Czy jestem dobrym rodzicem? Czy dobrze wychowuję swoje dzieci? A może gdzieś popełniliśmy błąd? Co jeszcze mogę zrobić, żeby mojemu dziecku żyło się jak najlepiej, żeby sobie poradziło w życiu, było szczęśliwe? Czy żeby wychowywać, potrzebne są jakieś specjalne kompetencje? A jeśli ich nie mam? Może kiedyś wychowanie było łatwiejsze?
Takie refleksje towarzyszą rodzicom, gdy pojawiają się problemy wychowawcze. Ale okazją są także sytuacje specjalne, takie jak święta. Jednak rodzinna atmosfera tego czasu nie zawsze jest sielankowa. Nie da się zagwarantować, że wszyscy ucieszą się prezentami. A z tyłu głowy czai się niepokój: czy uda się uniknąć kłótni? Czy nie dojdzie do spięć, demonstracyjnego negowania przez nastolatków świątecznej uroczystości rodzinnej, sięgania przy stole po smartfon? Czy goście nie będą po wyjściu komentować wychowawczych błędów rodziców?
Rodzina jak z obrazka
Święta zawsze są ważną sytuacją wychowawczą. Uczą tego, jakie wartości rodzina uważa za cenne, warte celebrowania i kontynuowania w kolejnych pokoleniach. Rodzinne święta nie są, ale też nie powinny być takie same jak w świątecznych reklamach. W każdej rodzinie są inne, bo inna jest każda z osób zgromadzonych wokół świątecznego stołu. Są tu osoby – niezależnie od wieku – łatwiejsze i trudniejsze, o różnych cechach, słabościach i talentach, potrzebach i doświadczeniach, a z perspektywy wiary – obdarzone każda innym, wyjątkowym powołaniem. O atmosferze świąt, a w konsekwencji o ich wychowawczym znaczeniu, w każdym domu decyduje nie to, czy są zgodne z wizją idealnych świąt w idealnej rodzinie, ale to czy mimo napięć wszyscy będą dla siebie wzajemnie ważni, czy poczują się potrzebni, akceptowani, chciani i kochani niezależnie od osobistych i „rodzinnych” zasług czy stwarzanych problemów.
Może więc nie warto angażować wszystkich sił, żeby nasze święta były pod każdym względem doskonałe, ale pomyśleć, jak zachować na dłużej atmosferę bliskości, jak ją budować w codziennych sytuacjach życiowych, jak do niej wychowywać.
Jaką drogę wybrać? Czy oprzeć się na własnych doświadczeniach z dzieciństwa, na metodach własnych rodziców – powielając je lub odrzucając, jeśli były złym doświadczeniem, czy przeciwnie, wiedząc, że świat się zmienił i dzieci wchodzą w życie w zupełnie innej rzeczywistości, odrzucić wzory z przeszłości, a szukać bardziej nowoczesnych sposobów? A może szukać „złotego środka” i doceniając wartości tzw. tradycyjnego wychowania, dostosowywać jego formy do nowych realiów?
Dziecko we władzy rodzica
W pokoleniu dzisiejszych pradziadków i dziadków nie trzeba było specjalnie zastanawiać się nad wychowaniem dzieci. Pomagała kultura. Powszechnie przyjęte normy zachowania były oczywistym elementem życia społecznego i tradycji własnego środowiska. W rodzinie obowiązywały określone zasady moralne i obyczajowe. Życie rodzinne nie łączyło się wprost z deklarowaną i demonstrowaną miłością. Ta była w rodzinie zakładana i oczywista, niezależnie od sposobów jej wyrażania, innych w roli ojca, innych – matki. Wychowanie najczęściej było kojarzone z wychowaniem moralnym (opartym na Dekalogu), z uczeniem pracowitości i obowiązkowości, właściwego stosunku do innych (uprzejmości, grzeczności, usłużności), umiejętności poprawnego zachowania się w różnych sytuacjach. Główną metodą wychowawczą było stosowanie zakazów i nakazów. Trud codziennego życia zmuszał do uczenia się, jak pokonywać życiowe przeszkody. Uczył, że ważne są nie tylko własne potrzeby i pragnienia, ale trzeba też brać pod uwagę sytuację rodziny, liczyć się z innymi. Równocześnie uczył odpowiedzialności za własne zachowania, ponoszenia konsekwencji własnych decyzji czy błędów.
W rodzinach kultywujących religijne tradycje i przywiązujących wagę do wychowania religijnego pilnowano regularnych praktyk religijnych. Najważniejszy przekaz wychowawczy płynął, jak we wszystkich sferach życia, z przykładu dorosłych. Dzieci wychowywane były w szacunku dla rodziców, w zaufaniu do nich, w respektowaniu ich rodzinnej roli i władzy, w posłusznym podporządkowywaniu się ich woli. Dorastając, musiały włożyć wiele wysiłku w zachowanie własnej podmiotowości, w realizację własnych planów życiowych.
Dziecko doskonałe
Współcześni rodzice znaleźli się w innej sytuacji. W dorosłe życie weszli po wielkim przełomie lat 80. Wywalczona zmiana przyniosła wraz z wolnością nowe możliwości, ambicje i aspiracje. Oglądany z bliska wysoki standard życia na Zachodzie uruchomił nowe potrzeby, wzmacniane coraz bardziej agresywną reklamą. Zachłyśnięcie się niedostępnymi wcześniej dobrami narzuciło nowe cele: zdobycie możliwie dobrze płatnej pracy, podniesienie poziomu życia na wzór filmowych i reklamowych obrazów, wykorzystanie możliwości, których nie było w rodzinnym domu, osiągnięcie wysokiej pozycji w środowisku. Wielu rodziców, działając w najlepszej wierze, zaczęło gwałtownie szukać sposobów zdobywania pieniędzy, a równocześnie „inwestować” w dzieci, w ich przyszłość, zaspokajając często własne niespełnione ambicje i marzenia. Niektórzy odczuli potrzebę udowadniania sobie i innym, że mają nie tylko doskonałe rzeczy, ale i „doskonałe” dziecko, dziecko w każdej dziedzinie najlepsze. Taka motywacja prowadzi do presji rodziców na najlepsze wyniki dziecka w szkole, w sporcie, w różnych konkursach, castingach. Koło się zamknęło: dążąc do zapewnienia rodzinie najlepszych warunków, rodzice pracują coraz więcej i coraz dłużej. Po powrocie do domu często nie mają już sił na zainteresowanie się codziennymi drobnymi radościami i przykrościami przeżywanymi przez dzieci. Chociaż technika zapewnia coraz nowsze sposoby wzajemnego kontrolowania się, członkowie rodziny coraz mniej o sobie wiedzą, nie są w stanie wspierać się w rozwiązywaniu problemów, których nie mają czasu zauważyć. I choć najczęściej nie ma tu niczyjej złej woli, narastają problemy rodzinne i wychowawcze. Nie wiadomo kiedy dzieci oddalają się w świat swoich spraw. Niepodjęte rozmowy wygasają, następne okazje pojawiają się coraz rzadziej.
Dziecko na tronie
Tę złożoną sytuację wychowawczą dodatkowo komplikują dzisiejsza kultura i nowe trendy w wychowaniu. Kultura, promując głównie sukces i realizowanie siebie, oducza szacunku do człowieka, uczy miłości bez dobroci i ofiarności. W wychowaniu, po wielu wiekach traktowania dzieci jak własności rodziców, narzucania im sposobu życia i myślenia, uznawania posłuszeństwa za podstawę relacji rodziców z dziećmi, nakładania na nie obowiązków często ponad siły, nastąpiła radykalna zmiana myślenia. Dziecko z marginesu życia rodzinnego i społecznego zaczęło się przesuwać do jego centrum. Wiąże się to z akcentowaniem jego prawa do szacunku, uznawania w nim pełnoprawnego człowieka, wspomagania go w rozwoju, słuchania tego, co myśli i czuje, liczenia się z jego potrzebami. Założono, że dziecko ma w sobie potencjał dobra, który w warunkach swobody i poczucia bezwarunkowej akceptacji rozwinie się w wartościową osobowość. „Wahadło” poglądów o dziecku i jego wychowaniu wychyliło się w drugą stronę: od traktowania przedmiotowego, od restrykcyjnego wymuszania pożądanych zachowań i lekceważenia dziecięcych potrzeb, do „wychowania bezstresowego”, rozumianego jako wychowanie rezygnujące z wymagań, obowiązków, ocen, zwalniające dziecko z wysiłku, chroniące