Logo Przewdonik Katolicki

Konflikt na górze

Jacek Borkowicz
Ukraiński żołnierz pod Chersoniem, 2 listopada 2023 r. Modernizacja armii naszych wschodnich sąsiadów to w dużej części zasługa gen. Załużnego | fot. Roman Pilpey/AFP/East News

Zapowiadana przez prezydenta Zełenskiego dymisja generała Załużnego będzie krokiem dla Ukrainy wielce ryzykownym. Państwo, które z olbrzymim wysiłkiem broni się przed o wiele potężniejszym agresorem, znajdzie się w sytuacji, gdy naprzeciw siebie stanie dwóch najbardziej popularnych Ukraińców.

Rozdźwięk na szczytach władzy nad Ukrainą: prezydent Wołodymyr Zełenski zapowiada dymisję głównodowodzącego siłami zbrojnymi, generała Walerija Załużnego. Jego „odstawka” ma podobno nastąpić lada dzień, prawdopodobnie jeszcze przed opublikowaniem niniejszego artykułu. Zełenski w każdym razie zapowiada, że w tej kwestii jest zdeterminowany i nie ustąpi.

Bardziej popularny niż Zełenski
Dlaczego w takim razie tego nie czyni? To bardzo dobre pytanie – jak zwykli odpowiadać ci, którym nie starcza refleksu na szybkie i rozumne wyjaśnienia. Jedyne, co możemy zrobić, to odwołać się to tzw. dobrze poinformowanych źródeł. Otóż według nich ukraiński prezydent z początku próbował, istotnie, zdymisjonować Załużnego od razu, jednak dwóch kolejnych kandydatów na jego następców, którym awans zaproponowano, odmówiło przyjęcia tego zaszczytu. Chodzi o dowódcę wojsk lądowych Ołeksandra Syrskiego oraz szefa wywiadu wojskowego Kyryłę Budanowa. Obaj są doświadczonymi strategami, mającymi sukcesy na polu walki z rosyjskim agresorem. Obaj też zdają sobie sprawę, z jak dużą odpowiedzialnością wiąże się stanowisko głównodowodzącego armią, która od dwóch lat prowadzi wojnę obronną, wyniszczającą obie strony – jednak głównie tę ukraińską. Stawia to Zełenskiego w sytuacji pata, gdyż prezydent, nawet usilnie chcąc Załużnego oddalić, po prostu nie ma go kim zastąpić.
W tle kłopotów Zełenskiego z Załużnym jawi się jeszcze olbrzymia popularność tego drugiego wśród zwykłych Ukraińców. Generał rzeczywiście sobie na nią zasłużył. O ile w kampanii 2014–2015 walczył dzielnie, lecz nieskutecznie, o tyle teraz uczciwie można go nazwać ojcem ukraińskiej kontrofensywy lat 2022–2023. Dość powiedzieć, że w ostatnich rankingach popularności wyprzedził nawet Zełenskiego, który jest przecież kimś w rodzaju ukraińskiego Lecha Wałęsy (tego od 1980 r.). W internecie furorę robi nagranie, na którym ośmioletni Marko śpiewa w stylu rap podrywający w górę hymn z refrenem „Załużny prowadzi nas w bój!”.
Ale generał znany jest nie tylko na Ukrainie. Podobno – tego słowa niestety musimy tutaj używać często – sztabowcy amerykańskiego Pentagonu ufają mu bardziej niż ukraińskiemu prezydentowi, który dał się im poznać ze swojej, dość zygzakowatej, linii politycznej.
W internecie zawrzało, gdy Załużny opublikował tam filmik, w którym poinformował naród o jego planowanym odejściu. Generał nie objawiał dotąd jakichś szczególnych ambicji politycznych, odwołanie się do internautów to raczej chwyt samoobrony. Co nie znaczy, że teraz, w obliczu nowej sytuacji, chcąc nie chcąc, nie urośnie do roli groźnego rywala Zełenskiego.

Bijemy się dla naszych dzieci
Bo tak naprawdę – o co chodzi prezydentowi? W tym miejscu autor niniejszego artykułu, nie udając eksperta od wojskowości, zdecydowanie wypuszcza się w sferę własnych hipotez. Otóż Zełenski, kreowany na ukraińskiego „jastrzębia” zarówno przez propagandę rosyjską, jak i pacyfistycznie nastrojone środowiska Zachodu, wcale nim nie jest. Jako polityk musi się liczyć z opinią międzynarodową. Pamiętamy, jak jeszcze kilka miesięcy temu świat z zapartym oddechem śledził postępy ukraińskiej kontrofensywy, zaś na froncie – przynajmniej według mediów – pojawiły się rozmaite formacje typu „legionów”, białoruskie, amerykańskie, polskie, a nawet rosyjskie, które w imię hasła „za naszą i waszą wolność” czyniły wypady w głąb terytorium Rosji. Kto teraz o nich słyszy? Skończyło się jak nożem uciął. Zaś ukraiński marsz zatrzymał się na słynnej, potrójnej linii rosyjskich umocnień, rozbudowanych wzdłuż wybrzeża Morza Azowskiego i chroniących lądową łączność Moskwy z Krymem. I nic nie zapowiada, by Rosjanie mieli się stamtąd w najbliższym czasie wycofać. A jeśli już mieliby sobie pójść, to raczej w drugą stronę, ukraińską.
To wszystko wygląda na efekt strategii przyjętej przez Zełenskiego, z którą zdecydowanie nie zgadza się Załużny. Generał od początku kontrofensywy opowiadał się za maksymalną koncentracją działań odwetowych w rosyjskiej „głubince”, nawet o setki kilometrów od ukraińskiej granicy. Tylko rozległy paraliż rosyjskiego zaplecza umożliwi nam trwałą przewagę i w konsekwencji zwycięstwo – zapewniał. Nasz sukces powinien być trwały, przekonywał, gdyż bijemy się nie dla siebie, ale dla swoich dzieci. Nawet tych dopiero co narodzonych.
Niestety ten sposób działania, oceniony przez wielką politykę jako zbyt ofensywny, a nawet awanturniczy, został odrzucony. I w konsekwencji walki ukraińsko-rosyjskie zostały zamrożone w formę skrajnie wyczerpującej dla obu stron wojny pozycyjnej.

Sukces tylko we współpracy
51-letni Załużny to pierwszy w niepodległym państwie dowódca, który nigdy nie służył w armii sowieckiej. Wykształcony według zachodnich wzorów prowadzenia wojny zmodernizował ukraińskie wojsko, przynajmniej częściowo pozbawiając go obciążającego pancerza biurokracji. Zlikwidował chociażby obowiązek pozwolenia na… otwarcie ognia do przeciwnika. Stara rosyjsko-sowiecka szkoła wymaga takich pozwoleń od dowódców jednostek przed podjęciem każdej akcji bojowej. To właśnie reforma Załużnego w dużej mierze zadecydowała o tym, że Ukraińcy wytrzymali i z powodzeniem odparli pierwszy cios rosyjskiej pięści. Była zbyt ciężka i w konsekwencji zbyt mało ruchliwa.
Dymisja Załużnego, jeśli istotnie się dokona, będzie krokiem dla Ukrainy wielce ryzykownym. Oto państwo, które z olbrzymim wysiłkiem broni się przed o wiele potężniejszym agresorem, znajdzie się w sytuacji, gdy naprzeciw siebie stanie dwóch najbardziej popularnych Ukraińców. Obaj mają swoje zasługi w budowie i obronie niepodległości, choć preferowane przez jednego i drugiego modele zarządzania państwem zdecydowanie się różnią. Jakąkolwiek drogą pójdzie jednak Ukraina, powinna być to droga współpracy pomiędzy centrami dowodzenia i rządzenia. W przeciwnym razie powstanie bałagan, z którego państwo ukraińskie może się już nie pozbierać. Ukraina z pewnością nie powinna iść drogą, którą obecnie podążamy my, Polacy.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki