Logo Przewdonik Katolicki

Anachronizm na czasie

Radosław Okulicz-Kozaryn
Fot.

Zdarzają się jeszcze w dzisiejszym bezprzytomnie zabieganym świecie niewiarygodne chwile wytchnienia.

 


Latem ubiegłego roku kilkusetosobowa publiczność, zebrana podczas festiwalu Rozstaje w krakowskim klubie studenckim Żaczek, słuchała nocą, w ciszy niemal absolutnej, niezgrabnych, nieziemsko monotonnych, nieznośnie moralizatorskich i niebywale długich pieśni dziadowskich. Głównie o umieraniu.

Świadoma tego, co ją czeka, publiczność żądała bisów. „Zegar bije” ­– śpiewał i akompaniował sobie na lirze korbowej i akordeonie Jacek Hałas, niby to zapraszając do tańca wszystkich zebranych, niezależnie od wieku i stanu. Do tańca śmierci.

Pieśń Zegar bije nadała też tytuł płycie Jacka Hałasa, złożonej całkowicie z owych zgrzebnych pieśni dziadowskich, wydanej natomiast w sposób bardzo wysmakowany. Zaprojektował ją sam wykonawca pieśni, absolwent – o czym informuje notka biograficzna – poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych, od wielu już lat wraz ze swoją żoną, Alicją, notabene także malarką, prawie bez reszty oddany nie sztukom przedstawiającym, ale muzykowaniu i kultywowaniu tradycji w różnych, często parateatralnych formach.

Opakowanie płyty niemal undergroundowe, utrzymane w tonacji czarno-pomarańczowej, łączy najzwyklejsze, gazetowe liternictwo z motywami rodem z wycinanek ludowo-barokowych i teatru cieni. Zwielokrotnione sylwetki Adama, Ewy i kostuchy tańczą przy czarnych stylizowanych płomieniach piekielnych. Nad nimi, obok drabiny wiodącej do nieba oraz postaci z rękoma wzniesionymi ku zaciągniętemu pomarańczowo słońcu, znajduje się pobrzmiewający staropolsko, ale jak najbardziej treściwy lead – jednozdaniowa informacja o zawartości wydawnictwa i pożądanym skutku zapoznania się z przypadkami ludzkiego wędrowania po świecie: „Starodawne pieśni o marnościach tego świata i wędrowaniu dusz, ku przestrodze, zadumie i pokrzepieniu serc”.

 

Kolporterzy wiadomości

Dziadowie i ich pieśni odgrywali niegdyś rolę kolporterów wiadomości i w niejednym zakątku Europy czekano na nich jak na listonosza z gazetą pełną sensacyjnych doniesień. Ci wędrowni żebracy i śpiewacy umieli przy tym zanurzać różne newsy nie tylko w dużej ilości krwi, ale w całej historii upadku człowieka. Upadku i Odkupienia.

Będąc na swój sposób gruntownie wykształceni (terminowanie w cechu dziadowskim trwało wiele lat), dysponując niesłychaną wprost pamięcią (znali nieprzebrane mnóstwo modlitw, wielozwrotkowych pieśni, przypowieści biblijnych, apokryficznych, hagiograficznych, legend, niekiedy o jeszcze antycznym rodowodzie), potrafili nadawać różnym ludzkim przypadkom głęboki, najczęściej eschatologiczny sens. Pieśni dziadowskie to pieśni na czasy ostateczne, a ich monotonia – o posmaku wieczności – kryje olbrzymi ładunek dramatyczny. Rzecz zawsze idzie o najwyższą stawkę. Toteż dziadowie, znakomicie przygotowani do swojej na poły teatralnej roli, potrafili trzymać uwagę słuchaczy w napięciu, choć przecież niełatwo o skupienie podczas półgodzinnej, zawodzonej na kilku nutach ballady o grzesznikach albo o świętych.

Można powiedzieć, że dziadowie i dziadówki stanowili nieodłączną część kultury tradycyjnej i zniknęli wraz z nią, pod naporem nowoczesnej cywilizacji. To prawda, ale trzeba z naciskiem dodać, iż na ostateczną zagładę skazały ich oba dwudziestowieczne wcielenia totalitaryzmu, nazistowski i komunistyczny, odmawiające prawa do istnienia i eliminujące fizycznie wszystkich, którzy wadzili na drodze ku nowemu, racjonalnie uporządkowanemu społeczeństwu przyszłości. Wskutek tego kataklizmu, dzisiaj – choć żebraków znów nie brakuje – folklor dziadowski trzeba przypominać podobnie jak muzykę żydowskich miasteczek albo cygańskich taborów, jak cały tradycyjny świat sprzed Zagłady. A żeby go wskrzeszać, potrzeba sztuki i to sztuki namiętnej, pełnej miłości do form jakoby przebrzmiałych i kształtów dla dzisiejszego człowieka wprost odstręczających. Chwała więc Alicji i Jackowi Hałasom za ich ostentacyjną niepostępowość i serce, które wkładają w tę swoją grę. Grę o żywą pamięć.

 

Hałas – bajarz przedni

Niewielki dystans czasowy i olbrzymi dystans mentalny między nami a tamtym, zanikłym światem, pozwala Jackowi Hałasowi wyzwolić z pieśni dziadowskich osobliwy urok i przypominać je w sposób daleki od muzealnictwa – poruszająco. Jest wprawdzie z Hałasa „bajarz przedni” - tak Maria Konopnicka określiła dziada Florka, głównego bohatera świetnej opowieści autorstwa Adolfa Dygasińskiego, zatytułowanej Beldonek - ale największe umiejętności nie pozwoliłyby na wykrzesanie takiej ekspresji z całkowicie martwych utworów i zafrapowania nimi młodych słuchaczy bardzo późnym letnim wieczorem. Tymczasem mają one jakąś ukrytą, zagadkową siłę atrakcji. Skąd ona się bierze? Czy z niepokojącej odmienności od naszych estetycznych przyzwyczajeń, czy z nie wygasłej romantycznej tęsknoty do tego, co utracone, peryferyjne, straszne, a równocześnie naiwne i śmieszne? Czy z groteskowego wymieszania stylów? Czy może stąd, że ich obca forma pozwala stawiać pytania o dobro i zło w bezpiecznym nawiasie, a nawet słuchać morałów bez odczuwania ich jako moralizatorstwa? Pieśni dziadowskie zrozumiałe są właśnie nie mimo, ale dzięki swej archaiczności, przemawiają językiem prostym, ale już nie wprost.

 

Jednostajność pełna zdarzeń

Na okładce płyty obok potępieńców i dusz ulatujących do nieba widać też inne figury, rekwizyty i sceny jakby balladowe, zapowiadające, że pieśni dziadowskie pomimo swej jednostajności obfitują w niezwykłe zdarzenia. Opowiadają o zgubnych skutkach pychy, próżności lub beztroski (Wędrował młodzieniec), zbrodniach w afekcie, w rozpaczy, na tle ambicjonalnym czy rabunkowym, o bratobójstwie (Dziewczyna z miasta okolonego murami), ojcobójstwie (Piękna duszo, śliczny kwiecie; pieśń rewelacyjnie zinterpretowana) i dzieciobójstwie (Wielki czwartek po wieczerzy), o nierównej walce ze śmiercią (średniowieczna Przyjechał ksiądz do chorego, Ogromny głosie, smutna nuta jego), słowem o sytuacjach ponadczasowych, obieranych każdorazowo w całej swej nieodpartej aktualności. Mówią o gryzącym sumieniu, karzącej ręce sprawiedliwości, wiecznej zatracie, ale też o żalu za grzechy i miłosierdziu, które nie omija nawet najgorszych złoczyńców.

W trwającej siedemnaście minut apokryficznej Historyi o wędrówce Świętej Rodziny zuchwały zbójnik wraz żoną dostępuje wielu łask za ugoszczenie Maryi, Józefa i małego Jezusa, udających się w poszukiwaniu pracy z ubogiej mieściny do bogatego miasta, do Jerozolimy. Ich synek, uzdrowiony wówczas cudownie z owrzodzenia, nie słucha przestróg nawróconych zbójnikostwa, siłą rodzinnej tradycji wstępuje na złą drogą. Zostaje skazany na śmierć, ale w ostatniej chwili żałuje swych grzechów i umiera – jako dobry łotr.

Ze zbioru Pieśni Nabożnych przechowanych i wykonywanych w Szypiliszkach na Suwalszczyźnie artysta wziął tekst o proweniencji barokowej, odmienił melodię, nadając utworowi postać eschatologicznego walczyka. Przy jego końcu do muzyki świeckiej dołącza się rytm niebieski, wystukiwany na trójkącie przez Alicję Hałasową. „Godzina już życia uchodzi, Miej baczenie o sobie, bo śmierć w serce godzi”. W ten sposób zostajemy zawieszeni na granicy światów, skąd jednak bliżej do życia.

 

 

 

 


 

Jacek Hałas, Zegar bije. Pieśni dziadów, żebraków, wędrownych śpiewaków. Wydawnictwo „Nomadzi kultury”, brak roku wydania, ergo ponadczasowe.

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki