Logo Przewdonik Katolicki

Tak było!

Jacek Borkowicz
Fot. Materiały prasowe

Nic lepszego o filmie Figurant nie może powiedzieć piszący te słowa starszy pan. Pamiętam przynajmniej lata 60., w jakich toczy się druga połowa opowieści. Byłem wtedy dzieckiem, nieznającym spraw dorosłych, ale dobrze zapamiętałem klimat, rodzaj podskórnego napięcia, wszechobecnego w tamtych latach pomiędzy ludźmi.

Bywałem wtedy także w Krakowie i zaświadczam, że miasto pokazane w fabule Roberta Glińskiego istniało naprawdę. Sceny z Plant, jakie widzimy na początku, kręcone jak gdyby „z ręki” nieśmiałego amatora, pokazują nam spacerujących mieszczuchów czy też parę staruszków na ławce – autentycznych krakusów, lecz ludzi obecnie już nie do spotkania. Nawet nie potrafię powiedzieć, czy to kadry kręcone obecnie, a świetnie udające, czy też materiały archiwalne, których pełno jest w tym filmie. Wpleciono je w narrację bez zgrzytu, gdyż film jest czarno-biały. Panie Gliński, brawo za odwagę! Duży plus także dla osób odpowiedzialnych za dekorację wnętrz, rekwizyty, a przede wszystkim za kostiumy z epoki. I wreszcie pochwała dla Adama Bajerskiego, którego zdjęcia, kręcone jakby zza węgła, doskonale pasują do okoliczności libretta.

Kto właściwie jest figurantem?
Plantowych staruszków na ławkach podgląda tytułowy bohater, Bronek Budny. Młody, ambitny i przystojny, choć nie urodą filmowego amanta – widać po nim, że pochodzi z „klasy społecznego awansu”. Robi to z ukrycia, ale rękę ma pewną, bo urodzony zeń fotograf. Zdjęcia z Plant robi z pasji, prywatnym aparatem, ale niedługo przejdzie na służbowy. Bronek (gra go Mateusz Więcławek) jest bowiem adeptem krakowskiego pionu Służby Bezpieczeństwa. I to adeptem gorliwym, podobnie jak gorliwym jest fotografem.
Budny ma jeszcze jedną cechę, ważną dla opowieści: jest piekielnie inteligentny. Z tą swoją zaletą nie narzuca się otoczeniu, w pierwszym kontakcie utrzymując wrażenie prostego „syna chłopa i robotnika”. Ale to tylko złudzenie i biada temu, kto podpadnie owemu nieśmiałemu chudzielcowi! Zresztą skrytość to ważny atut w fachu, któremu się poświęcił.
Przełożeni doceniają jego dobre chęci i od razu rzucają na ambitny „odcinek”: Budny ma inwigilować krakowskiego biskupa-sufragana, Karola Wojtyłę. Młody esbek zabiera się do zadania z entuzjazmem, tuszowanym jedynie branżową zasłoną anonimowości. Szybko odkrywa, że młody biskup wyrasta ponad swoje klerykalne otoczenie. Jako taki może być dla komunistycznej władzy groźnym przeciwnikiem, choć gdyby udało się go pozyskać za pomocą szantażu, mógłby się okazać dla reżimu nieocenioną pomocą. Wszystkie starania,aby Wojtyłę „wrobić”, spalają jednak na panewce, także wtedy, gdy awansuje on na ordynariusza i arcybiskupa Krakowa. Gliński wykorzystał autentyczne materiały, więc nie mamy tu do czynienia w żadnym wybielaniem papieża. Takie były fakty. Z tą jedyną różnicą, że służbowych podglądaczy Wojtyły było wtedy w Krakowie wielu, a reżyser połączył ich tylko w jedną, zsyntetyzowaną postać.
Co mówi nam owa synteza krakowskiego esbeka z Wydziału Czwartego? Budny latami śledzi swojego „figuranta”, jak w żargonie kapusiów nazywana jest osoba poddawana inwigilacji. Z biegiem czasu jednak prawdziwym figurantem staje się sam Budny, gdyż mimo piekielnej inteligencji nie zauważa on nawet, jak biorą go w posiadanie siły, których nie jest już w stanie kontrolować.

Napięcie rośnie
Czy da się go ocalić? Nie będę uprzedzał fabuły, powiem tylko, że jedyną ścieżką zbawienia jest dlań kobieta. Marta (Marianna Zydek) to typowa dla tamtych czasów młoda mieszkanka krakowskiego Śródmieścia (licząc od Alei Trzech Wieszczów do środka, to ważny dla krakusów szczegół!). Urodę łączy z nienachalną pobożnością, na pewno wychowała się w akademickim duszpasterstwie przy kościele św. Anny. W kościelnej nawie zresztą po raz pierwszy dostrzega ją Bronek, będący tam służbowo, na kazaniu Wojtyły.
Marta biega także do Piwnicy pod Baranami, przyjaźni się tam z Krystyną (Zuzanna Lit), która jako artystyczna dusza w lot orientuje się, jakim to gagatkiem jest chłopak koleżanki. Swoją intuicją nie ma jednak odwagi podzielić się z Martą, która opleciona miłosną intrygą Bronka w końcu wychodzi za niego za mąż. Nie wie, a raczej nie chce wiedzieć o drugim, prawdziwym zawodzie męża, cieszy się z nowego mieszkania, nie dochodząc, jakim sposobem Bronek je „załatwił”. Napięcie jednak rośnie, Marta roni, trafia do psychiatryka. Bronek dalej robi karierę w „urzędzie”, łudzi się, że może być naraz dobrym mężem i dobrym esbekiem. To mu – mimo drugiego dziecka w międzyczasie – oczywiście nie wychodzi, kolejny krach jest jeszcze bardziej bolesny od poprzedniego.
To wielkie role pary młodych aktorów. Więcławek i Zydek grają twarzami, sprawdzając się w długich, „szekspirowskich” ujęciach. Dobrze gra też filmowa Krystyna, udatnie współtworząc aurę Piwnicy, obecną zarówno podczas spektakli, jak i w kuluarach. Nic dziwnego, że to się udało, skoro muzykę do filmu napisał Zygmunt Konieczny, tenże sam, który w Piwnicy pisał muzykę do piosenek Ewy Demarczyk. Także do Dezyderaty, wyśpiewanej też w filmie Glińskiego.

Wojtyła jakim był
Są w tym filmie, nie zaprzeczę, momenty słabsze, a należy do nich jedyna „scena batalistyczna”, a mianowicie walka o krzyż w Nowej Hucie. Przypomnę, że w 1960 r. o jego istnienie robotnicy tej wzorcowej peerelowskiej dzielnicy Krakowa stoczyli prawdziwą batalię, w której polała się krew, aczkolwiek nie było zabitych – inaczej, niż pokazano w filmie. Ale nie na tej historycznej nieścisłości polega słabość, Gliński miał artystyczne prawo do takiej syntezy. Chodzi o to, że udane efekty pirotechniczne idą tam w parze z papierową dynamiką protestu, a także jego stłumienia. Statyści nie są w stanie jej odtworzyć, bo w tym pokoleniu już jej sobie nie wyobrażają – i nawet najlepszy reżyser nie zmusi ich do takiej animacji.
Za to świetnie oddany jest Wojtyła, którego gra dwóch aktorów: jeden daje wizerunek, drugi podkłada głos. Takim naprawdę był biskup Krakowa. Niedawno przetoczyła się przez Polskę fala zjawiska, jakie jeszcze przed II wojną światową Melchior Wańkowicz określił mianem kundlizmu. Tym razem skierowane ono było przeciw dobrej pamięci o Janie Pawle II, którego próbowano oczernić zdecydowanie na siłę. I to się, na szczęście, nie udało – przynajmniej w skali masowej, bo indywidualnych zagubionych jest niestety sporo. Może przynajmniej niektórym z nich
Figurant Roberta Glińskiego przywróci prawdziwą skalę wartości.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki