Logo Przewdonik Katolicki

Lęk przed sądem ostatecznym 

Sebastian Duda
fot. LPETTET/Getty Images

To przerażająca świadomość, że nasza wolność decyduje o naszej wieczności. Tego lęku – pisze Ratzinger – nie może opanować rozum, może to sprawić tylko obecność kogoś kochającego.

Podczas wiosennego lockdownu wróciłem po wielu latach do lektury powieści Alberta Camusa. Nie byłem w tym pewnie odosobniony. Dżuma zdawała się tekstem, który świetnie wyrazić mógł niepokoje i trwogi, jakich doświadczaliśmy (i niestety wciąż doświadczamy). Jednak inne dzieło francuskiego egzystencjalisty poruszyło mnie bardziej niż opis losu mierzących się z zarazą mieszkańców Oranu. 

Upadek
Bo o tej powieści myślę, to niereligijna powiedź niejakiego Jeana-Baptiste’a Clemence’a, człowieka, który uznał Boga za koncept zupełnie przestarzały na obecnym etapie dziejów ludzkości. Mimo tak wyrazistej konstatacji okazuje się jednak, że Bóg nie do końca znikł z jego ludzkiego doświadczenia. Nie był już jednak potrzebny, aby dokonać sądu. Tę rolę miał teraz przejąć „międzyludzki kościół”. Bohater Upadku w pewnej chwili wyznaje: „Niech mi pan wierzy, że religie mylą się od chwili, kiedy zaczynają moralizować i piorunują przykazaniami. Bóg nie jest niezbędny, żeby stworzyć winę ani żeby karać. Wystarczą nasi bliźni, wspomagani przez nas samych. Mówi pan o sądzie ostatecznym. Niech mi pan pozwoli roześmiać się z szacunkiem. Czekam nań śmiało: poznałem to, co jest najgorsze, sąd ludzi. Dla nich nie ma okoliczności łagodzących, nawet dobrą intencję posądzają o zbrodnię. Czy słyszał pan przynajmniej o celi opluwania, którą wymyślił niedawno pewien naród, by dowieść, że jest największy na ziemi? Jest to murowane pudełko, gdzie więzień stoi, ale nie może się ruszać. Mocne drzwi, które zamykają go w tej muszli z cementu, kończą się na wysokości jego brody. Widać więc tylko twarz, na którą każdy przychodzący strażnik pluje obficie. Więzień, ściśnięty w celi, nie może się wytrzeć, choć, co prawda, wolno mu zamknąć oczy. Tak, drogi panie, to jest pomysł ludzi. Nie trzeba im Boga do tego małego arcydzieła. A zatem? A zatem jedyny pożytek z Boga byłby wówczas, gdyby dawał on rękojmię niewinności, religię zaś widziałbym jako wielkie pranie (…). Wszyscy biedacy, wszyscy ukarani, plujmy sobie w twarze i hop! Do ‘niewygody’! Ten górą, kto plunie pierwszy, ot i wszystko. Powiem panu wielką tajemnicę. drogi przyjacielu. Niech pan nie czeka na sąd ostateczny. Sąd ostateczny jest co dzień” (tłum. Joanna Guze).

Nieznośna świadomość rozstrzygającego końca
Camus był pisarzem radykalnego religijnego zwątpienia, choć posyłał swe dzieci na lekcje religii, przygotowujące do Pierwszej Komunii Świętej. Francuski egzystencjalista najwyraźniej jednak nie uwolnił się od strachu, jaki ciągle wywołuje w nas cień definitywnego nad nami sądu. Czy ów lęk to tylko niewygodny atawizm po religii, która tak wielu dziś na postchrześcijańskim Zachodzie przestała być do życia konieczna?
Jest w Ewangelii św. Jana zdanie, które raz po raz wzbudza we mnie – świadomym swych duchowych słabości chrześcijaninie – niepokój. Jezus, po uzdrowieniu w szabat przy sadzawce Betesda człowieka sparaliżowanego od trzydziestu ośmiu lat, w ten oto sposób zwrócił się do oskarżających go o złamanie świętości szabatu i bluźnierstwo Żydów: 
„Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, że nadchodzi godzina, nawet już jest, kiedy to umarli usłyszą głos Syna Bożego, i ci, którzy usłyszą, żyć będą. Podobnie jak Ojciec ma życie w sobie, tak również dał Synowi: mieć życie w sobie samym.  Przekazał Mu władzę wykonywania sądu, ponieważ jest Synem Człowieczym. Nie dziwcie się temu! Nadchodzi bowiem godzina, w której wszyscy, którzy spoczywają w grobach, usłyszą głos Jego: a ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie życia; ci, którzy pełnili złe czyny – na zmartwychwstanie potępienia” (J 5, 25–29).
Chrystus jest sędzią – i to takim, który nie tylko będzie wzywał umarłych do powstania do życia, ale i na wieczne nieszczęście. Słowo „potępienie” użyte w przytoczonym powyżej tekście to w greckim oryginale krisis. Wyraz ten oznacza przede wszystkim „sąd”, choć istotnie może odnosić się do negatywnego sądowego werdyktu (dlatego tłumaczenie Biblii Tysiąclecia nie jest niepoprawne). Zmartwychwstanie – wielka nadzieja chrześcijan – prowadzi zatem nie tylko do pełni życia, ale i do wiecznego nieszczęścia. Tak oto trwoga przed śmiercią nie musi być najbardziej dotkliwym i poważnym ludzkim lękiem. Strach przed sądem przekracza (wydawałoby się – ostateczny) horyzont śmierci.
Czy wolno dziwić się Camusowi, że próbuje on z owego strachu się wyzwolić, zakładając, że każdy definitywnie wiążący sąd na człowiekiem odbywa się tylko w międzyludzkim kościele? 
Joseph Ratzinger, komentując tę przedstawioną przez francuskiego pisarza w Upadku wizję, zauważył, że nawet dla samych chrześcijan głoszona przez Jezusa obietnica wiecznej przyszłości jest „nie tylko zbawienna, ale w równym stopniu unicestwiająca i groźna. Myśl bowiem, że postępowanie człowieka mierzone będzie miarą wieczności, decyduje nie tylko o chwili, lecz wykracza poza granice śmierci; ta myśl temu, który traktuje ją poważnie, musi wydać się tak przerażająca, że ucieknie on znowu od przyszłości i chciałby raczej liczyć się z jej brakiem, niż poddać się takiemu wymaganiu. W ten sposób stajemy wobec osobliwej sprzeczności: z jednej strony człowiek pragnie przyszłości poza śmiercią, z drugiej zaś jest ona dla niego nie do zniesienia” (Wiara i przyszłość, tłum. Piotr Waszczenko).

