Według badań Newsweeka, tylko 20 proc. osób określających się jako wierzący katolicy umie wymienić Dziesięcioro Przykazań, a ponad 30 proc. – nie zna żadnego. Jedynie 18 proc. potrafi podać imiona czterech ewangelistów. 43 proc. głęboko wierzących uważa, że można wyspowiadać się z grzechu pierworodnego. Taki stan naszej wiedzy jest przyczyną, że bardzo łatwo ściągnąć nas na bezdroża wiary. O zagrożeniach z tego płynących, z ks. Michałem Sołomieniukiem i ks. Piotrem Koczorowskim z parafii pw. bł. Radzyma Gaudentego w Gnieźnie, rozmawia Marcin Makohoński
Człowiek, którego wiara nie ma silnego oparcia w osobistym doświadczeniu i w wiedzy, łatwo ulega tzw. trudnym pytaniom, stawianym przez nowe ruchy religijne, i daje posłuch udzielanym przez nie łatwym odpowiedziom. Dlaczego jednak tak często dają się zwieść ludzie zaangażowani w życie Kościoła?
– To rzeczywiście może dziwić. Pamiętajmy jednak, że ludzie stojący blisko ołtarza często również mają ogromne problemy z własną wiarą. Nie jest tajemnicą, że zdarza nam się mieć nie do końca wierzących lektorów i ministrantów, zakrystianów i organistów. Bywa, że traktują oni swoją posługę jako dobrze wykonywane rzemiosło, i nie zagłębiają się w jej sens. Są jednak stale w pobliżu księdza – ksiądz może więc prowadzić wśród nich mozolną pracę formacyjną.
Z drugiej strony, ludzie zaangażowani w życie Kościoła to ci, którzy nie wstydzą się wiary, chcą o niej rozmawiać, przeżywają ją głęboko emocjonalnie. Z tego też powodu, jeśli nie są odpowiednio przygotowani, stają się łatwym celem dla nowych ruchów religijnych. Nie jest przypadkiem, że najczęściej werbowników z sekt spotykamy na przykład na Jasnej Górze, kiedy wchodzą tam pielgrzymki.
Jak wygląda takie werbowanie?
– Jego schemat jest zawsze taki sam. Podchodzi do nas ktoś, kto zadaje kilka pytań dotyczących wiary – pytań, na które trudno jednoznacznie odpowiedzieć. W ten sposób rozpoczyna się dyskusja, zmierzająca do jednego celu: zasiania w naszej wierze ziarna niepewności. Zwykle taka niezobowiązująca rozmowa kończy się zaproszeniem na spotkanie. Wiem, że Gniezno nie jest wolne od tego rodzaju działań i wielu młodych ludzi ulega werbownikom, zarówno sekt, jak i nowych ruchów religijnych mających swoje korzenie w Kościołach protestanckich.
Jak zatem zachować się w sytuacji, kiedy jesteśmy zaczepiani? Powinniśmy próbować podejmować dialog czy bezpieczniej jest odwrócić się i odejść?
– Trudno jest dyskutować komuś, kto sam nie jest stabilny duchowo, kto nie zna dobrze doktryny katolickiej. Dlatego podejmując taki dialog, trzeba mieć świadomość swoich ograniczeń i swojej, wciąż niestety zbyt małej, wiedzy. Najlepiej w tym przypadku pozostawać w konsultacji z kimś lepiej przygotowanym, na przykład z doświadczonym księdzem. Musimy zdawać sobie sprawę, że wiara katolicka wyrasta z Objawienia zawartego w Piśmie Świętym, jest w nim głęboko zakorzeniona – ale w żadnym wypadku nie jest dosłowną jego interpretacją. Dlatego zadane autorytarnie pytanie, oparte na wybiórczej interpretacji słowa Bożego, może łatwo zasiać w nas niepewność.
Na czym w takim razie polega zadanie księży?
– Myślę, że powinniśmy przede wszystkim dawać młodzieży mocne argumenty, które pomogą wybrać własną drogę życia, powinniśmy dawać świadectwo osobistej wiary i solidną wiedzę religijną. Powinniśmy im mówić, że kiedy brakuje im pewności, powinni się nam naprzykrzać: powinni naprzykrzać się księżom, katechetom – od tego przecież jesteśmy! I nikogo nie potępiamy: chcemy pomóc tym, którzy dali się wciągnąć w karykaturę chrześcijaństwa, tym, których braki w formacji ściągnęły na mielizny wiary.
Czy działające obecnie duszpasterstwa młodzieży dobrze spełniają swoje zadania?
– Sądzę, że wciąż za mało jest ruchów dających młodym właściwą formację chrześcijańską. Brakuje wspólnot, w których młody człowiek formowany jest do znajomości Pisma Świętego, liturgii, modlitwy. Zbyt często duszpasterstwa nastawione są na atrakcyjność i na okazyjne działania, mające pokazać ich prężność. Potrzeba nam konkretnych propozycji regularnej formacji, potrzeba nam charyzmatycznych księży: młodym trzeba dać duchowy konkret, nie tylko „fajną imprezę”. Paradoksalnie nie trzeba wymyślać nic nowego, ale świadomie podążać wytyczonymi ścieżkami, rozwijać i przekładać na język współczesny dawne charyzmaty, nieustannie się rozwijać – bo przecież ten, kto stoi w miejscu, ten się cofa.
Dziękuję za rozmowę.