Marcin Koszałka tematu nie sknocił. Jego film ogląda się może nie z zachwytem, ale na pewno z zaciekawieniem. Co teraz? I naprawdę trudno jest przewidzieć, co stanie się za chwilę, bo to opowieść niekonwencjonalna. Plus dla reżysera, który – jak sam twierdzi – kocha góry.
Są przecież momenty, które wbijają w fotel – to kadry tatrzańskich ścian. Obrazy samotnej wspinaczki, przy których, przynajmniej w kinie, dech zapiera. Z boku, z góry, plany bliskie i dalsze, chyba z drona. To lepsze niż nawet Krzyk kamienia Wernera Herzoga. Zdjęcia to również osobiste dzieło reżysera. Jak on to zrobił?
Błękitny odcień brawury
Przejdźmy jednak do tematu. Tytułowa „biała odwaga” to magnezja, proszek, którym alpiniści, taternicy i skałkowcy nacierają dłonie przed atakiem na kamienną ścianę. Uczucie suchości oraz silne tarcie zapewniające stabilność uchwytowi silnej ręki. Męska cnota, bo to przecież film dla mężczyzn.
Odwagi nie brak żadnemu z braci Zawratów. Młodszy Jędrek (Filip Pławiak) nawet zabarwił jej biel błękitnym odcieniem brawury. To jego widzimy w karkołomnych ujęciach wspinaczkowych. Jędrek chadza w Tatry samotnie. Szuka wrażeń ekstremalnych, granicznych. I los mu ich nie poskąpił. Jego ukochana Bronka (Sandra Drzymalska) z woli apodyktycznego ojca, posłusznego prawom gór, wychodzi za starszego Maćka (Julian Świeżewski). Jędrek, rozdarty między braterskim przywiązaniem a męską zazdrością, swój bunt zanosi w góry. Wyzywa los, wspinając się na coraz bardziej niebezpieczne przewieszki. W tym momencie wkracza do opowieści historia.
Polska przegrywa wojnę obronną z Niemcami, do Zakopanego przybywają żołnierze Hitlera, a wraz z nimi – niemieccy spece do alpinistyki. Oni przyjeżdżali tutaj już wcześniej, tyle że nie obnosili się ze swoją misją. Tą misją są dla nich Podhalanie, górale przerobieni z niemiecka na „Goralen”. Od wieków żyjący pod ścianą skalistych gór, podobnie jak alpejscy Alamanowie czy też Szwabi. Wysocy, o kruczym profilu, odróżniającym ich od niewyraźnych, nizinnolubnych Słowian (to cały czas narracja nazistowska, nie recenzenta). Użytkownicy swoistej estetyki, z parzenicami czy też innymi ozdobami, dziwnie przypominającymi wzory z tyrolskich hal. To niemożliwe, by ich przodkami nie byli Germanie. Przecież pierwszymi osadnikami na Podtatrzu byli w średniowieczu Niemcy. To nic, że raczej po słowackiej stronie, na Spiszu. Wszystko da się podciągnąć pod szymel propagandy.
Miłość i zdrada
Stąd wziął się koncept Goralenvolku, spolonizowanego ludu niemieckiej krwi, któremu trzeba pomóc w „powrocie do macierzy”. Oczywiście tej wielkoniemieckiej. Wystarczy skusić Podhalan legendą ich pochodzenia, legendą tyleż mętną, ile naprędce skleconą. Do tego przywileje, skromne – jak na wojenne czasy – ale przynajmniej pozwalające na ich odróżnienie od niewolniczej słowiańskiej masy.
To pierwsze, czyli legenda, silnie działa na Jędrka. On przecież pochodzi z dumnego podhalańskiego rodu, więc podsuwana mu przez hitlerowców genealogia tylko podbija mu bębenka. Jest młody, energiczny i przystojny, lubi ryzyko. Do tego zgadzają mu się wszystkie wymiary – łuku brwiowego, szczęki, czego tam jeszcze. Typowy nordyk. Rodzinie nie podobają się te niemieckie karesy, ale to tylko jeszcze bardziej przyciąga rozgoryczonego najbliższymi Jędrka do nowych opiekunów. Andrzej Zawrat staje się przywódcą Goralenvolku. Zaś starszy Maciek, co akurat było do przewidzenia, przechodzi do konspiracji, przeprawia przez przełęcze tatrzańskich kurierów.
W tym momencie stajemy przed pytaniem: czy Biała odwaga jest filmem historycznym? Otóż nie jest, co stwierdziwszy, moglibyśmy spokojnie oddalić wszelkie zarzuty historycznej nieścisłości. Wypada jednak, przynajmniej z grubsza, powiedzieć, dlaczego je oddalamy. Prawdziwym wodzem Goralenvolku był Wacław Krzeptowski, Podhalanin z pokolenia bliższego raczej rodzicom Maćka, Jędrka czy Bronki. I rzeczywiście ojciec dziewczyny, zazdroszczący Jędrkowi sławy i wpływów, oferujący (nieskutecznie) swoje usługi okupantom, ma pewne cechy Krzeptowskiego. Ale to nie on jest bohaterem filmu. Miłość i zdrada, nierozłącznie splecione w szekspirowskim wątku, są właściwym tematem tej opowieści. A do tego trzeba nam dwóch antagonistów, bliskich sobie, a jednocześnie odległych – rodzonych braci Zawratów.
Dobro i zło
Ale tutaj kończy nam się jednoznaczność. Opozycja Jędrek-Maciek nie jest antynomią czerni i bieli. Wbrew prawidłom rodzimej hagiografii ten drugi nie jest bynajmniej postacią jednoznacznie pozytywną. A i Jędrek nie jest taki zły, jak by się z początku wydawało. To mogło rodzić w reżyserze pokusę zrobienia kolejnej wersji polskiej „antyhistorii”, parę takich filmów już powstało, niektóre były recenzowane na łamach „Przewodnika”. Tego skrzywienia jednak również w filmie nie widzimy. Dobro i zło jest tu rozróżnialne, a postawy patriotyczne wyraźnie wskazane. Większość Podhalan odrzuciła przecież hitlerowskie zaloty – i ten moment Biała odwaga pokazuje.
Najciekawszy, bo najbardziej niebanalny, jest wątek Wolframa von Kamitza (Jakub Gierszał). To jeden ze wspomnianych wcześniej alpejskich speców, czysty nordyk, nazistowski zwiadowca, a jednocześnie miłośnik wspinaczki. To on nauczył Jędrka używania magnezji. Góry ich zbliżyły, zostali przyjaciółmi. Fabularny schemat podpowiadał Wolframowi rolę kusiciela, który w ostatecznej rozgrywce pokazuje swe prawdziwe, demoniczne oblicze. I tu zaskoczenie: w momencie próby, gdy odziani w brunatne i czarne mundury koledzy alpinisty zrzucają maski czułych opiekunów, stając się katami również dla Podhalan, Wolfram przechodzi na stronę ofiar. Okazuje się, że nawet ideowy nazista może być człowiekiem w głębi duszy szlachetnym. Nie pomaga to mu przy wejściu Rosjan. Czerwonoarmista strzela mu w tył głowy, gdy ten siedzi w fotelu, odwrócony, w pełnej gali wehrmachtowskiego munduru. Scena jak ze śmiercią Guggenheima w Titanicu Jamesa Camerona.
Odłóżmy więc na bok dyskusje o historyczności. Biała odwaga to filmowy odpowiednik Harnasi Karola Szymanowskiego, które to dzieło też, marginalnie, w filmie się pojawia. Nikt przecież nie wymagał od kompozytora, by w swojej wizji tańca „zbójnickiego” pozostawał wierny etnograficznym szczegółom. A ród Zawratów, od pokoleń chowający swoich zmarłych pod kamieniami, w głębi górskiej szczeliny? To przecież nic innego jak legendarni „śpiący rycerze” spod Giewontu. I tak właśnie, jak na współczesną baśń, należy patrzeć na film Koszałki.
---
Biała odwaga
reż. Marcin Koszałka
Polska 2024