„Zrobili mi cesarskie cięcie. Nie słyszałam krzyku dziecka. Tylko cisza. Od anestezjologa usłyszałam, że dziecko urodziło się i żyło tylko cztery godziny. To było straszne przeżycie. To co spotkało mnie potem, gdy zaczęliśmy się starać o godne pochowanie naszego aniołka, było przedłużeniem naszego cierpienia”. To słowa jednej z matek, ale podobnie wypowiedziałyby się również inne, które przeżyły takie zdarzenie w swoim życiu. Możliwość pochowania dziecka wciąż jest problemem. Wielu rodziców decyduje się zostawić ten obowiązek szpitalowi. Rezygnują ze swojego prawa do pamięci o dziecku, które przecież na zawsze będzie członkiem ich rodziny. Wszystko ze względu na zawiłą drogę biurokratyczną, która przeszkadza im godnie pożegnać się z dzieckiem.
Problemy prawne
Polskie prawo zmieniło się w zakresie dotyczącym możliwości urządzenia pogrzebu dla noworodków martwo urodzonych. Do 2002 r. dzieci urodzone przed 22. tygodniem traktowane były jako odpady medyczne, czyli były spopielane wraz z nimi. W marcu 2002 r. zmieniono definicję zwłok. Problemem było jednak samo użyte w rozporządzeniu ministra określenie „dzieci martwo urodzone”. W 2007 r. po nowelizacji i zapisie: „za zwłoki ludzkie uważa się ciała osób zmarłych i dzieci martwo urodzonych, bez względu na czas trwania ciąży”, umożliwiono pochowanie każdego dziecka bez względu na okres stanu błogosławionego kobiety. To nie był koniec dylematów prawnych. Ze względu na brak możliwości rozróżnienia przez lekarzy poronienia i porodu, również przez brak możliwości rozpoznania płci dziecka, lekarze nie chcieli wydawać dokumentów potrzebnych do tego by pochować dziecko. Ostatnim aktem prawnym w tej dziedzinie jest ustawa z 26 maja 2011 r. Zgodnie z nią dla celów pochówkowych wystarczy karta zgonu, nie jest wymagana adnotacja urzędu stanu cywilnego o zarejestrowaniu zgonu. Zatem obecnie możliwe jest pochowanie dziecka niezależnie od okresu trwania ciąży, jednak w przypadku niewydania przez lekarza pisemnego zgłoszenia urodzenia dziecka pochówek dokonywany jest na koszt rodziców, a matka nie ma prawa do zasiłku macierzyńskiego i innych świadczeń.
Świadome słownictwo
Problemy prawne opisane wyżej, jak również dylematy moralne, psychologiczne omówiono niedawno na konferencji zorganizowanej przez Uniwersytet Jana Pawła II w Krakowie(„Umarłych pogrzebać… Pogrzeb dziecka poronionego źródłem chrześcijańskiej nadziei” –-26.11.2012 r.). Ks. dr hab. Piotr Kieniewicz MIC z KUL zwrócił także uwagę na używane słownictwo. Zaznaczył on, że język naukowy musi być precyzyjny, ale dążenie do precyzji nigdy nie powinno deprecjonować i degradować dziecka. Zdarza się, że gdy dziecko rodzi się martwe to już nie jest nazywane „dzieckiem”, ale używa się określenia „to”. Podkreślił on, że to, jak mówimy, świadczy o tym, w jaki sposób o czymś myślimy. Ciekawy referat ks. Kieniewicz zakończył retorycznym wywodem. Zwrócił uwagę na używane, również w Kościele, zwroty: „przyszli rodzice” – gdy tak naprawdę osoby, za które często się modlimy w takim wezwaniu, rodzicami stali się już w momencie poczęcia; „matka oczekująca dziecka” – a przecież dziecko już jest; „będę ojcem” itp.
Musicie „to” (!) pochować
O sposobie mówienia o zmarłych dzieciach opowiedziała też obecna na sali lekarka, która przeżyła stratę własnego dziecka. W klinice, gdzie się leczyła, usłyszała w okienku rejestracji od pielęgniarki: „Czy wyraziła Pani zgodę, że bierzecie «to»? Wiecie państwo, że musicie «to» pochować?” Niewiara, niewiedza, brak szacunku, bezosobowe traktowanie dzieci. Z tym na co dzień spotykają się rodzice, których dzieci przedwcześnie odchodzą.
