Kiedy przyjechał do Wiecznego Miasta, pierwsi członkowie Dzieła wyjechali stamtąd do pracy w Polsce. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby kiedykolwiek mieszkać w tym kraju. Ks. Ferdynand Valbuena lubi polskie ciasta oraz świąteczne potrawy (z wyjątkiem karpia).
Pochodzi z Chile. Rodzice uczyli swoje dzieci modlić się i regularnie chodzić do kościoła na nabożeństwa. W domu nie brakowało małych gestów, które rozwijały wiarę.
Przy ul. Polonia
– Jestem najstarszy z pięciorga rodzeństwa. Ze strony rodziców mam hiszpańskie korzenie, co zresztą jest dość powszechne w Chile – mówi ksiądz Ferdynand. – Z bratem Patricio chodziliśmy do szkoły i liceum prowadzonego przez ojców pijarów. Moja „boska przygoda” z Opus Dei zaczęła się w liceum. Kolega z klasy zaprosił mnie na spotkanie do ośrodka Opus Dei przy ulicy Polonia. Teraz odczytuję to jako pewien znak od Pana Boga.
Przez Rzym do Polski
Ksiądz Ferdynand skończył studia inżynierskie na politechnice w Santiago. Potem przez krótki czas pracował w zawodzie. W 1989 roku pojechał do Rzymu na dalsze studia teologiczne do seminarium Prałatury Opus Dei. Gdy na przełomie maja i kwietnia 1995 roku wikariusz regionalny Opus Dei w Chile zapytał go w imieniu polskiego prałata, czy chciałby przeprowadzić się do Polski, by rozwijać Dzieło, był bardzo zaskoczony, ale chętnie się zgodził.
– Na pewno fakt, że Ojciec Święty Jan Paweł II pochodził z Polski, miał wpływ na moją decyzję – dodaje kapłan. – Pamiętam, że w pomieszczeniu, gdzie napisałem list potwierdzający przybycie, było zdjęcie Jana Pawła II zrobione z okazji beatyfikacji założyciela Opus Dei. Przyjechałem do Polski po krótkim „przystanku” w Rzymie. Najpierw mieszkałem w Warszawie, w akademiku prowadzonym przez Opus Dei. Miałem szczęście, że już w pierwszą niedzielę pobytu w Polsce mogłem pojechać na Jasną Górę i odprawić Mszę Świętą, ale jeszcze nie po polsku. To wymagało kilku miesięcy nauki.