Ostatnio miałam okazję nad tym pomyśleć, bo spędziłam trochę czasu w pociągach. W zasadzie ani razu nie udało mi się dotrzeć do celu bez opóźnienia. Zazwyczaj pierwszą reakcją na to jest złość i zdenerwowanie – wyrażane czasem w niewybrednych słowach. Niedawno sama tego doświadczyłam, kiedy spóźnienie ekspresu z Warszawy do Krakowa wzrosło do 50 minut. Uwięziona w przedziale czułam, jak rośnie we mnie gniew i złość. W pewnym momencie jednak przyszła mi do głowy myśl: A może trzeba zmienić perspektywę? Popatrzeć na ten czas nie jak na stracony, ale podarowany? Ale co zrobić z takim nieoczekiwanym prezentem? Z pomocą przyszły słowa św. Urszuli Ledóchowskiej z jej Testamentu: „Szczególnie polecam Wam jedno: korzystajcie pilnie, mimo lenistwa natury, z chwil straconych. Czekając, chodząc po ulicach z jednego miejsca na drugie, módlcie się, módlcie - to są chwile, kiedy zwykle o niczym mądrym się nie myśli. Jak w kalejdoskopie kręcą się myśli: albo trapimy się troskami, albo nierozsądnymi planami na przyszłość. O wiele więcej zrobicie, modląc się”.
Ona wiedziała, że czas można tracić, ale można go też uświęcić. Tak jak wiedziała to moja babcia, która odmierzała często czas za pomocą „zdrowasiek”. I tak na przykład droga z pola do domu zabierała jej nie 15 minut, ale 3 dziesiątki Różańca. Niby to samo, a jednak jakość tego czasu się zmienia. Modlitwa w jakiś sposób zawsze odsyła do wieczności, do nie poddającego się niszczącej sile czasu dobra. Można powiedzieć, że przez tę prostą modlitwę moja babcia uświęcała codzienność. A skoro mogła to robić moja babcia, mogła św. Urszula, więc mogę i ja, czekając gdzieś w polu w pociągu. Wiem, że ta modlitwa nie zmieni w magiczny sposób stanu naszych kolei, ale jednak znika gdzieś złość i gniew, a więc na pewno zmienia mnie!