je od sytuacji nieprzyjemnych i trudnych. Takie wychowanie miało wyzwolić w dziecku potencjalne talenty, uruchomić mechanizmy konstruktywnego rozwoju. Myślenie to sprowadza się w praktyce do pozostawiania dziecku swobody decyzji, do akceptacji wszelkich jego kaprysów, życzeń i żądań. Dorośli przyjmujący takie podejście do wychowania praktycznie wycofują się ze swojej wychowawczej roli i zadań. Dawne zagrożenie odbierania dziecku podmiotowości zmieniło się w zagrożenie dyktaturą małego „króla”, który chociaż rządzi często całą rodziną, dalej nie jest podmiotem. Z jednej strony jest przedmiotem ambicji i planów rodziców, z drugiej – nie potrafi do niczego się zmusić, niczego niewłaściwego w sobie zauważyć i poprawić. Dziecko przyzwyczajone do narzucania swojej woli i możliwości wymuszania wszystkiego, na co ma lub nie ma ochoty, staje się ofiarą własnych nastrojów, emocji, temperamentu, braku wyobraźni i sprawności. Pozbawiane od wczesnych lat wymagań i obowiązków traci orientację w tym, co jest ważne, a co nie, co jest dobre, a co złe. Inni stają się dla niego instrumentami zaspokajania potrzeb, wykonawcami poleceń i żądań. Częstym skutkiem takiego wychowania (a raczej jego braku) jest strach rodziców przed własnym dzieckiem, przed awanturą, krzykiem, uporem, buntem, agresją, a częstą reakcją jest kupowanie spokoju (m.in. medialnymi gadżetami), a nawet płacenie za zlecane czynności czy pomoc. Brak stanowczych wymagań, jasno uzasadnianych i konsekwentnie egzekwowanych przez kochających rodziców, pogłębia słabość i bezradność dziecka, które cofa się i poddaje. Nie czując żadnej odpowiedzialności za powierzone mu czy nawet dobrowolnie podjęte zadanie, albo czeka, aż wykona je ktoś inny, albo przestaje się własnym zobowiązaniem przejmować. To początek przyszłych kłopotów z wiernością. Jeszcze poważniejszym skutkiem takiego wychowania jest obojętność na potrzeby innych ludzi. Dziecko „król” skazane jest na życie egocentryka i egoisty ze wszystkimi jego osobistymi i społecznymi konsekwencjami.
Dziecko – człowiek na własnej drodze
Dziecko zawsze będzie wyzwaniem dla rodziców i całej rodziny. Jeśli ma być w pełni człowiekiem – podmiotem, który nie da sobą manipulować i sam sobą nie będzie manipulował – nie można go ani „urabiać” na własną modłę, ani pozostawić samemu sobie. Trzeba je od początku kochać i szanować w jego niepowtarzalności – czy jest jedynakiem, czy jednym z wielu dzieci w rodzinie. Wspierać w odkrywaniu świata i własnej drogi. Uczyć stawiania sobie na co dzień nie tylko pytania „jak to zrobić?”, ale „po co?” Żeby stawać się mądrym i dzielnym, wolnym i odpowiedzialnym, dobrym człowiekiem, tak małe, jak i duże dziecko potrzebuje pomocy, zaufania i przykładu mądrych dorosłych. Poprzez jasne, sprawiedliwe wymagania, stawianie zadań odpowiadających na potrzeby dziecka i ważnych dla jego rozwoju, uczą oni respektowania zasad, samodzielnego pokonywania trudności, wiary, że się uda. Zwracając uwagę na potrzeby innych, uczą cieszenia się z bycia razem i pomagania. Gdy uda się tak budować codzienne relacje, droga wychowania stanie się wspólnym wysiłkiem i radością, wspólną drogą do dojrzałości.
---------
Katarzyna Olbrycht
Pedagog, prof. zw. dr hab., kieruje Zakładem Edukacji Kulturalnej w Instytucie Nauk o Edukacji na Wydziale Etnologii i Nauk o Edukacji Uniwersytetu Śląskiego. Współpracuje z Ogólnopolską Radą Szkół Katolickich. Jest członkiem Towarzystwa Uniwersyteckiego Fides et Ratio. Zainteresowania badawcze: pedagogika wartości, wychowanie personalistyczne, pedagogika kultury, wychowanie chrześcijańskie