Krajobraz z wiatrakami kojarzymy najczęściej z Holandią, ale i w Polsce wiatraków nie brakowało i nadal nie brakuje.
W niektórych rejonach, zwłaszcza w Wielkopolsce (okolice Leszna, Śmigla, Kościana, Bojanowa itd.), zespoły wiatraków liczyły sobie po kilkadziesiąt sztuk. Paradoksalnie: ostatnimi czasy nawet ich w naszym krajobrazie przybywa. Ale uwaga: niektóre wiatraki to tylko współczesne podróbki. Nie da się w nich zemleć mąki, co najwyżej można się napić piwa i zjeść grillowaną kiełbaską w przywiatracznym ogródku.
Wiatrowe elektrownie
Niektóre współczesne wiatraki – i tych jest coraz więcej - to znów najnowocześniejsze elektrownie wiatrowe, czyli stalowe wieże, wysokości nawet ponad 150 m, z ultrawydajnymi kompozytowymi śmigłami i wielkimi prądnicami. Stoją nieraz blisko siebie, przecinając równo powietrze obrotem trójramiennych płatów. Dotąd fermy wiatrowe, czyli całe zespoły wiatraków wieżowych, znane nam były tylko z fotografii w Nationale Geographic, ale teraz pojawiają się i w naszym krajobrazie. I one mają w sobie wiele piękna, choć zupełnie innego niż szeregi starych drewnianych wiatraków.
Te nowoczesne konstrukcje to kolejny etap wspaniałej tradycji, wykorzystującej proste zasady fizyki. Technologia się zmienia, ale zasada działania wiatraka jest ciągle ta sama. Parcie powietrza na płat śmigieł albo liniowy ruch wiatru zostają zamienione na ruch obrotowy i przeniesione na wał napędzający różne urządzenia. Mogą to być kamienie młyńskie, winda do wciągania worków lub czerpaki do wody. Dziś są to najczęściej prądnice.
Szlachetne urządzenie
Trzeba wiedzieć, że stare drewniane wiatraki to bardzo szlachetne i zaawansowane technicznie urządzenia, a raczej całe linie technologiczne do przetwórstwa zboża. Wiemy, że wszystko mieści się w wysokiej, drewnianej budowli, nad którą góruje stromy daszek, a jeszcze wyżej wznoszą się cztery potężne płaty śmigieł. Ale już mało kto wie, że cały ten ogrom drewnianej konstrukcji wznosi się na jednym słupie! Ten słup, a raczej potężny kloc zdrowego, grubego drewna, to tzw. sztember. W pozycji pionowej utrzymują go cztery równie grube zastrzały, wsparte na krzyżowej podwalinie. Wszystko to tworzy mocną konstrukcję, zdolną oprzeć się sile wiatru. Od tej konstrukcji, zwanej kozłem, pochodzi nazwa wiatraka – koźlak. Ściany koźlaka nie są przymocowane sztywno do fundamentu, lecz unoszą się kilka centymetrów nad ziemią, umocowane na sztembrze przy pomocy solidnych belek – tzw. mącznic i pojazdów. Dzięki temu wiatrak można ustawiać do wiatru, obracając go wokół osi przy pomocy długiego, mocnego dyszla.
Cała energia wiatraka pochodzi ze śmigieł i w postaci momentu obrotowego przenosi się poprzez oś na skomplikowany mechanizm wałów, przekładni, kół zębatych, bloczków i kołowrotów. To prawdziwy cud techniki. Tym większy, że całość jest wykonana z drewna, łączonego również drewnianymi kołkami. Zasada napędu wiatraka jest prosta. Cztery drewniane śmigi są umocowane na krzyż w żelaznym uchwycie na poziomej osi, obracającej się w wielkich panewkach, smarowanych mazią. Płaszczyzny poszczególnych śmigieł są skręcane wokół swoich własnych osi, co pozwala je ustawiać pod odpowiednim kątem względem wiatru. Nieraz pokrycie śmigieł ma kształt żaluzji: poszczególne deszczułki można odchylać, by zmniejszyć opór śmigieł wobec zbyt silnej wichury. Wał jest umocowany w centrum potężnego koła palecznego. Poprzez silne, dębowe kołki, wbite na obwodzie wielkiego koła, nieraz ponadczterometrowej średnicy, ruch osi śmigieł zostaje przekazany na pionowy wał, napędzający kamienie młyńskie i inne urządzenia.
Pierwszy krok do chleba
I tu – zwykle na środkowej kondygnacji, zaczyna się kolejna strefa robocza wiatraka. Skomplikowane mechanizmy wialni do czyszczenia i podawania ziarna, precyzyjna regulacja docisku kamieni młyńskich, podawanie i sortowanie przemiału poprzez system ruchomych, oscylacyjnych sit, windy podnoszące i opuszczające ciężkie worki – to tylko główne elementy całego mechanizmu wiatraka. Uruchamiało się je poprzez przemyślne dźwignie, zapadki, korbki, zębatki, cięgna i kto wie, co jeszcze. Młynarz musiał sporo wiedzieć i umieć, by to wszystko sprawnie obsłużyć. A potrzebna jeszcze była doskonała znajomość ziarna, zbóż, mąki. Jej jakość zależała od rodzaju ziarna i jego wilgotności. Mąki również było wiele rodzajów: od krup, kasz, przez mąki razowe do białych. Te ostatnie wymagały kilkukrotnego przemiału.
Ale to jeszcze nie było wszystko. Młynarz musiał też dobrze znać się na ludziach. Konkurencja w młynarstwie była duża, wiatraków wiele. Furmanki z workami ziarna miały duży wybór, pod którym wiatrakiem się zatrzymać. Nieraz bywało, że kolejki wozów były długie, na wiele godzin czekania. A czekanie denerwuje ludzi. Trzeba było umieć dowcipnie zagadnąć, rozładować złość, znaleźć wspólny język. Trzeba było też nieraz wytłumaczyć, że zła mąka to wina ziarna, a nie młynarza. Wiatrak bez młynarza i bez wiatru był tylko bezużyteczną szopą.
Symfonia ludzkiej pracy
Ale ze swej istoty wiatraki były zawsze pełne życia, ruchu i dźwięku. Czy można sobie wyobrazić wczesny, październikowy poranek… Nad polami snują się mgły i resztki dymu z tlących się ziemniaczanych łętów, powoli rozświetlane promieniami słońca. Słychać krakanie wron, które dziobami przeszukiwały ziemię po wczorajszych wykopkach. Pośród tych głosów słychać miarowe skrzypienie i nieustanny turkot. Po jakimś czasie z rzednących mgieł wyłania się zarys wysokiego cienia i jakiś ruchomy rytm… Nieopodal drugi, dalej trzeci, czwarty. Drogami, trzęsąc się na piaszczystych wybojach powoli toczą się obładowane furmanki, zaprzężone w dwa konie. Na wozach piętrzą się pękate worki ziarna. Zaspani woźnice, kurząc papierosy, leniwie popędzają lejcami konie… Skrzypienie uprzęży, nienaoliwionych dostatecznie piast i odległe odgłosy kilkunastu pracujących wiatraków zlewają się w jeden rytm. Rozlega się jakaś patetyczna symfonia wiatru, kamieni młyńskich, drewnianych zębatek i trzeszczących wozów. Symfonia ludzkiej pracy, wpisana w jesienny, polski krajobraz.
Świadectwo innej epoki
Dziś drewniane wiatraki rzeczywiście stały się nieruchome, milczące i bezużyteczne; co najwyżej gnieżdżą się w nich nietoperze i myszy. Zostały wyparte przez wysokowydajne młyny elektryczne. Takie są prawa cywilizacji. Ale ich użyteczność przeniosła się w inną sferę. W czasach, gdy wszystkie budynki muszą czemuś służyć, gdy twarde wymogi ekonomii wymuszają oszczędne budowanie, gdy wszystko prefabrykuje się z betonu i najtańszych pustaków, wtedy stare, drewniane wiatraki stają się świadectwem innej epoki. Czernią spranych deszczami i wiatrami desek świadczą o naszej historii i korzeniach. Świadczą o trudzie ludzkiej pracy, która było potrzebna, by uzyskać chleb.
Wiatraki nieodparcie kojarzą się z łanami zbóż i chlebem. Są ogniwem pośrednim między polem a stołem. Nieraz zapominamy o tym, skąd mamy chleb. Wydaje się nam, że ze sklepu albo coraz częściej – hipermarketu. Tymczasem chleb jest owocem pól, owocem pracy rolnika, młynarza i piekarza. Każdy w pocie czoła, w poczuciu Bożego błogosławieństwa i misji pracy dla chleba wypełniał swój codzienny obowiązek. Symbolem tej pracy są kłosy, potem snopy, wreszcie wiatraki, dzieża, w której zaczyniano ciasto i chlebowy piec. Dziś te symbole stopniowo znikają z naszego życia. Kombajny, młyny i taśmowe piekarnie wyparły z nas świadomość, że chleb jest darem Bożym i owocem pracy ludzkich rąk. Niech więc zostaną chociaż wiatraki – nieczynne, ale użyteczne: właśnie tym przypomnieniem, skąd bierze się chleb.