Na portalu internetowym „Przewodnika”, pod jednym z artykułów związanych z 30. rocznicą pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, pojawiał się komentarz sugerujący polityczną poprawność naszego tygodnika.
Okrywając zasłoną milczenia pseudopoetyckie zacięcie autora, który każdy akapit rozpoczynał anaforą „smutno mi, Boże”, zacząłem odkrywać, że z jednej strony mamy dziś rzeczywiście do czynienia z polityczną poprawnością – żadna to nowość – z drugiej pojawia się natomiast swoisty terroryzm w stosunku do pracowników mediów: jeśli nie będziesz mówił tak, jak chcemy, nie będziesz po naszej stronie, oskarżymy cię o polityczną poprawność.
Skąd takie wnioski? Otóż dowiedziałem się z owego komentarza, że politycznie poprawne jest np.: pokazanie byłego prezydenta Wałęsy przewracającego kostki domina w czasie uroczystości rocznicowych w Gdańsku; dalej: krytykowanie w jednym i tym samym artykule PO i PiS (powinno się krytykować tylko tę pierwszą partię), krytykowanie czeskich polityków bez jednoczesnego krytykowanie polskich elit rządzących, a nawet zadawanie pytania o kapłaństwo dziennikarzom TVN. Wychodzi na to, że bez względu na mądrość czy głupotę, należy chwalić zawsze tylko jedną stronę. Krytycznie także można wypowiadać się wyłącznie o jednej stronie sceny politycznej – niezależnie od tego, czy mówi mądrze czy głupio. W przeciwnym razie etykietka politycznej poprawności na pewno się do nas przylepi.
Nie należę do nadzwyczaj uważnych obserwatorów życia politycznego. Przyglądam mu się nade wszystko jako obywatel Rzeczypospolitej. Gdy na łamach naszego tygodnika zdarza mi się dotknąć niekiedy tematów politycznych, robię to najczęściej właśnie w takich sytuacjach, kiedy obie strony sceny politycznej budzą mój najwyższy niesmak. A niestety mamy z tym coraz częściej do czynienia. Wprawdzie i pan prezydent i pan premier starają się ostatnio do siebie uśmiechać, ale nietrudno zauważyć sztuczność tych uśmiechów… I jakże się tu wówczas powstrzymać od komentarza?
Kiedyś na lekcjach łaciny w seminarium ksiądz profesor Stefan Naskręt, człowiek niezwykłej mądrości i wielkiego serca, na stwierdzenie jednego z kleryków, że „stara się uśmiechać”, powiedział po prostu: „niech się ksiądz nie stara, niech się ksiądz uśmiecha”… Ta dewiza jest mi bardzo bliska. Myślę więc, że jeśli z lęku przed otrzymaniem łatki politycznej poprawności mielibyśmy „starać się uśmiechać”, czyli zrezygnować z krytycznej oceny któregokolwiek z polityków czy którejkolwiek partii, gdy widzimy postawy czy działania, które takiej krytyki się domagają, to lepiej byłoby w ogóle o polityce nie pisać, a nawet przestać się nią interesować. Tyle że to nie było w duchu nauczania Kościoła. Podobnie w chrześcijańskim duchu nie byłoby pomijanie wypowiedzi ludzi związanych z Kościołem, dbających o swoje rodziny, modlących się ze swoimi dziećmi, tylko dlatego, że ich programy – często bardzo dobre - ukazują się w takiej czy innej stacji telewizyjnej, która częścią produkcji rzeczywiście może budzić kontrowersje. Telewizja publiczna, a nawet media związane z Kościołem, też czasem budzą mieszane uczucia. „Przewodnik”, jak widać ze wspomnianego komentarza, również.
Bogdan Rymanowski, mówiąc na naszych łamach o oczekiwaniach wobec kapłanów, podkreślał znaczenie prawdy – obowiązek jej głoszenia bez względu na to, co o nas powiedzą lub, że może być ona niepopularna. To jest droga, o którą trzeba dbać. Nie zważając na to, czy komuś się to spodoba czy też nie, nie wolno dać się popychać w stronę jakiejkolwiek poprawności. Odrzucając poprawność, trzeba po prostu dbać o prawdę.