Logo Przewdonik Katolicki

Guten Tag - I co dalej?

Jerzy Marek Nowakowski
Fot.

Szkoda, że program pobytu szefowej niemieckiego rządu w Polsce nie został lepiej przygotowany, tak by prócz gestów z wizyty wynikały też konkrety. Nie zostawimy biednej Polski samej sobie - tak brzmiały złowieszcze obietnice składane przez władze sowieckie tuż przed stanem wojennym. Tak również brzmiały głosy prasy niemieckiej zaraz po wyborach prezydenckich i parlamentarnych wygranych...

Szkoda, że program pobytu szefowej niemieckiego rządu w Polsce nie został lepiej przygotowany, tak by prócz gestów z wizyty wynikały też konkrety.



Nie zostawimy biednej Polski samej sobie - tak brzmiały złowieszcze obietnice składane przez władze sowieckie tuż przed stanem wojennym. Tak również brzmiały głosy prasy niemieckiej zaraz po wyborach prezydenckich i parlamentarnych wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość. W podtekście pojawiały się wezwania do bojkotu władz i nieskrywane wyrazy niechęci. Potem jednak okazało się, że Kazimierz Marcinkiewicz nie jest krwiożerczym potworem dybiącym na Unię Europejską. Co więcej, że stosunki z Niemcami są dla jego rządu jednym z priorytetów. Również nowy rząd niemiecki zabrał się do naprawiania szkód poczynionych w międzynarodowym wizerunku Niemiec przez ekipę Gerharda Schroedera. I za jeden z najważniejszych kierunków uznał właśnie Polskę. Trzecia podróż zagraniczna kanclerz Angeli Merkel powiodła ją (wspólnie z nowym ministrem spraw zagranicznych Niemiec Frankiem Steinmeierem) do Warszawy. Wprawdzie planowano tę wyprawę jeszcze wcześniej, bo razem z wyjazdem do Francji, ale powody techniczne i pewnie też polityczne nie pozwoliły zrealizować programu, w którym pani kanclerz mówiła o dwóch wielkich sąsiadach Niemiec: Francji i Polsce. Rzecz jasna, dużo było w tym stwierdzeniu kurtuazji. Ale nie tylko. Bez uporządkowania relacji z Polską, wyjątkowo zabagnionych przez poprzednie ekipy, trudno wyobrażać sobie nową politykę niemiecką.

Ten biedny Wehrmacht


W kategoriach protokolarnych wyprawa pani Merkel do Warszawy powinna więc być odebrana jako pozytywny sygnał. Tyle że współczesna polityka europejska to przede wszystkim twarda gra interesów, a nie protokół i osobiste przyjaźnie. I tutaj sprawa wygląda już nieco mniej optymistycznie. Z Niemcami mamy kilka trudnych problemów do rozwiązania. Najbardziej dostrzegany z nich, to tak zwana polityka historyczna. Pokolenie '68, którego symbolami byli Schroeder i jego minister Joszka Fischer, chciało zrzucić z siebie (i z Niemiec) problem bilansu II wojny światowej. Ludzie z tej generacji uznali, że nie muszą już dźwigać balastu odpowiedzialności za wojnę i jej skutki. Przecież w kraju byli ostrymi krytykami wszelkich pogrobowców nazizmu, rozliczyli się z pokoleniem swoich ojców. W jakiejś mierze głosem historycznym tego pokolenia był Niklas Frank, syn skazanego na śmierć w Norymberdze gubernatora Hansa Franka. Niklas - dziennikarz i historyk - był autorem serii głośnych książek i artykułów, w których o swoich rodzicach pisał z półpornograficznym naturalizmem i nieskrywaną nienawiścią. Podobnie, choć w mniej drastycznych formach, zachowywało się całe pokolenie. Skoro, jak nikt wcześniej, rozliczyliśmy się z generacją NSDAP - zdawali się myśleć ludzie Schroedera - to nie musimy już wobec całej Europy kajać się za zbrodnie przodków. Możemy zacząć prowadzić normalną, niemiecką politykę narodową. I zaczęli. Mieli jednak pecha, bo zbiegło się to z powrotem do rodziny europejskiej krajów będących ofiarami Jałty. Dla Polski, Czech czy Litwy (a także kilkunastu innych państw) dopiero w latach dziewięćdziesiątych pojawiła się szansa na zrobienie porządku z własną historią. Na dodatek, ponieważ komuniści uprawiali handel przeszłością ("sprzedając" np. Niemców i rzekomych Niemców za kredyty), okazało się, iż niezałatwiona pozostaje kwestia odszkodowań dla dawnych ofiar nazizmu, a przede wszystkim rachunek moralny za zapóźnienie cywilizacyjne Europy Środkowo-Wschodniej, wywołane latami rządów komunistycznych. I na oczekiwanie Niemców, że będą mogli wpisać się do grona ofiar Hitlera (jako okrutnie wypędzeni ze swojego śląskiego czy pruskiego Heimatu) nowi Europejczycy odpowiedzieli oburzeniem. Spór o Centrum przeciwko Wypędzeniom nie skończył się i nie skończy, póki Berlin nie zrozumie nieprzyzwoitości samego pomysłu "widocznego znaku" niemieckich krzywd. Tutaj gesty pojednawcze pani kanclerz w Warszawie były wyjątkowo mało przekonujące.

Rura


Drugi z trudnych problemów, o których rozmawiano w Warszawie, jest swego rodzaju połączeniem historii i polityki. Nazywa się Gazociąg Północny. Najkrócej mówiąc, ekipa Schroedera dogadała się z kagiebistami Putina, że pod dnem Bałtyku zostanie zbudowana eksterytorialna magistrala energetyczna (bo ma tam być również kabel wysokiego napięcia), łącząca Rosję z Niemcami. Kontekst historyczny jest oczywisty. Dla Polaków, Ukraińców, Litwinów czy Łotyszy umowa niemiecko-rosyjska przypomina pakt Ribbentrop-Mołotow. Bo ma służyć przede wszystkim skutecznemu szantażowi energetycznemu Rosji wobec swoich zachodnich sąsiadów, uzależnionych od rosyjskich dostaw surowców energetycznych. Ekonomicznie projekt nie ma sensu. Żadnego, gdyż jest o wiele droższy i groźny pod względem ekologicznym, w odróżnieniu od alternatywnych projektów poprowadzonych drogą lądową. Tylko trudno mieć pretensje do Rosjan realizujących własne strategiczne interesy. Ale trzeba i można żądać minimum przyzwoitości od Niemców, którzy są sojusznikami w NATO i Unii Europejskiej państw owym projektem bezpośrednio zagrożonych. W tej materii usłyszeliśmy od niemieckich partnerów kilka uspokajających zdań i nic poza tym. Co więcej, szef dyplomacji nowego rządu pan Steinmeier bezpośrednio z Warszawy pojechał do Moskwy, gdzie potwierdził, iż gazociąg i specjalne relacje z Moskwą są w istocie priorytetem niemieckiego rządu. Oferta zaproszenia Polaków do konsorcjum budującego podbałtycką rurę brzmi jak kpina w połączeniu z twardym żądaniem Rosjan, by pakiet kontrolny przedsięwzięcia pozostał w ich rękach. Po prostu projekt sam w sobie jest nie do zaakceptowania. Jeśli partnerzy rosyjscy są skłonni uważać członków UE i NATO za państwa niepewne, przez których terytoria nie może odbywać się tranzyt elektryczności bądź surowców (a taka jest formalna argumentacja Moskwy), to może obie organizacje powinny zredefiniować swoje stosunki z Rosją, która w oczywisty sposób stara się wrzucać pomiędzy kraje członkowskie jabłko niezgody. Takiego myślenia po stronie niemieckiej jak dotąd nie widać. Co więcej, podczas wizyty liderów nowego rządu niemieckiego nie nastąpiły znaczniejsze korekty stanowiska Berlina.

Portfel


Kwestia ostatnia ma się już nijak do historii, ale z punktu widzenia bieżącej, polskiej polityki jest prawie tak samo ważna jak problem gazociągu. To budżet Unii Europejskiej. Nasze gazety wieszają zdechłe psy na premierze Wielkiej Brytanii, który rzekomo chce nam zabrać pieniądze na fundusze strukturalne. Pisałem już kiedyś na łamach "Przewodnika", że akurat Brytyjczycy zachowują się w całej tej debacie budżetowej dosyć racjonalnie. Rzeczywistym problemem są - znowu - Niemcy, największy z płatników do unijnego budżetu. I zarówno ich niechęć do zwiększania składki, jak i - przede wszystkim - niemiecki kryzys gospodarczy sprawiają, że pieniędzy na pomoc rozwojową dla najbiedniejszych jest za mało. Chcąc większych funduszy dla Polski i innych nowych państw członkowskich, powinniśmy kibicować rozwojowi gospodarki niemieckiej. Ale powinniśmy też usłyszeć deklaracje solidarności ze strony Niemiec. Tego także - przynajmniej publicznie - podczas wizyty Angeli Merkel w Warszawie nie usłyszeliśmy. Tak więc odbyły się spotkania, poprawiła się atmosfera, uzgodniono, że w trzech wymienionych i mocno kłopotliwych sprawach będziemy, jak to się dyplomatycznie mówi, prowadzili dialog. I tyle. Dobrze więc, że rozmowy miały miejsce, ale nie liczmy na zbyt wiele. Interesy niemieckie i polskie, po prostu, są w kilku sprawach rozbieżne.
Notabene sama formuła wizyty Angeli Merkel była niezmiernie ciekawa, bo pani kanclerz spotkała się z prezydentem elektem Lechem Kaczyńskim. Nie widziała się natomiast z Aleksandrem Kwaśniewskim. Nie doszło również do jej spotkań z czołówką parlamentarzystów (co mogłoby rozwiać niemieckie obawy, że Polską rządzi gromada nieodpowiedzialnych dzieciaków), za to długo rozmawiała, a media zrobiły z tego wręcz clou wizyty, z Donaldem Tuskiem, liderem PO. To w zasadzie normalne, szkoda jednak, że wizyta szefowej niemieckiego rządu nie została lepiej przygotowana, tak by prócz gestów wyszły z niej konkrety. Jedynym optymistycznym konkretem jest zgoda obu stron na powołanie grupy ekspertów zajmujących się sprawą gazociągu. Ale też ten problem jest w moim przekonaniu papierkiem lakmusowym badającym intencje rządu niemieckiego wobec wszystkich państw Europy Środkowej. I postępy w budowie "wielkiej rury" powinny być dla nas o wiele bardziej interesujące od takich czy innych uśmiechów niemieckich partnerów. Na razie usłyszeliśmy od Angeli Merkel: Guten Tag. Czy będzie to dobry okres w relacjach polsko-niemieckich, dowiemy się już wkrótce.

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika "Wprost"

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki