Logo Przewdonik Katolicki

Siła tworzenia

fot. stutthof org

Lilka Banasiak miała trzydzieści lat, kiedy została aresztowana. W domu zostały małe dzieci: Janek, Maciej i Zosia, a ona najpierw przez cztery miesiące siedziała w więzieniu w Toruniu, kolejne dwa w Bydgoszczy, a potem to już Stutthof.

Morze było blisko, przy sztormie słychać było szum fal, a latem krzyk mew. Bo jak ktoś nie wie, to plaża w Sztutowie jest piękna, szeroka, a piasek najbielszy. Było właśnie lato 1944 r., kiedy Lilka przyjechała nad morze i dostała numer 37323. Chociaż tyle, że ciepłe powietrze, promienie słońca na skórze, śpiew ptaków. Pracowała w obozowym rewirze, czyli szpitalu dla więźniów. Nie opuszczała tych najbardziej chorych, była cała dla nich. Tęskniła za dziećmi. Z tej tęsknoty pisała dla nich wiersze.
Na samym dnie piekła, w fabryce śmierci, przy akompaniamencie okrzyków oprawców i jęków ofiar, w którym śmierć mogła nadejść w każdej chwili, ona po całym dniu wycieńczającej pracy zanim zasnęła, zapisywała wiersze. Na skrawkach papieru, o który musiała się wystarać, ołówkiem, za który być może oddała swoją kromkę chleba. No po prostu musiała to robić, żeby ta tęsknota jej nie zabiła. Udało się jej dla swoich dzieci napisać książeczkę z wierszami. Na pierwszej stronie zapisała: „Zosieńce, Jasiowi i Maciusiowi napisałam te bajeczki w St… Opowiedziała mi je tęsknota za wami, Listopad-grudzień 1944”. Jej współwięźniarka, Waleria Felchnerowska, wspominała: „Pamiętam, że gdy chorowałam na tyfus i miałam wysoką temperaturę, często nachylała się nade mną i prosiła: Wala, tylko pamiętaj, aby moje dzieci te wiersze dostały”. Napisała te bajki, a nawet je zilustrowała, a żeby dostać kredki, musiała dać dużo więcej niż kawałek chleba. W styczniu 1945 r. nie wyszła z obozu, została z więźniami chorymi i opiekowała się nimi. Ewakuowana z resztą obozu w kwietniu, zmarła w Szwecji na tyfus. Swoich dzieci nie zdążyła zobaczyć, ale bajki do nich dotarły.
Myślę o Halinie Banasiak, kiedy słucham płyty Stutthof. Apel cieni, w której realizacji brał udział mój mąż. Bo nie tylko Lilka pisała przejmujące wiersze, jest ich więcej. Myślę o tym, ile siły jest w człowieku, jeśli w takich miejscach, ryzykując życiem, pragnie wyrazić się w poezji. A może inaczej: ile siły jest w poezji, że człowiek w takim miejscu i w takich okolicznościach, ryzykując życiem, znajduje w niej pomoc, siłę i nadzieję. Mimo głodu, strachu, zimna, nieludzkiego zmęczenia, wdychając dym z krematoryjnego komina, kradnąc własnemu organizmowi czas przeznaczony na zbawczy sen – pisze. A potem jeszcze to, co napisała, tak starannie przechowuje. To jest siła sztuki.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki