Logo Przewdonik Katolicki

Poważny Stańczyk

Mateusz Wyrwich
Fot.

Był piosenkarzem niezwykle popularnym w PRL-u. Przyznaje, że wówczas znakomicie mu się powodziło, a ustrój komunistyczny wydawał mu się nie do obalenia. Nigdy nie ukrywał, że jest katolikiem, choć nie manifestował swojej wiary. W wolnej Polsce jest już trochę inaczej. A od kiedy zaczął występować w Radiu Maryja i Telewizji Trwam, środowiska szeroko pojętej lewicy zaczęły go bojkotować....

Był piosenkarzem niezwykle popularnym w PRL-u. Przyznaje, że wówczas znakomicie mu się powodziło, a ustrój komunistyczny wydawał mu się nie do obalenia. Nigdy nie ukrywał, że jest katolikiem, choć nie manifestował swojej wiary. W wolnej Polsce jest już trochę inaczej. A od kiedy zaczął występować w Radiu Maryja i Telewizji Trwam, środowiska szeroko pojętej lewicy zaczęły go bojkotować.

Za czasów PRL-u, jak mówi, żył i cieszył się młodością. Nie obchodziło go, jaki jest ustrój, w którym żyje. Nie interesował się polityką. – Nawet nie pomyślałem o tym, by się buntować – opowiada Andrzej Rosiewicz. – Dla mnie ważna była nauka, sport. Propaganda była tak słodka, że kiedy miałem kilka lat, chciałem być zastępcą Stalina. Podobał mi się ten miły dziadek z wąsami, kochany, uśmiechnięty, pokazujący się z dziećmi. Jak umarł, to płakałem.

Marzenie
Andrzej Rosiewicz podkreśla, że zawsze jego marzeniem był występ w rewii. – Kiedy okazało się, że jestem tym, który bawi i wzrusza, to stwierdziłem, że jestem predestynowany do tego, bym występował w rewii. Chciałem być jej gwiazdą i dążyłem do tego – wspomina. Widziałem amerykańskie rewie, próbowałem robić podobne rzeczy, ale musiałem wszystko przygotowywać sam: scenografię, choreografię itd. Nie było nikogo, kto by mnie wspomógł, napisał scenariusz, zrealizował film. Taki Fred Astaire wychodził na scenę i tańczył. Resztę przygotowywał ktoś inny. Kiedyś Agnieszka Osiecka powiedziała mi: „Andrzeju, ty możesz liczyć tylko na siebie”. Ale jeden człowiek nie może zrealizować tego, co w Stanach Zjednoczonych robi sztab ludzi.

Na cenzurowanym
Andrzej Rosiewicz, choć śpiewał w 1981 roku na Festiwalu Piosenki Prawdziwej, nie udaje dziś „bohatera walki o wolność Polski”. – Organizatorzy wiedzieli, że w moim repertuarze są piosenki, które nie zostały dopuszczone przez cenzurę, więc mnie zaprosili – wyjaśnia bez cienia patosu w głosie. – Wtedy postrzegano mnie jako wesołka z „Hagawu”, a tu nagle odkryli inną twarz Rosiewicza. Nazwali mnie „poważnym Stańczykiem”. I tak się czuję.

Większość artystów cenionych przez publiczność bojkotowała występy na scenie, gdy został wprowadzony stan wojenny. On już po dwóch miesiącach od tego czasu rozpoczął koncerty. Część jego publiczności miała mu to za złe. Dziś wielokrotnie odpowiadając na ten zarzut, Andrzej Rosiewicz nie szuka pokrętnych odpowiedzi i mówi wprost, że nie umie żyć bez publiczności. – Jednak stawiałem warunek: będę wykonywał ten sam repertuar, który śpiewałem przed stanem wojennym. I był on spełniany. Nie bywałem też na żadnych bankietach organizowanych przez juntę Jaruzelskiego czy imprezach organizowanych na jej cześć. Nie miałem wątpliwości, co się stało w 1980 roku i w stanie wojennym. Nie należałem jednak do tych ludzi, którzy potrafili się temu przeciwstawiać. Ale czy nie jest też i tak, że społeczeństwo nakłada na artystów zbyt duże obciążenia. Może oni chcą być tylko artystami, a nie jakimś sumieniem narodu, autorytetem moralnym... Choć na pewno powinni dbać o morale. Sądzę, że tak się zachowywałem. Nigdy nie popierałem władzy przestępczej – puentuje artysta.

Z Wałęsą i Gorbaczowem
Rosiewicz miewał też kłopoty z ówczesną władzą. Na przykład wtedy, kiedy poza zezwoleniem PAGART-u, czyli komunistycznej agencji artystycznej, wyjechał na koncerty do Anglii, Francji i Niemiec. Gdy wrócił, na rok zabrano mu paszport. Represje dotknęły go także, kiedy w 1987 roku zaprosił Lecha Wałęsę na swój koncert do Teatru Muzycznego w Gdyni i publicznie mu podziękował za jego działalność. – Kilka dni później wezwali mnie do Ministerstwa Kultury i zapytali, dlaczego to zrobiłem – wspomina Andrzej Rosiewicz. – Powiedziałem, że pogratulowałem odważnemu człowiekowi jego postawy. Zapytali: – A nie mógł pan tego prywatnie zrobić? No i zabrali mi paszport na rok.

Wiele osób miało również pretensje, że w 1987 roku wystąpił przed Gorbaczowem podczas jego wizyty w Polsce. – Gorbaczow mnie zainteresował – wyjaśnia Andrzej Rosiewicz. – Po raz pierwszy od lat I sekretarz KPZR zaproponował jakieś pozytywne zmiany. Zachód był zachwycony. Po roku obserwacji doszedłem do wniosku, że Gorbaczow naprawdę chce wprowadzać demokrację i napisałem piosenkę „Wieje wiosna ze wschodu”, czyli „Michaił, Michaił”. Kiedy ją zaśpiewałem w 1987 roku w Zielonej Górze, to jacyś „usłużni” dzwonili z donosami do ambasady sowieckiej. Oskarżyli mnie o poufałość, że śpiewałem o Leninie: „Wałodia znakomy”, a do Gorbaczowa zwracałem się po imieniu. Później jednak zostałem zaproszony na spotkanie z Gorbaczowem na Wawelu i przed nim wystąpiłem.

Po tym wydarzeniu podczas jednego z koncertów w Chicago dostrzegłem transparent z napisem: „Rosiewicz – pachołek Moskwy, Rosiewicz wynocha z Chicago”. Występujący wówczas z piosenkarzem w Copernicus Center Alosza Awdiejew, mieszkający od lat w Polsce, wyszedł do grupki protestujących z transparentem: „Gorbaczow – ręce precz od Rosiewicza” i to znakomicie rozładowało sytuację.

On śpiewa po amerykańsku!
Wychowywał się w stołecznym śródmieściu i na Mokotowie. Absolwent znakomitego Liceum im. Tadeusza Reytana, a także szkoły muzycznej w klasie śpiewu u profesor Marii Czekotowskiej. Uzyskał również magisterium z inżynierii melioracji Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. Jeden z najznakomitszych showmanów polskiej estrady. Na scenę trafił jako dziewięciolatek i przez dziesięć lat występował w znanym zespole tanecznym „Dzieci Warszawy”. Jego pierwsze „dorosłe” koncerty miały miejsce w klubach studenckich. Przez długie lata związany był z zespołami jazzowymi „Old Timers” i „Asocjacja Hagaw”. Fascynowali go amerykańscy piosenkarze: Bing Crosby i Fred Astaire. – Miałem ten rodzaj Bożego daru, że osłuchawszy się z językiem, potrafiłem go dość dobrze naśladować – opowiada Andrzej Rosiewicz. – Pamiętam, jak świętej pamięci Heniek Majewski przyjmował mnie do zespołu „Old Timers”. Zapytał: „No, to co ty potrafisz śpiewać?”. Odpowiedziałem: „Zagrajcie bluesa” i zacząłem śpiewać. Nie było to nic konkretnego, ale w taki sposób naśladowałem ten język, że inny z muzyków, Zbigniew Jaremko, zareagował: „On śpiewa po amerykańsku!”.

„Czterdzieści lat minęło”, „Chłopcy radarowcy”
Jednak pierwsza długogrająca płyta Andrzeja Rosiewicza składała się nie z amerykańskich, a z rosyjskich pieśni. „Kozak’s songs by Adrew and his friends” – Rosiewicz nagrał ją w 1969 roku w Londynie. – W dzień pracowałem na budowie, a wieczorami śpiewałem w rosyjskiej restauracji, „Borsch and Tchiers” („Barszcz i łzy”), gdzie od znajomego Żyda nauczyłem się rosyjskich piosenek – wspomina. – Pewnego razu usłyszał o mnie facet z Philips Company i zaproponował nagranie. Zebrałem muzyków emigrantów i nagraliśmy płytę.

Po powrocie do Polski Rosiewicz rozpoczął wielką karierę artystyczną. Przez blisko dwadzieścia lat był w czołówce polskich piosenkarzy. Koncertował w Europie, USA i Australii. Nagrał kilkanaście płyt. Wylansował dziesiątki szlagierów, m.in.: „Czterdzieści lat minęło”, „Chłopcy radarowcy”, „Najwięcej witaminy”, „Zenek blue’s”, „Czy czuje pani czaczę?”, „Propaganda sukcesu” czy „Michaił, Michaił”. Wydał piętnaście płyt długogrających, ale sam nie wie, dlaczego nie otrzymał żadnej złotej płyty, choć sprzedał, a nawet przekroczył, wymaganą liczbę krążków. Również dziś, mimo skończonej sześćdziesiątki, nadal wiele koncertuje, tylko rzadko go słychać w największych stacjach radiowych. A telewizja publiczna odrzuca jego scenariusze na „Wielki Rosiewicz show”. Mimo to nie czuje się przegranym czy rozgoryczonym artystą. Ma swoich stałych wielbicieli, którzy dziś najczęściej mogą go słuchać w Radiu Maryja. – Mój znajomy, ksiądz Kazimierz Orzechowski, podczas rozmowy zapytał mnie kiedyś: „Andrzeju, czy podziękowałeś Bogu za talent, który otrzymałeś?”. Kiedyś opowiadałem o tym podczas pobytu u niemieckiej Polonii. Spotkanie odbywało się w kościele. I wówczas powiedziałem, że pewnie teraz jest ten czas. Odwróciłem się do ołtarza, uklęknąłem i podziękowałem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki