W ostatnich dniach ukazało się wiele artykułów, przywołujących najważniejsze zdarzenia z życia zmarłego w wieku 90 lat Wojciecha Łączkowskiego. W notkach biograficznych można przeczytać, że był profesorem prawa, sędzią Trybunału Konstytucyjnego, przewodniczącym Państwowej Komisji Wyborczej, członkiem Rady Polityki Pieniężnej I kadencji, wykładowcą na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza oraz Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i adwokatem. Do tego Kawalerem Zakonu Rycerskiego Grobu Bożego w Jerozolimie, Komandorem Rycerstwa Orderu Jasnogórskiej Bogarodzicy. Odznaczony był ponadto Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Krzyżem Komandorskim Orderu Papieża Świętego Sylwestra.
Po stronie ludzi
Pamiętam, jak na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku jakiś świeżo upieczony absolwent prawa opowiadał mi o egzaminie u jednego z profesorów. Po egzaminie ustnym, za który otrzymał dwóję, został przez profesora odprowadzony do drzwi ze słowami: „No, jeszcze trochę się pan pouczy i zda pan bez najmniejszych problemów”. Profesor wskazał obszary, gdzie wiedzy było zbyt mało i pomimo tego, że studenta „oblał”, zrobił to z klasą, a zdający w najmniejszym stopniu nie czuł się upokorzony. Wiele lat później, gdy osobiście poznałem prof. Wojciecha Łączkowskiego, przypomniałem sobie tę anegdotę. Po kilku z nim spotkaniach wiedziałem, że opowieść jest prawdziwa. Jego bezwarunkowy szacunek dla drugiego człowieka zawsze mnie zadziwiał. Wyrażał go między innymi w ten sposób, że nigdy nikogo nie oceniał, cierpliwie słuchał, a czasami równie cierpliwie tłumaczył. Każda rozmowa z Wojtkiem – zawsze wielowątkowa, pełna głębokich i mądrych przemyśleń oraz wielu dygresji – była intelektualną przygodą.
Nie oceniając innych, sam dokonywał jednoznacznych wyborów. Gdy powiało wolnością, w 1981 r. został wybrany na stanowisko prorektora UAM. Warto pamiętać, że to był pierwszy raz w powojennej historii, gdy studenci współdecydowali o powołaniu rektorów i prorektorów. Niestety kadencja nie trwała długo. Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego demokratycznie wybrane władze, w tym prof. Łączkowski, zostały odwołane. Jego zaangażowanie po patriotycznej stronie polskiego społeczeństwa było o tyle oczywiste, że wywodził się z rodziny, dla której słowo „Polska” nie było tylko pustym frazesem. Był Poznańczykiem, a ojczyzna to poza rodziną największa dla niego wartość.
Poznański organicznik
Gdy dzisiaj się nad tym zastanawiam, myślę, że jego stosunek do Polski idealnie odzwierciedla tekst piosenki Leszka Wójtowicza, dziś zapomnianej, a kiedyś będącej jednym z hymnów polskiej drogi do wolności:
Nie pragnę wcale byś była wielka
Zbrojna po zęby od morza do morza
I nie chcę także by cię uważano
Za perłę świata i wybrankę Boga
Chcę tylko domu w twoich granicach
Bez lokatorów stukających w ściany
Gdy ktoś chce trochę głośniej zaśpiewać
O sprawach które wszyscy znamy.
Prawda, jak dalece ten tekst, poprzez swój pozytywistyczny wydźwięk, jest poznański? Można powiedzieć, że przebija z niego idea pracy organicznej, a Wojtek dla mnie był tej idei uosobieniem. W latach tzw. komuny poświęcił się nauce, ale również dydaktyce, bo doskonale wiedział, że bez dobrze wykształconego społeczeństwa, gdy nadejdzie szansa na wolność, przegramy. Stanął w szeregu wielu pokoleń poznańskich organiczników, bez których wolność nadal byłaby tylko marzeniem.
Nie sposób, mówiąc o Wojtku, nie wspomnieć o jego największej pasji: żeglarstwie. Wracając, najczęściej z samotnych rejsów, był pełen nowych pomysłów, przemyśleń, energii i zapału, by realizować kolejne wytyczone sobie cele.