Logo Przewdonik Katolicki

Przewidział upadek komunizmu

Mateusz Wyrwich
Fot.

Trzeciego maja wśród uhonorowanych najwyższym i najstarszym odznaczeniem Rzeczypospolitej, Orderem Orła Białego, znalazł się arcybiskup senior Ignacy Tokarczuk. To niewątpliwie jeden z najbardziej niezłomnych kapłanów powojennej Polski. Już w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku arcybiskup Ignacy Tokarczuk mówił otwarcie, że komunizm niebawem upadnie. Takie wypowiedzi wywoływały...

Trzeciego maja wśród uhonorowanych najwyższym i najstarszym odznaczeniem Rzeczypospolitej, Orderem Orła Białego, znalazł się arcybiskup senior Ignacy Tokarczuk. To niewątpliwie jeden z najbardziej niezłomnych kapłanów powojennej Polski.

Już w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku arcybiskup Ignacy Tokarczuk mówił otwarcie, że komunizm niebawem upadnie. Takie wypowiedzi wywoływały bezpardonowe ataki komunistów i przekonanie o „wizjonerstwie” biskupa – wśród antykomunistów. Sam abp Tokarczuk wyjaśnia jednak ze spokojem: – To się zaczęło, kiedy byłem w połowie lat siedemdziesiątych z wykładem na Uniwersytecie Wrocławskim. Powiedziałem wtedy, że do końca tego stulecia komunizm upadnie. Ktoś mnie wtedy zapytał, czy mam wizje. Podczas tego spotkania użyłem pewnego skrótu myślowego i powiedziałem, że z Przemyśla mam blisko do sowieckiej granicy. Przykładam więc ucho do ziemi... i wiem, jaka jest sytuacja w ZSRS. To jednych rozbawiło, inni podeszli do mojej wypowiedzi nieufnie. A tak naprawdę miałem rozległe kontakty za granicą sowiecką. Wiedziałem, że ustrój staje się tam coraz mniej wydolny. A ludzie coraz bardziej potrzebują Boga.

Cud prosto w oczy
– Żebyś mi nie skompromitował rodziny! – przestrzegał Ignasia jego ojciec, posyłając go do szkoły podstawowej w latach dwudziestych ubiegłego wieku. W kilka lat później kierownik szkoły w Łubiankach Wyższych na Podolu zaczął namawiać pana Tokarczuka, by słał chłopca na dalsze nauki, bo „chłopak zdolny i odpowiedzialny”.

Chłopak tymczasem pochłaniał każdą książkę, która mu wpadła w ręce. Już jako gimnazjalista sięgał po książki z zakresu religii i teologii. Kiedy podjął decyzję o studiach seminaryjnych, nie miał najmniejszej wątpliwości, że to powołanie. Ksiądz do dziś z tęsknotą wspomina swoich profesorów z Wydziału Teologii Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Niechętnie natomiast wraca pamięcią do sowieckiej okupacji Lwowa i wywózki Polaków na Syberię. Wkrótce potem Sowieci zamknęli seminarium. Arcybiskup niechętnie też wspomina okupację niemiecką, mimo że seminarium zostało otwarte. Było jednak ściśle kontrolowane przez gestapo, a jego profesorowie szykanowani. Święcenia kapłańskie abp Ignacy Tokarczuk otrzymał w czerwcu 1942 roku z rąk bp. Eugeniusza Baziaka.

W trakcie zarówno jednej, jak i drugiej okupacji najeźdźcy podsycali niechęć Ukraińców do Polaków. Podczas kolejnej masakry zginęło dwóch braci stryjecznych księdza. On sam cudem uniknął śmierci. Znalazł się bowiem na liście przeznaczonych do likwidacji. – To było w marcu 1944 r. przed Popielcem. Spadł duży śnieg – wspomina abp Tokarczuk. – Pięćdziesięcioma saniami przyjechała do Złotnik duża grupa Ukraińców. Mieli listę Polaków przeznaczonych do likwidacji i konsekwentnie mordowali. W tym czasie byłem w kościele, w którym posługiwałem jako wikary. Córka kierownika gminy widziała, co się dzieje i szybko mnie o tym zawiadomiła.

Z wykładowcy na proboszcza
Kiedy ówczesne mocarstwa uznały wojnę za zakończoną, ks. Ignacy Tokarczuk posługiwał we lwowskiej parafii Marii Magdaleny. Już wiedział, że Lwów nie będzie polski. Przeniósł się więc się do Katowic. Tam rozpoczął katechizację Ślązaków i Polaków z terenów dawnej Rzeczypospolitej. Żal za starą Polską zniknął w wirze posługi duszpasterskiej i godzenia „katolicyzmu śląskiego z kresowym”.

I tak ksiądz pracował niemal od świtu do nocy do końca 1945 roku. Wtedy ostrzeżono go, że jego krytyczne opinie na temat nowej sytuacji politycznej nie podobają się towarzyszom z PPR. Poradzono, by opuścił diecezję. Ksiądz Tokarczuk „wyemigrował” więc na studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Był przekonany, że w sytuacji, w jakiej znalazła się Polska, tylko edukacja społeczna może prowadzić do wolności. Na razie może nie tyle polityczno-gospodarczej, ile duchowej. – Widząc nacierający komunizm, postanowiłem m.in. pogłębić swoją wiedzę na temat marksizmu, dogłębnie przestudiować, cóż to takiego „naukowego” oni głoszą – opowiada abp Tokarczuk.

W 1951 roku ksiądz Tokarczuk obronił doktorat z filozofii. Został na wydziale starszym asystentem i wykładowcą lubelskiego seminarium. Kiedy na KUL wprowadzono Związek Młodzieży Polskiej i aresztowano rektora ks. Antoniego Słomkowskiego, uznał, że suwerenność tej prywatnej katolickiej uczelni została naruszona. Postanowił ją opuścić. Osiadł na Warmii w pobliżu gospodarstwa rodziców – repatriantów i zaczął katechizować tamtejszych, dopiero co osiadłych Polaków, a także uczyć w olsztyńskim seminarium. Z początkiem lat pięćdziesiątych ks. Tokarczuk został proboszczem w niedalekiej od Olsztyna wiosce i nominowany na duszpasterza akademickiego. – Różni byli tu ludzie. Czasem donosili na innych, bo byli zastraszeni czy złamani. Ale to były jednostki – wspomina abp Tokarczuk. – Jednak większość przychodziła na katechizację. A w latach pięćdziesiątych trzeba było mieć nie byle jaką odwagę, żeby, będąc studentem, uczęszczać na religię. Widząc takie postawy, wiedziałem, że to łajdactwo, którym był komunizm, prędzej czy później się skończy. Zresztą… partyjni, gdzieś poza swoim miastem, też chrzcili dzieci. Też słuchali potajemnie zagranicznego radia i wiedzieli, że są okłamywani.

Uderz w pasterza…
Ostatni miesiąc 1965 roku otwiera w długim życiorysie księdza Tokarczuka nowy rozdział. Od papieża Pawła VI otrzymuje on sakrę biskupią i obejmuje diecezję przemyską. Do dziś sam nie potrafi wyjaśnić, dlaczego komuniści nie zakwestionowali jego kandydatury na ordynariusza. – Zaufałem Panu Bogu i powiedziałem sobie: cokolwiek będzie, nie będę się bał, bo chodzi o dobro narodu. Wiedziałem już, że wypowiem posłuszeństwo prawu sowieckiemu, jeśli chodzi o stosunek państwa do Kościoła, do religii. Powiedziałem to Prymasowi Wyszyńskiemu tuż przed objęciem biskupstwa. Opowiedziałem mu swoją całą koncepcję posługi biskupiej i on mnie nie powstrzymywał, ale zapewniał o modlitwie.

Niebawem, podczas pierwszego spotkania z miejscowym dygnitarzem PZPR, bp Tokarczuk stwierdził, że polski naród żyje w nienormalnych czasach, a ustrój „zaproponowany” przez komunistów to bezprawie ubrane w szaty prawa. Służba Bezpieczeństwa rozpoczęła nagonkę na biskupa. Rozpowiadano katolikom, że ksiądz jest Ukraińcem. W zamyśle prowokatorów miało to wywołać nieufność tych, którzy doznali krzywd od Ukraińców. Ukraińcom z kolei mówiono, że ordynariusz został tu mianowany, by przywracać grekokatolickie świątynie. We wsiach i miasteczkach zawrzało. Ale nowy biskup nie poddał się, a Pan Bóg ze zła dobro wyprowadził. Bp Tokarczuk rozpoczął wizytację wszystkich parafii. Odprawiał Msze Święte w małych kościółkach, kaplicach. Wchodził do ubogich i do zamożniejszych domów. Podsycanie antagonizmu między społecznością lokalną a biskupem nie przyniosło zamierzonego skutku. I antagonizowanie społeczności lokalnej z biskupem nie udało się. Co więcej, ksiądz swoimi wizytami zdobywał parafian. Wyjaśniał, jakie jest jego credo i namawiał do budowania kościołów.

Ponad kurią jest Ewangelia
Wkrótce bp Tokarczuk stał się silnym oparciem dla księży. Dla tych, którzy chcieli budować dzieło Boże, był szczodry w swojej pomocy. Dla tych natomiast, którzy wiernych zamierzali trzymać na dystans – był mało pobłażliwy. Uważał, co zwykł powtarzać, że „ponad kurią jest Ewangelia”.

Komuniści byli bezradni wobec coraz większej liczby kościołów. Nie pomagał brak zezwoleń, nie pomagały kary finansowe, areszty i więzienia stosowane wobec budujących świątynie. Ksiądz biskup, a wraz z nim sami wierni uznali, że każdy parafianin powinien mieć nie więcej jak kilka kilometrów do świątyni. W ten sposób przez niecałe dwadzieścia lat prowadzenia diecezji powstało na jej terenie ponad 220 parafii i ponad 400 kościołów i kaplic. – Uważałem, że ludziom trzeba przypominać, że są u siebie. Że to komuniści są najeźdźcami – podkreśla ksiądz Tokarczuk.

Trzymam z narodem
Powstanie „Solidarności” nie było w żadnym wypadku zaskoczeniem. Choć, jak dziś przyznaje, nie spodziewał się tak wielkich rozmiarów ruchu. Stan wojenny natomiast ksiądz biskup uznał za początek końca totalitarnego państwa komunistów. – Jaruzelski wysłał do mnie swoich sztabowców, żeby mnie szukali. Powiedziałem w trakcie rozmowy: „podpaliliście ogień, ale nie jest już w waszych rękach to, by go zgasić i powiedzieć, kiedy to ustanie. Ja trzymam z narodem i dalej będę”.

Przez całe lata osiemdziesiąte, mimo czasem ohydnych prowokacji stosowanych przez komunistów wobec biskupa, jak oskarżenie go o współpracę z gestapo, ksiądz Ignacy Tokarczuk towarzyszył ludziom „Solidarności”. Bo, jak do dziś podkreśla: – „Solidarność” przecież wyrosła na ruchu chrześcijańskim, na katolickiej nauce Kościoła.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki