Logo Przewdonik Katolicki

Tajemnica papieża Franciszka

Krzysztof Bronk
Fot.

Opatrzność nie szczędzi nam niespodzianek. Dokładnie przed miesiącem musiałem przekonywać siebie i Państwa do decyzji Benedykta XVI, zachęcając byśmy mimo wszystko zaufali sumieniu papieża. Dziś, tuż po konklawe, jestem w niewiele lepszej sytuacji. Benedykt XVI odszedł ze względu na wiek, a tymczasem kardynałowie wybrali nam niemal jego rówieśnika.

 

 Uzasadniając swą dymisję, były papież twierdził, że świat żyje dziś w szybkim tempie i trzeba umieć się z nim komunikować, a okazało się, że nowym następcą Piotra został kardynał, który znany jest z tego, że konsekwentnie unika mediów. Do tego stopnia, że w bieżącym archiwum Radia Watykańskiego nie znalazłem ani jednej jego wypowiedzi czy wywiadu. Na pierwszy rzut oka Pan Bóg nie obdarzył też kard. Bergoglio szczególnym charyzmatem, dzięki któremu mógłby porywać tłumy. Nie będę więc ukrywał, że kiedy usłyszałem nazwisko nowego papieża, ugięły się pode mną kolana. Podobna była zresztą reakcja większości ludzi, którzy przybyli na plac św. Piotra. W gorszej sytuacji byli już tylko jezuici. Bo choć kard. Bergoglio wywodzi się z ich zakonu i jest wiernym synem św. Ignacego Loyoli, to w latach 70. pokłócił się z upolitycznionym mainstreamem swych latynoskich współbraci, do tego stopnia, że 20 lat później niemal został wykluczony z zakonu.

 

 

 

Zaufać kardynałom
Jak przed miesiącem podjąłem się trudu, by zaufać sumieniu papieża i pogodzić się z jego decyzją, tak dzisiaj staram się zaufać sumieniu kardynałów. Oczywiście można by ich posądzić, że poszli na łatwiznę i zaczęli forsować kandydata, który na ostatnim konklawe był głównym konkurentem Josepha Ratzingera. Po kard. Bergoglio mogli się spodziewać, że stanie się Janem XXIV, otworzy okno na świat, przewietrzy Kurię, wykreuje wizerunek Kościoła skromnego i otwartego na ubogich, a przy tym ponadeuropejskiego. Taka uproszczona motywacja mogła rzeczywiście towarzyszyć niektórym kandydatom. Nie była jednak, jak sądzę, dominująca. Choć kardynałowie nie są oczywiście nieomylni jak papież, myślę, że zasługują na więcej zaufania. Tym bardziej że na szalę swego wyboru kładli los własnej duszy. Swój głos wrzucali bowiem do urny w obliczu Sądu Ostatecznego Michała Anioła, przyrzekając, że dokonali tego wyboru przed Chrystusem, który będzie ich sądził. Kardynałowie, którzy kiedykolwiek uczestniczyli w konklawe, jednomyślnie przyznają, że ten eschatologiczny kontekst konklawe robił na nich przerażające wrażenie. Z tego względu jestem przekonany, że kardynałowie elektorzy zasługują po prostu na zaufanie. Istnieją głębokie i poważne powody, dla których kard. Bergoglio został wybrany na następcę Piotra. Z czasem na pewno je poznamy. Już teraz można się ich domyślać.
Papież Franciszek dał się już bowiem poznać jako człowiek jeśli nie święty, to przynajmniej pobożny, i to tak po swojsku, bezpretensjonalnie. Poprosił o modlitwę, zanim udzielił pierwszego błogosławieństwa. Pierwsze swoje kroki skierował do maryjnej bazyliki Santa Maria Maggiore. Modlił się w lourdskiej grocie w Ogrodach Watykańskich. Po prostu zachowuje się tak, jak na pobożnego księdza przystało.
 
Inny niż Benedykt
Nowemu papieżowi udało się też zjednać przychylność mediów. Te, aby okazać mu jakoś swoją sympatię, koncentrują się na jego niekonwencjonalnych zachowaniach, które wynikają po prostu ze szczególnego charakteru kard. Bergoglio. Media natomiast na wyrost doszukują się w tym natomiast rewolucyjnego przełomu. Jakby poprzedni papież nie żył skromnie, nie potrafił zapłacić za pobyt, był chorobliwie przywiązany do służbowego mercedesa czy nie był w stanie oderwać się od kartki. Franciszek i Benedykt XVI to po prostu dwaj różni papieże o różnych charakterach. Jeden przez całe życie był duszpasterzem, drugi teologiem. Jeden jest Latynosem o włoskich korzeniach, drugi Niemcem. Jeden wychował się w kulturze jezuickiego minimalizmu liturgicznego, drugi właśnie w liturgii odkrywał wiarę i piękno chrześcijaństwa. To oczywiste, że się różnią, ale ich naturalne różnice nie świadczą o żadnym przełomie. Wręcz przeciwnie. Pontyfikat Franciszka będzie najprawdopodobniej kontynuacją tej wielkiej reformy, którą przechodzi Kościół przynajmniej od czasów Jana Pawła II. Z Benedyktem XVI łączy go radykalny chrystocentryzm, przeżywany jednak inaczej, nie tyle na płaszczyźnie intelektualnej i liturgicznej, ile duszpasterskiej, w prostocie bezpośredniego kontaktu, w szczególnym umiłowaniu ubogich.
 
Reformator Kurii
Jeszcze przed konklawe dużo się mówiło o potrzebie reformy Kurii Rzymskiej. Afera vatileaks i niektóre poufne dokumenty, które wyciekły z Watykanu do mediów, rzeczywiście obnażyły pewne słabości watykańskiej biurokracji. W ten sposób stała się ona łatwym celem krytyki, niekiedy przesadnej, bo przecież Kurii Rzymskiej nie można winić za wszelkie zło w Kościele. Wręcz przeciwnie, do błędów czy zaniedbań zazwyczaj dochodzi na szczeblu lokalnym, a Watykan nieraz przywoływał do porządku czy ratował sytuację.
Tym niemniej problem reform w Kurii istnieje i jak wyznał tuż po konklawe kard. André Vingt-Trois z Paryża, kardynałowie mieli to na uwadze, kiedy oddawali głos właśnie na metropolitę Buenos Aires. „Głosowaliśmy na niego, bo nie należał ani do układów kurialnych, ani do układów włoskich. Zarazem jednak, ze względu na swą kulturę i pochodzenie jest człowiekiem kompatybilnym ze światem włoskim. On najlepiej się nadaje do przeprowadzenia reform w Kurii” – powiedział kard. Vingt-Trois w czasie konferencji prasowej po konklawe. Francuski hierarcha zaznaczył jednak, że po nowym papieżu nie należy się spodziewać „reform brutalnych”. Będą to zmiany, które pójdą do głębi, a nie ograniczą się do posunięć czysto administracyjnych – zapewnił metropolita Paryża.
I rzeczywiście, na dwa dni po wyborze, papież Franciszek wydał oświadczenie, że na razie nie będzie zajmował się Kurią. Chce się najpierw pomodlić, zastanowić i naradzić. Dlatego przywrócił do funkcji, tymczasowo – jak zaznaczył – wszystkich szefów watykańskich dykasterii, którzy ustąpili z urzędu wraz z zakończeniem poprzedniego pontyfikatu.
 
Pasterz zagubionych
O wiele ważniejsza od reformy Kurii jest odnowa całego Kościoła, której oczekuje się dzisiaj od nowego papieża. Św. Franciszek z Asyżu, którego imię przybrał Ojciec Święty, był przecież tym, któremu Chrystus polecił: „Odbuduj mój Kościół”. „Trzeba chodzić w obecności Boga. Musimy wyznawać Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego. Bez krzyża nie można być uczniem Pana” – mówił w pierwszym kazaniu Papież Franciszek. Dziś ogromne połacie świata, również chrześcijańskiego, w tym samego Kościoła, żyje bez wyraźnego odniesienia do Chrystusa i Jego krzyża. W wielu regionach świata Kościół źle przeszedł posoborową reformę. Przeprowadzał ją pod dyktando świata, mediów, a nie soborowych dokumentów. Zwracał na to uwagę Benedykt XVI tuż przed swą rezygnacją. Wielu katolików uległo zeświecczeniu i ma w głowie wielki zamęt. Świadczą o tym choćby sondaże opinii, ukazujące, w co wierzą i czego by sobie życzyli nasi współwyznawcy. Benedykt XVI miał z nimi wielkie problemy. Bardzo mu zależało na tych zagubionych katolikach, ale nie mógł im stawiać zbyt radykalnych wymagań, bo nie zostałby dobrze zrozumiany i wszystko mogłoby się zakończyć schizmą. Niewykluczone, że papież Argentyńczyk łatwiej sobie zjedna te buntownicze środowiska Kościoła i przywiedzie je z powrotem do pełni wiary.
 
Odnowiciel zakonów
Szczególnym polem działalności nowego papieża będą prawdopodobnie zakony. Na soborze zostały one potraktowane trochę po macoszemu. Nie doceniono chyba w wystarczającym stopniu ich szczególnej roli w Kościele. Zawisły gdzieś w próżni między świeckimi a hierarchią, nie należąc do żadnej z tych dwóch kategorii. Również posoborowe reformy w zakonach rzadko kiedy zakończyły się pomyślnie. Zakony nie są dziś siłą nośną Kościoła. Jan Paweł II próbował reformować jezuitów. Benedykt XVI starał się zrobić porządek z zakonnicami w Stanach Zjednoczonych. Zabiegi te nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Franciszek jest pierwszym od 167 lat papieżem zakonnikiem. Sam jako prowincjał jezuitów zabiegał o reformę swojego zakonu. Nie w pełni mu się to udało. Teraz jest papieżem. Swym przykładem i autorytetem może odnowić tę bardzo ważną przestrzeń życia kościelnego. Bez tego Kościół sobie nie poradzi. Wszystkie wielkie reformy w historii katolicyzmu kończyły się powodzeniem tylko wtedy, gdy miały oparcie w życiu konsekrowanym. Być może właśnie dlatego Pan Bóg dał nam, choćby tylko na kilka lat, papieża zakonnika. Zobaczymy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki