Swoją ostatnią podróż odbył razem z kamiennymi tablicami Dekalogu na górę Synaj. – W podróżowaniu nie zmiana miejsca jest najważniejsza. Ważniejsze jest odkrywanie tego, co się dzieje w głębi serca. Człowiek nieustannie szuka Boga i to tak naprawdę jest podstawa całego życia – mówi znany podróżnik. To nie jest łatwe zadanie, zwłaszcza gdy okoliczności nie sprzyjają. Tak jak w przypadku Marzeny Erm (s. 66), która jako dwudziestolatka zachorowała na raka. Sama przyznaje, że na początku miała w sobie sporo żalu („tyle się modlę i nic”), zwłaszcza jeśli czuła się trochę lepiej, by za chwilę znów podupaść na zdrowiu. Ale w końcu dała Bogu kredyt zaufania, „choć nie rozumiała tego, co robi i dlaczego”.
Czasem rzeczywiście trudno to zrozumieć. Jak w historii uzdrowionego przez Brata Alberta, która w ostatnim czasie poruszyła mnie jak mało co (s. 40). Zaraz po porodzie matka dowiaduje się, że chłopiec jest śmiertelnie chory. Kolejne tygodnie przynoszą tylko pogorszenie stanu zdrowia noworodka, doprowadzając zrozpaczoną kobietę do… modlitwy o dobrą śmierć dla dziecka. Wycieńczona dowiaduje się, że chłopiec umiera. Wpada do szpitala i widzi doktora, który nie kryjąc poruszenia, recytuje fragment inwokacji Pana Tadeusza: „I zaraz mogłem pieszo, do Twych świątyń progu iść za wrócone życie podziękować Bogu”. Wojskowy lekarz, w wojskowym szpitalu, w 1986 r.
Długo szukaliśmy słów, które chcieliśmy zamieścić na naszej wielkanocnej okładce. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na takie, które ktoś może uznać za mało odkrywcze. Tymczasem ich kontekst jest uderzający. Uczniowie Jezusa opisując wydarzenia, które właśnie wspominamy, używają czasu przeszłego dokonanego: śmierć, pogrzeb, ukazywanie się – to wszystko było, minęło. Wyjątek robią w przypadku samego zmartwychwstania. Bo ono wciąż się dzieje, wciąż trwa.
Piotr Jóźwik