Czy na maturę koniecznie trzeba iść w garniturze, przecież nigdy nie chodzę w takim stroju? – pyta zbuntowany nastolatek. Dlaczego nie mogę zwiedzić kościoła w krótkiej spódnicy i plażowej bluzce, skoro jestem niewierząca? - zaperza się turystka. Do opery chodzę tak, jak na co dzień, w dżinsach i swetrze – mówi pewny siebie student-meloman. Czy mają rację? Jedną z tradycyjnych norm kultury społecznej człowieka jest umiejętność ubrania stosownego do sytuacji i wymogów środowiska (nie tylko atmosferycznego) stroju. Choćbyśmy nie lubili garnituru i nie ubierali go z zamiłowaniem, wypada jednak, by uszanować uświęcony tradycją rytuał i do egzaminu maturalnego przystąpić właśnie w garniturze. Zaświadczy to nie tylko o naszym szacunku dla instytucji szkoły, ale także dla samych siebie, dla naszych lat edukacji, przyswajania wiedzy, z których zdamy sprawozdanie w postaci egzaminu dojrzałości. Podobnie też nietaktem będzie epatowanie otoczenia wyciągniętym swetrem i startymi sztruksami podczas galowego koncertu w operze, podczas gdy wystarczyłoby ubrać wyjściowe spodnie i najskromniejszą nawet koszulę. Zresztą jeśli sami o tym nie pomyślimy, w wielu prestiżowych miejscach zatrzasną się przed nami drzwi. W zakresie stosowności stroju jest mnóstwo szczegółowych norm, uzależnionych niekiedy od lokalnych obyczajów, a także od stopnia sformalizowania okoliczności. Przyzwyczailiśmy się do tego, że politycy występują w garniturach, pod krawatami, a jeszcze większe rygory obowiązują pomiędzy dyplomatami. I tu jednak zdarzają się niedopuszczalne gafy – pamiętamy, jak żona jednego z polskich premierów wystąpiła podczas oficjalnego przyjęcia japońskiej pary cesarskiej w różowej kusej sukience, usianej wymownymi napisami „pink sexy”; wyszło tak, jakby ktoś przyszedł na pogrzeb w kostiumie kąpielowym. Warto zwracać uwagę na to, jak się ubieramy, bo za sprawą stroju często inni wyrabiają sobie o nas bardzo trwałą opinię. as