Samotność, czyli kraina lęku
Nie darmo jednak w chrześcijaństwie silna jest intuicja, że trwoga przed śmiercią mocno wiąże się z trwogą przed sądem skazującym na ostateczny upadek. To dlatego w VIII w. św. Jan Damasceński odważył się nawet powiedzieć (a zdanie to wielokrotnie później było przytaczane przez teologów), że „śmierć oznacza dla człowieka to, czym dla aniołów była chwila ich upadku”. Za zdaniem tym kryje się przekonanie, że człowiek ze swoją wolnością uczynić może to samo, co uczyniły i czynią moce występujące do walki z Bogiem. Dlatego moment śmierci człowieka jest również momentem sądu nad tymi mocami. Pogrążeni w lęku słusznie możemy jednak siebie zapytywać, czy na tej właściwej człowiekowi wolności może istotnie opierać się wyrok zapadający na całą wieczność.
Trudno przecież nie pamiętać, że umierania doświadczył także Syn Boży. Wiemy, że w agonii zakrzyknął: „Eloi, Eloi, lema sabachthani”, co znaczy: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mk 15, 34). Tak pisał o tych przerażających słowach w swym Wprowadzeniu w chrześcijaństwo Joseph Ratzinger: „W tej ostatniej modlitwie Jezusa okazuje się, podobnie jak w modlitwie na Górze Oliwnej, że największym cierpieniem w Jego męce nie było cierpienie fizyczne, tylko niezgłębiona samotność, zupełne opuszczenie. Ukazuje się tu bezdenna samotność człowieka, człowieka, który w głębi swego ja jest zupełnie samotny. Samotność ta, choć ukryta, jest naprawdę jego sytuacją, oznacza również głęboki sprzeciw całej istoty człowieka, który nie może być sam, który potrzebuje być wespół. Dlatego samotność jest krainą lęku, który polega na wyobcowaniu istoty ludzkiej: musi ona istnieć, a zostaje zepchnięta w to, co dla niej nie do zniesienia (…)” (tłum. Zofia Włodkowa).

Nadzieja spotkania z Miłością
Chrześcijaństwo nosi w sobie obietnicę wyjścia z samotności, która wyraża się najmocniej w strachu przed śmiercią i sądem. Żyjemy z perspektywą nieuniknionej własnej śmierci. Żyjemy pośród innych umierających. Jednak nawet ten, kto w rozpaczy czy obojętnej zgodzie na los czuwa przy zmarłym, może odczuć – pisze Ratzinger – „że znika jego lęk, gdy ktoś przy nim będzie, gdy poczuje czyjąś bliskość. W tym opanowaniu lęku przejawia się zarazem jego istota: jest to lęk przed samotnością, jest to trwoga istoty, która może żyć tylko we współbycie. Prawdziwego lęku człowieka nie może opanować rozum, może to sprawić tylko obecność kogoś kochającego” (tłum. Zofia Włodkowa).

W tej konstatacji można dostrzec obietnicę ujawniającą się dla wierzących w śmierci Chrystusa. Ostateczny sąd nad człowiekiem może być – dzięki byciu z Kimś najbardziej kochającym – przebaczeniem. Jednak ani miłość, ani przebaczenie nie unieważniają samej rzeczywistości śmierci i sądu. „Śmierć to po prostu samotność. Ale taka samotność, do której nie może przedostać się miłość, to piekło” – bezlitośnie zauważa Ratzinger. Chrześcijańska nadzieja to obietnica wyjścia poza sąd ograniczony do „międzyludzkiego kościoła”. Poza sąd skazujący nas na samotność, poza krainę lęku.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki