Logo Przewdonik Katolicki

Nielegalne zgromadzenie

Hubert Kubica
Fot.

Mało kto z młodych pielgrzymów, którzy 6 lipca wyruszą pieszo na Jasną Górę, wie, że kiedyś pielgrzymkę określano mianem nielegalnego zgromadzenia, a za udział w niej groziły wysokie kary finansowe. Komuniści robili wszystko, aby pątnicy zawrócili. Na próżno. Milicja obstawiała wszystkie drogi, by wyłapać pielgrzymów. A oni z ciężkim bagażem,...

Mało kto z młodych pielgrzymów, którzy 6 lipca wyruszą pieszo na Jasną Górę, wie, że kiedyś pielgrzymkę określano mianem „nielegalnego zgromadzenia”, a za udział w niej groziły wysokie kary finansowe. Komuniści robili wszystko, aby pątnicy zawrócili. Na próżno.

Milicja obstawiała wszystkie drogi, by „wyłapać” pielgrzymów. A oni z ciężkim bagażem, uciekając przez las, wykorzystując stare poniemieckie mapy, „przebijali się” i szli dalej. Tak dość często wyglądało pielgrzymowanie poznaniaków na Jasną Górę w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku.

Rewizja u ks. Janego
Po raz pierwszy pielgrzymka wyruszyła w 1921 r., aby podziękować Bogu za odzyskaną niepodległość. W latach 1940-47 i 1950-1956 nastąpiła przerwa w pielgrzymowaniu spowodowana sytuacją polityczną. Od 1957 r. pątnicy znowu szli, choć pielgrzymki ciągle zakazywano. Odwilż popaździernikowa w 1956 r. dała nadzieję, że władze przestaną tak ostro zwalczać Kościół. Niestety, ekipa Gomułki bardzo szybko zaostrzyła kurs antykościelny, rozpoczynając m.in. szykanowanie pielgrzymów. Dlatego zdecydowanie najgorszy czas dla nich – pomijając okresy, gdy nie mogli iść – to lata sześćdziesiąte.

W 1960 r. przewodnikiem poznańskiej pielgrzymki został nieżyjący już Teodor Nowak. Jednak w 1967 nie mógł iść na pielgrzymkę, bowiem po przeprowadzeniu rewizji u proboszcza poznańskiej fary, ks. infułata Janego, władze wykryły spis tras pątniczych autorstwa Teodora Nowaka. Jego obecność groziłaby aresztowaniem. Dlatego pątników poprowadził 24-letni wówczas Kazimierz Matuszewski; pozostał jej świeckim przewodnikiem do 1994 r. W tym roku pójdzie do Częstochowy już po raz czterdziesty pierwszy...

Najgorsze lata
Pielgrzymi wychodzili w latach sześćdziesiątych z Tulec. Szli w kilkuosobowych grupach, gdyż każda licząca więcej niż siedem osób była traktowana jako tzw. nielegalne zgromadzenie. Nie mieli żadnego nagłośnienia, dźwigali ze sobą ciężkie bagaże, a modlili się na zasadzie „żywych tub”. – Ja rozpoczynałem „W imię Ojca i Syna” i dalej słowa były przekazywane z ust do ust do tyłu. Po chwili odmawiali już wszyscy, nawet ci na końcu – opowiada pan Kazimierz.

Pątników wielokrotnie spisywano; w ciągu dnia po pięć, sześć razy. Milicjanci robili to jednak z dala od domów mieszkalnych, gdyż bali się reakcji miejscowej ludności. – Do końca życia nie zapomnę tej wielkiej miłości i serdeczności, którą otaczali nas miejscowi ludzie. Byli z nami całym sercem, niektórzy płakali. Dzielili się wszystkim, nawet jedzeniem, a przecież były wtedy kartki. Zwierzali się ze swoich największych problemów... W zamian prosili tylko o modlitwę – wspomina z łezką w oku pan Kazimierz. Pomagali także pątnikom w sposób praktyczny, np. przez rysowanie na leśnych drogach strzałek, w którą stronę mają pójść.

Władza robiła wszystko, aby zniechęcić pielgrzymów. Wielu nie wytrzymywało tej presji psychicznej i zawracało. Pan Kazimierz jednak się nie poddawał i podtrzymywał wszystkich na duchu; dzięki niemu wielu szło dalej. Opłaciło się. Im bliżej Częstochowy, tym szykany były mniejsze i ostatecznie poznaniacy stanęli przed obrazem Czarnej Madonny.

„Potężna rewolucja”
W latach siedemdziesiątych szykany władz nieco zelżały, choć pielgrzymkę nadal uznawano za nielegalną. Bagaże wożono już wtedy ciężarówką, a pielgrzymi „dorobili się” pierwszego mikrofonu z niewielkim głośnikiem. W 1973 r. kapelanem pielgrzymki ze strony kościelnej został dopiero co wyświęcony ks. Andrzej Grabański, obecnie proboszcz parafii kolegiackiej w Szamotułach. Wraz z Kazimierzem Matuszewskim prowadził pielgrzymkę przez 21 lat, do 1994 r. włącznie.

Pomimo zelżenia szykan, pielgrzymką cały czas „opiekowała się” Służba Bezpieczeństwa. – Każdorazowo przed wyjściem w trasę pytali mnie o jej czas i miejsce, choć i tak o wszystkim dobrze wiedzieli – mówi ks. Grabański.

Któregoś razu pątnicy śpiewali pieśń do Ducha Świętego. Jej fragment brzmiał: „W krąg przez świat kroczy potężna rewolucja”. – Jeszcze tego samego dnia wieczorem musiałem wyjaśniać, że nie zamierzamy wywołać żadnej rewolucji, a to tylko słowa jednej ze zwrotek – śmieje się ks. Grabański.

Zdarzało się, że był zabierany przez milicję na komisariat, gdzie musiał tłumaczyć, dlaczego organizuje pielgrzymkę i skąd to całe „zamieszanie”.

Aspekt patriotyczny
W 1981 r. władze zaczęły wreszcie oficjalnie uznawać pielgrzymkę. Najpierw przez dwa lata wyruszała jeszcze z Tulec, a od 1983 r. już spod poznańskiej katedry. Na początku szło w niej 2-3 tysiące pielgrzymów, mniej więcej tyle, co dziś, ale potem ta liczba wzrosła do dziesięciu tysięcy. – Prowadzenie tak licznej grupy ludzi było sporym wyzwaniem organizacyjnym. Grupy były coraz liczniejsze i musiałem je dzielić, tworząc nowe. Trudno bowiem utrzymywać grupę liczącą 500 osób, bo wtedy tworzą się „ogony” – wspomina ks. Grabański. Powstawały więc podgrupy np. „7a” czy „7b”, które choć szły razem z „7”, to w innych miejscowościach miały posiłki i nocleg.

Były to gorące lata „Solidarności” i wielu ludzi szło tylko po to, aby wyrazić swój sprzeciw wobec komunistów, manifestując przywiązanie do zdelegalizowanego związku. – Musieliśmy bardzo uważać, bo milicja była przeczulona na punkcie transparentów „Solidarności”. Aby nie robić sobie kłopotów, kazaliśmy niejeden zdjąć – wspomina Kazimierz Matuszewski.

Istota pielgrzymki
W latach dziewięćdziesiątych wszystko się zmieniło. Dziś nikt już nie ogranicza pielgrzymom wolności, a policja nawet pomaga, ułatwiając przejście przez większe miasta. Choć ks. Grabańskiemu zdrowie od trzech lat nie pozwala pielgrzymować, to ciągle żyje pielgrzymką. Wystarczy, że spojrzy na zegarek i już wie, która grupa jest właśnie na trasie, a która je obiad. Sam ustalał trasy, którymi do dziś pielgrzymują poszczególne grupy.

Jak wspomina czas, gdy był kapelanem pielgrzymki? – To było wspaniałe dzieło, które tworzyła Matka Boża. Bez Jej pomocy niewiele bym zrobił – podkreśla.

Jego zdaniem istotą pielgrzymowania jest wewnętrzna przemiana człowieka. – To, co tu przeżyje, pozostawia trwały ślad w jego sercu. To takie mocne uderzenie, od którego jego wiara zaczyna się rozwijać, a on sam się nawraca. Tu także człowiek odkrywa swoje powołanie życiowe, np. do kapłaństwa – podkreśla.

Przez lata na pielgrzymce zmieniło się wiele, ale jedno pozostało: zawierzenie Maryi. I to jest najważniejsze, a wszystko inne ma drugorzędne znaczenie.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki