Piszę ten felieton w chwili, gdy tłumy, z przekleństwami na ustach, wdzierają się do polskich kościołów. Nie chcę tego komentować. Od kilku już lat przestrzegam przed takim właśnie scenariuszem wydarzeń. Wystarczy. Dlatego dziś będzie o zupełnie innym fenomenie. Choć bynajmniej nie tak, że nie na temat.
W naszej społeczno-medialnej panoramie zjawisko pod tytułem „Monika Jaruzelska” do niedawna mieściło się gdzieś na dalekich peryferiach. Owszem, w stronę – że tak powiem – centralną docierały od czasu do czasu opinie, że choć córka „takiego ojca” to osoba przyzwoita. Bo, po pierwsze, nie lansuje się na tacie. Po drugie, skutecznie opiera się pokusie celebryctwa, która w jej przypadku miałaby prawo wręcz natrętnie się narzucać. To miłe, ale nie wystarczało, by poświęcać jej felieton.
Zmiana nastąpiła w ostatnich miesiącach. Bo hasło „Monika Jaruzelska”, przywoływane w pozytywnym kontekście, coraz częściej słyszę z ust przedstawicieli pokolenia moich dzieci. A to naprawdę są ludzie młodzi – w odróżnieniu ode mnie, który tylko młodo się czuję. Co więcej, mówią tak młodzi o całkiem szerokim wachlarzu światopoglądu. Postanowiłem więc sprawdzić, na czym ów fenomen polega.
„Towarzyszka panienka” to internetowy program, w którym Jaruzelska zaprasza na rozmowy czołowe osobistości polskiego życia publicznego. Zaprasza je do znanego wszystkim warszawskiego mieszkania przy ulicy Ikara 5. Można by mieć zastrzeżenia do wyboru tego właśnie adresu. Ale goście programu chyba rozumieją, że to przecież jest jej rodzinne miejsce, tutaj się wychowała. Dlatego przychodzą, nawet ci, którzy swego czasu protestowali przed domem generała.
A Jaruzelska zaprasza wszystkich – od lewej do prawej ściany. Każdemu poświęca godzinę. Nie cenzuruje toku wypowiedzi. Nikomu nie narzuca też własnej narracji. Widać, że ma swoje zdanie, ale to ona jest osobą zapraszającą, w dodatku do własnego domu. Liczy się więc to, co ma do powiedzenia gość.
Niby tylko tyle… a jakże wiele w naszej rzeczywistości! Bo nie ma dziś w Polsce drugiej osoby, która potrafiłaby rozmawiać ze wszystkimi. Jak widać, umieją docenić to młodzi Polacy. To budzi nadzieję.
Jaruzelskiej zarzucają niektórzy, że zaprasza nawet takich, których zapraszać się nie powinno. Nawet gdyby przyznać rację temu zarzutowi, towarzyski leseferyzm Jaruzelskiej jest godziwą odpowiedzią na inną skrajność – polski ostracyzm i zamykanie się w środowiskowych bańkach. Zresztą popatrzmy na jej programy: nawet persony o reputacji dzikich ludożerców dziwnie miękną przy stoliku, na którym stoi imbryk z herbatą i talerzyk ze śliwką nałęczowską. Rzekomi piewcy mowy nienawiści, za sprawą osobliwej aury, którą roztacza pani domu, zamieniają się w salonowych dżentelmenów. Do tego – co już naprawdę budzi zdumienie – nie rezygnując z wygłaszania własnych poglądów. Widać można tak rozmawiać. Wystarczy chcieć. A to dzisiaj w Polsce wyjątkowo rzadki towar.