W dyskusji brał też udział abp prof. dr hab. Andrzej Dzięga. Opowiedział historię kobiety, która poroniła dziecko. Mówił, że użyła wtedy słów, że już nigdy nie będzie matką. Lekarze stwierdzili, że biologicznie jest to niemożliwe. „Ale Pani jest matką! Nikt Pani tego faktu nie odbierze. Dziecko czeka na Panią w niebie”. Byłem zaskoczony, jak to na nią podziałało. To doświadczenie uświadomiło mi, jak poważny jest problem, o którym mówimy i myślimy – zwierzał się abp Dzięga.
– Kontakt kapłana z rodzicami, którzy utracili dziecko w wyniku samoistnego poronienia, należy w moim odczuciu do najbardziej delikatnych w całej posłudze duszpasterskiej. Potrzeba ze strony księdza dość empatii, aby nie tylko nie urazić cierpiących, ale również obdarzyć ich wsparciem. Zwykle dochodzi do takich spotkań podczas rozmów w kancelarii parafialnej, kiedy to rodzice proszą o pogrzeb dla swojego maleństwa. Nierzadko księża dowiadują się o fakcie utraty oczekiwanego dziecka nieco później, np. podczas wizyty duszpasterskiej. Ale zwykle, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, towarzyszą swoim parafianom w ich nadziejach i bólach na bieżąco.
Dzisiaj ze zdobyciem informacji na temat poronień nie ma problemu. Przyszli księża mogą o wszystkim dowiedzieć się podczas wykładów z medycyny pastoralnej, sakramentologii czy prawa kanonicznego. Coraz popularniejsza jest również strona internetowa www.poronienie.pl. Najważniejsze jednak zawsze będzie osobiste zaangażowanie, czyli okazanie ciepła i potrzebnej pomocy. Istotny jest wówczas nawet sam sposób mówienia o zmarłym dziecku i jego pogrzebie a nie „pokropku”. Ten bowiem archaiczny zwrot nie tylko że nie jest już przez młodszych rozumiany, ale potrafi ich niechcący dodatkowo zranić.
O rzeczywistości poronień samoistnych powinno się także mówić podczas katechez o rodzinie. Dobrze pamiętam, z jaką powagą były przyjmowane właśnie te informacje nie tylko przez dziewczęta, ale i przez chłopców. Temat, choć trudny i zawsze dla kogoś ze słuchających bolesny, trzeba też poruszać w czasie rekolekcji parafialnych. Przemilczanie go albo udawanie, że „nie ma sprawy” byłoby przy poważnie traktowanym duszpasterstwie po prostu niepoważne.
Świadectwo
– Trudno jest mierzyć się z wielkim cierpieniem utraty kogoś bliskiego, bo choć nasze maleństwo nie zdążyło się urodzić, nie mogliśmy go zobaczyć, wrosło już w nasze życie, oczekiwaliśmy go. Poronienie było tym większym szokiem, że przy pierwszym dziecku nie było żadnych komplikacji. Jako matka odczułam tę stratę najbardziej namacalnie. Ale obecność męża, jego wsparcie i bliskość w tych trudnych dniach była dla mnie nieoceniona.
W okresie największego smutku i poczucia straty bardzo pomogły mi także słowa jednej osoby, która powiedziała: „Widocznie Pan Bóg chciał, żebyście mieli świętego w niebie, aby się za was modlił”.
Wtedy też, zaraz po poronieniu znalazło się wokół mnie mnóstwo kobiet, które przychodziły ze słowami: „Jestem z tobą, wiem, co czujesz. Też przez to przechodziłam”. To było konkretne wsparcie. Dzięki temu zobaczyłam także, jak wiele jest kobiet i rodzin, które dotyka przedwczesna utrata dziecka.
Bardzo zależało nam, by lekarz wystawił akt zgonu, aby odzyskać ciałko i móc pochować nasze maleństwo. Lekarze wciąż trochę niechętnie odnoszą się do takich próśb, ale nam się udało. Uważam, że to ogromnie ważne, iż nasz maluszek dostał imię, a teraz ma swój niewielki grób. Że chodzimy tam wspólnie, zanosimy kwiaty. Dzięki temu on istnieje w naszej świadomości. Kiedy nasze dzieci podrosną, zawsze będą wiedziały, że miały jeszcze jednego braciszka. Będziemy z nimi o tym rozmawiać, a nie udawać, że nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Nie chcemy o nim zapomnieć.
Wierzę, że wszystko dzieje się według woli i zamysłu Pana Boga. Że On kieruje naszym życiem. Codziennie modlimy się o Jego wolę wobec nas i o to, byśmy umieli podążać Jego drogą. Wierzymy także, że być może dzięki temu, że nie ukrywamy prawdy o poronieniu, że mówimy o tym wprost, komuś będzie łatwiej przechodzić przez to samo. Bo Pan Bóg nawet z największego cierpienia potrafi wyprowadzić dobro.