stodoły, żeby sprzątnąć pozostawiony na klepisku snopek słomy. Nagle zobaczył, że na snopku słomy siedzi jego pracodawca! Przerażony opowiedział o wszystkim żonie. Następnego ranka o wszystkim opowiedzieli rządcy majątku, który wraz z nimi poszedł do owej stodoły. Tam, w miejscu, gdzie poprzedniego dnia stał snopek, leżała tylko gruba warstwa plew. Kiedy rządca schylił się, żeby wziąć je do ręki – wszystkie zniknęły.
Opowiadano później, że właściciel dóbr chomiąskich pojawiał się wiele razy w polu, w ogrodzie, w stodołach czy na podwórzach – wszędzie tam, gdzie mogli zobaczyć go jego dawni poddani.
Pracownik
Zespół pałacowy w Grochowiskach Szlacheckich został wybudowany pod koniec XVII w. przez Teofilę Korytkowską. Któregoś razu jeden ze sług państwa Korytkowskich był świadkiem, jak ktoś okrada właścicieli majątku. Poprosił wówczas chlebodawców, by pozwolili mu zastąpić stróża i ująć złodziei. Niestety złodzieje nie tylko nie dali się zaskoczyć, ale też związali wiernego sługę, oślepili go i wyrwali mu język, a gdy już był prawie martwy, ukryli go pod stosem gałęzi. Odnaleziono go po kilku godzinach. Nie mógł mówić, ale zdążył zobaczyć złodziei, więc kiedy wymieniano mu kolejne imiona, skinieniem głowy potwierdził tożsamość bandytów. Chwilę potem zmarł. Później ponoć widywano go wielokrotnie w parku i w pobliżu dworskich zabudowań. Najczęściej pojawiał się w listopadowe szarugi, z potężnym rogiem przypiętym do pasa. Wówczas żaden złodziej nie mógł zbliżyć się do dworu, bo tajemnicza postać dęła w róg, ostrzegając mieszkańców dworu i wsi.
Nimfa
Do XIII w. w Rogoźnie stał zamek króla Przemysła II. Jednak nie z zamkiem wiążą się ludowe podania, ale z pobliskim jeziorem. Właśnie owo jezioro miało ponoć swojego ducha – piękną wodną nimfę. Nimfa ubrana była w powłóczyste szaty, miała długie, kruczoczarne i błyszczące włosy, a na głowie wianek z nenufarów. Wynurzała się z wód jeziora, kiedy zbliżali się do niego młodzieńcy – i wabiła ich do siebie. Ten, kto odważył się płynąć na jej spotkanie – ginął w odmętach jeziora.
Kościelny
Aż o dwóch zjawach opowiadano sobie w okolicach Wągrowca. Pierwszą był kościelny, który miał się niegdyś powiesić za głównym ołtarzem kościoła farnego. Nie wiadomo, co było przyczyną takiego kroku – za to opowiadano, że mimo wyświęcenia kościoła duch zmarłego pojawiał się w nim co pewien czas. Ludzie opowiadali sobie, że przechodząc wieczorem obok fary zobaczyć mogli zjawę otwierającą i zamykającą drzwi kościoła. Dopiero po ponownym wyświęceniu kościoła zjawa znikła.
Mnisi
Ducha kościelnego widywać miano również w pocysterskim klasztorze. Tutejszy kościelny miał pokutować za kradzież pieniędzy z ofiar. Z pocysterskim opactwem wiązała się jeszcze inna opowieść: o pokutującym mnichu, pojawiającym się w oknie południowego skrzydła kościoła. Zwykle działo się to o północy, a towarzyszyły temu dźwięki pobrzękujących łańcuchów, wywołujące strach nie tylko u ludzi, ale nawet u zwierząt. Cały zastęp pokutujących mnichów zobaczyć można było raz w roku: prowadził go sam opat, szli, niosąc w dłoniach płonące świece i śpiewając żałobne pieśni. Znikali, kiedy tylko zapiał kogut.
Dziewczynka
Niedaleko wsi Wełna, w rzece noszącej tę samą nazwę, utonąć miała kiedyś młoda kobieta, która osierociła dziewięcioletnią córkę. W pobliżu miejsca tragedii rosła wierzba, w którą miała zostać zaklęta dusza utopionej matki. Często widywano osieroconą dziewczynkę, jak przy wierzbie płakała i modliła się za matkę. Kiedyś, tuż przed Bożym Narodzeniem widziano ją idącą jak zwykle do wierzby – ale później wszelki słuch o niej zaginął.
Wiele lat później, również zimą, nad rzeką szedł mężczyzna. Nagle usłyszał dobiegający zza rzeki płacz. Noc była jasna i mroźna, a rzeka skuta lodem, więc przeszedł przez rzekę poszukując źródła płaczu. Wtedy zauważył, że płacz dobiega z wnętrza drzewa.
Później znów zaczęto widywać przy wierzbie płaczącą dziewczynkę w białej sukni. Po raz ostatni widział ją mężczyzna, który nie wiedząc, że widzi ducha, zwrócił się do niej i prosił, żeby poszła już do domu, bo robi się późno. Kiedy tylko to powiedział, zjawa znikła w nurtach Wełny i nigdy więcej się nie pojawiła.
Diabeł
Najsłynniejszą zjawą pojawiającą się w naszych okolicach, znaną ponoć nawet na Litwie, jest „Diabeł Wenecki” ze wsi Wenecja k. Żnina. Tutaj na przełomie XIII i XIV w. wzniesiono zamek należący do rodu Nałęczów. Ostatnim przedstawicielem rodu był żyjący za czasów króla Jagiełły kasztelan nakielski i generał województwa kaliskiego, Mikołaj Nałęcz Chwałowic, przez całe życie walczący zaciekle z gnieźnieńskim arcybiskupem. Umarł bezpotomnie i jakby na ironię jego zamek przeszedł na własność arcybiskupów, którzy w XV w. mieli tu urządzić więzienie dla księży, skłaniających się ku herezji husytów.
Trudno jest zdobyć jednoznaczną opinię o Mikołaju Nałęczu. Jedni chwalili go za gospodarność i sprawiedliwość, inni oskarżali go o podpisanie paktu z diabłem, co zresztą przyniosło mu przydomek „Diabła Weneckiego”, wymieniony nawet w kronice Długosza. Z zamkiem Nałęczów wiąże się nie jedna, ale wiele opowieści.
Legenda głosi, że pewnej nocy, kiedy na zamku hucznie ucztowano, za oknami rozszalała się burza, a w zamek uderzył piorun tak, że zamek zamienił się w ruinę, grzebiąc wszystkich uczestników zabawy i wielki majątek. Od tego czasu w zasypanych lochach miało być słychać jęki i zawodzenie „Diabła Weneckiego”, przykutego do swych skarbów i czekającego na wyzwolenie.
Tym wyzwoleniem miała być pewna cnotliwa dziewica, która schroniła się w ruinach przed zalotami szpetnego i starego starosty ze Żnina. „Diabeł Wenecki” miał się jej pokazać i podarować trzy skrzynie złota: jedną na kościół, drugą dla ubogich, a trzecią dla niej samej. Miało to uwolnić go od dalszych mąk – tak się jednak nie stało.
Czapka z talarami
Wiele lat później na wzgórze, w jakie zamieniły się ruiny, poszli pasący kozy pastuszkowie. Jeden z nich bawił się, podrzucając w górę swoją czapkę. W pewnym momencie czapka upadła na ziemię i zniknęła – wpadła do lochu. Znając dawne opowieści chłopcy nie odważyli się zejść na dół i zaczęli płakać za straconą czapką – a wtedy ona nie tylko wystrzeliła z lochu w powietrze, ale na dodatek była wypełniona złotymi talarami. Chłopcy natychmiast roznieśli wieść o wydarzeniu po okolicy. Wkrótce okoliczni chłopi zaczęli chodzić z gołymi głowami, gdyż wszystkie swoje czapki wrzucili do ruin w nadziei na złoto. Żaden jednak już się nie wzbogacił.
Jeszcze przed drugą wojną jakiś śmiałek założył się przy kielichu, że zejdzie nocą do pałacowych lochów. Odnaleziono go po kilku dniach, półprzytomnego i błagającego, żeby nikt nigdy nie szedł w jego ślady. O swoich przeżyciach nie chciał opowiedzieć, przeklinał tylko swoją głupotę.
W świetle Ewangelii
Jak patrzeć na takie opowieści, skoro wiemy z Ewangelii, że umarli nie przychodzą do żywych, żeby ich ostrzegać, ani że kar za winy nie odbywają jako zjawy? Opowieści takie są częścią ludowej tradycji i traktować je trzeba raczej jak źródło informacji o ludziach. Zaciekawiają i pomagają w przyswojeniu historii, ale nie mają nic wspólnego z wywoływaniem duchów. W zamiarach opowiadających miały raczej ostrzegać przed zdradą i podłością.
– Dusza zmarłego nie „chadza”, gdzie chce. Ktoś z piekła nie może przykładowo przyjść na ziemię, żeby zobaczyć, co słychać u znajomych, zahaczyć o czyściec, niebo i wrócić – tłumaczył kiedyś demonolog o. Aleksander Posacki SJ.
A legendy – choćby i o zjawach – to tylko legendy. Czasem ciekawe, czasem pouczające, a czasem straszne: na tyle, żeby dostarczyć emocji ludziom, którzy żyli bez telewizji. Wiadomo, że to nie jest historyczna prawda. Ale jest w nich jakaś nauka i ludowa mądrość: choćby taka, że za każde zło trzeba odpowiedzieć, a dobro jest wieczne.