Prawie 900 tys. Polaków zamieszkujących Anglię, Szkocję, Walię i Irlandię Północną przywita rok 2021 w nowej rzeczywistości. Obudzą się w państwie, które w finalnym akcie kilkuletniego spektaklu, zerwało ostatnią nić łączącą je z Unią Europejską.
Wraz z końcem bieżącego roku do historii przejdzie czas naznaczony negocjacjami o kształt przyszłych relacji. Trudny okres całorocznych rozmów kilkakrotnie przerywany był zarówno ze względu na wprowadzony w Europie lockdown, jak i rozbieżności interesów między Londynem i Brukselą. Przyjęta od początku strategia działań wskazuje na to, że kluczowych decyzji możemy spodziewać się dopiero w ostatnich dniach przed „godziną zero”.
Na rozdrożu
W cieniu politycznych szachów toczy się codzienność polskich rodzin. Barbara i Tomasz Zającowie mieszkają w angielskim Bradford od jedenastu lat. Dopiero w ostatnim roku zaczęli zastanawiać się nad sensem dalszego przebywania tutaj.
– Oboje pracujemy w sektorze IT. Ze względu na duże zapotrzebowanie na tym rynku, nigdy nie czuliśmy się w żaden sposób zagrożeni, a nasze kompetencje i doświadczenie, nawet w czasie pandemii pozwalają na przebieranie w ofertach – tłumaczy Tomasz. – Ale jest coś takiego – wtrąca Barbara – że im dłużej żyjesz tak daleko od domu, tym bardziej odzywa się w tobie cichy głos mówiący, że twoje miejsce jest gdzie indziej. Najwyraźniej brexit to wydobył, bo czujemy, że nadchodzi czas zmiany. Oboje pochodzimy spod Wrocławia. Jeśli ostatecznie nie uda się ułożyć życia w Polsce, z naszych rodzinnych miejscowości blisko jest zarówno do Niemiec, jak i Czech. Poczekamy jeszcze trochę i wówczas podejmiemy decyzję odnośnie do wyjazdu – dodaje.
O 200 mil na północ od Bradford, w Edynburgu, tęsknota za Unią Europejską wybrzmiewa nieporównywalnie mocniej niż w Anglii. Autonomiczny rząd Szkocji od lat utrzymuje, że brexit stanowi dla kraju największe nieszczęście od czasu II wojny światowej. Rządząca partia SNP nie ustaje w staraniach o niepodległość, a problemy z opanowaniem pandemii w Anglii stanowią wodę na młyn zwolenników secesji. Niektóre z jesiennych sondaży dawały 59-procentowe poparcie dla niepodległości, więc płynące z Londynu veto wobec referendum wydaje się obecnie ostatnią przeszkodą na drodze do powstania nowego państwa w Europie.
Michał i Sylwia Mendakowie osiedlili się w stolicy Szkocji osiem lat temu. Jak sami mówią, do wyjazdu zmusiła ich ówczesna sytuacja w Polsce. – Nie myśleliśmy o przyszłości, a raczej o tu i teraz, a Wielka Brytania dawała szansę na rozpoczęcie życia, w którym nie trzeba będzie martwić się o przetrwanie następnego dnia – wspominają.
Sylwia jest nauczycielką i znalazła pracę w zawodzie w jednej z polskich szkół sobotnich. Michał przez kilka ostatnich lat rozwijał własną firmę handlową. Oboje zwracają uwagę, że status osiedleńczy, który udało im się zdobyć, nawet w przypadku brexitu bez umowy, gwarantuje im zachowanie wszystkich praw, którymi cieszą się od lat: pełnej opieki medycznej, edukacji szkolnej dla dzieci i darmowych studiów wyższych dla siebie. – To duży atut, dzięki któremu możemy z chłodną głową podchodzić do decyzji o pozostaniu tu lub powrocie do Polski – podkreślają.
Michał zwraca uwagę na jeszcze jeden aspekt. – Od czasu do czasu musimy sobie przypominać, że nasze dzieci, które mają dziesięć i sześć lat, znają ojczyznę tylko z opowieści i wizyt u dziadków. Tu mają szkołę, przyjaciół i swoje życie, w które wkraczają wielkimi krokami. Dla nich przeprowadzka mogłaby okazać się sporym szokiem – mówi. Sylwia dodaje, że sporą pomoc w oswajaniu się z tą właśnie dwoistością stanowią takie miejsca, jak to, w którym sama znalazła zatrudnienie. Szkoły przedmiotów ojczystych – potocznie znane jako polskie szkoły sobotnie – zapoznając uczniów z kulturą kraju, przysposabiają ich do ewentualnego powrotu do Polski i wejścia w rodzimy system edukacji.
Na pytanie o to, czy ich rodzina przymierza się do powrotu, oboje wzruszają ramionami, uśmiechając się tęsknie.
Trud powrotu
Podejście typu „poczekamy, zobaczymy” można uznać za symptomatyczne dla ogółu Polaków żyjących w Wielkiej Brytanii. Trudno się temu dziwić, bo mimo iż od niesławnego referendum brexitowego z 23 czerwca 2016 r. minęło już cztery i pół roku, życie przeciętnego imigranta uległo zmianie przede wszystkim w strefie mentalnej, a nie społecznej czy ekonomicznej.
I chociaż od tamtej chwili już 150 tys. rodaków zdecydowało się na opuszczenie Wysp, większość tych, którzy tu pozostali, wolałaby nie zamykać sobie furtki powrotu. Długoterminowy wyjazd do Polski mógłby wiązać się z utratą statusu osiedlonego i koniecznością znalezienia nowej, wysokopłatnej oferty pracy jeszcze przed wjazdem na terytorium Zjednoczonego Królestwa. Zamykałoby to, de facto, drogę na Wyspy zdecydowanej większości z nas.
W wielu przypadkach reemigracja jawi się jako jedna z najtrudniejszych opcji. Tak może być w przypadku rodzin wielonarodowościowych lub tych, które postawiły wszystko na jedną kartę i, z różnych względów, postanowiły nie uczyć dzieci języka polskiego. Wbrew pozorom, od podobnych przypadków na Wyspach się roi.
W taki właśnie sposób swoich dwóch synów wychowuje Ewa. Matką bliźniaków została w wieku 19 lat. Niewiele starszy partner szybko przestraszył się nowych obowiązków i uciekł do Niemiec. Dziewczyna już od jakiegoś czasu nie utrzymywała relacji z rodziną w Polsce i postanowiła, że mimo wszelkich przeciwności, pozostanie z dziećmi w Wielkiej Brytanii. – Zarówno ze strony mojej rodziny, jak i byłego partnera spotkało mnie tyle nieprzyjemności, że postanowiłam nie uczyć chłopców polskiego. Zwracam się do nich po angielsku, a sama też coraz rzadziej używam języka, w którym wyrosłam. Do kraju nie wrócę nigdy! – tłumaczy krótko, zapytana o powody swoich postanowień.
Kilkanaście dni do nowej rzeczywistości
Motorem napędowym, który przez lata determinował Wielką Brytanię jako najważniejszy kierunek emigracji Polaków, nie był urok tutejszych miast ani cudowna aura, ale raczej wysoka wartość funta szterlinga, która w szczytowych okresach sięgała 6-7 złotych. I to wówczas, gdy za złotówkę można było zakupić znacznie więcej niż teraz. Ostatnie zawirowania wokół umowy brexitowej raz po raz targały kursem brytyjskiej waluty, miejscami niemalże równając jej wartość z euro. Analitycy wskazują, że złamanie tej symbolicznej równowagi może stanowić punkt krytyczny. Dla wielu imigrantów trzymanie się Wysp straci ekonomiczny sens, wypychając ich z powrotem, jeśli nie do Polski, to chociaż w stronę krajów Unii.
Sięgnięcie po deal w sytuacji, w której znalazły się zarówno Wyspy, jak i cała Europa – dotknięte pandemią, rosnącymi problemami gospodarczymi i piętrzącym się bezrobociem – jawi się jako jedyne rozsądne rozwiązanie dla każdej ze stron. W przeciwnym wypadku obie mogłyby paść na ring w tym samym momencie, niczym bokserzy równocześnie wyprowadzający nokautujący cios. Doprawdy kiepski koniec jak na sagę, która trwała tak wiele lat.