Logo Przewdonik Katolicki

Starają się, a Opatrzność pomaga

Paweł Piwowarczyk
Fot.

Słowa, które padły w stronę Marcina i Marii z ust dr Wandy Półtawskiej spełniają się w życiu ich rodziny. Przyznają, że wciąż popełniają jakieś błędy, ale idą razem w tym samym kierunku. W Bożym kierunku.

Niczym u hobbitów

Gdy wchodzę do tego domu, bije wprost na mnie ciepło z rozpalonego w kominku ognia. Jak się okazuje, przy tym kominku nieraz gromadzi się liczna rodzina, znajomi i przyjaciele, bo dom ten jest niczym nora hobbita Bilba. Nora, której drzwi się nie zamykały, bo pewnego razu nawiedzili ją licznie goście, których Bilbo serdecznie przyjmował. Tym, którzy nie znają powieści Tolkiena muszę powiedzieć, że ten hobbit był nad wyraz gościnny, w korytarzu jego nory stało kilkanaście wieszaków. Porównanie do tolkienowskiego świata nie jest przypadkowe, w domu państwa Kępów jest bowiem uwielbiany. Ale zajrzyjmy w głąb tej przytulnej „nory”, od której bije ciepłem niekoniecznie tylko tym dosłownym wydobywającym się z kominka…

 

Układane szczęście

Marcin i Maria Kępowie są pięć lat po ślubie. Mają trójkę dzieci. Maria spotyka czasem osoby, które pytają „jak sobie Pani daje radę z trójką tak małych dzieci?”. Ona ze szczerym uśmiechem odpowiada wtedy, że to wcale nie balast. To szczęście, które na pewno dużo kosztuje. To szczęście, do którego droga była świadomie układana z mężem Marcinem. Aniela, Maria i Karolina. Wybór imion nie był przypadkowy. To święte patronki. A Aniela i Karolina mają na drugie imię Maria, która według rodziców jest najpiękniejszą patronką. Zresztą nadawanie drugiej z kolei w rodzinie córce imienia Marii to tradycja, która po stronie rodziny Marii ma już cztery pokolenia.

 

Jak tata i jak piłkarz

– Uważam, że w małżeństwie powinno się być rodzicem bardzo otwartym na życie. Zawsze  myślałam, że u mnie w domu było nas o jednego za mało. Można powiedzieć, że nadrobiliśmy te braki w swojej rodzinie – mówi Maria. Marcin dodaje, że świadomie chcieli, aby między dziećmi nie było dużych różnic wiekowych, żeby się razem ze sobą bawiły, wychowywały. Pomaga to też rodzicom w tym, aby się nie odzwyczajać od poszczególnych etapów wychowania. – O Anielkę modliliśmy się już w Ziemi Świętej w Grocie Zwiastowania. Jakże ucieszyliśmy się, gdy uświadomiliśmy sobie, że szpital w Nowym Jorku, gdzie przyszła na świat Aniela nosi nazwę Betlejem. Po pierwszej dziewczynce „miało” być dwóch chłopców, ale Opatrzność podarowała nam dwie dziewczynki – dodaje Marcin, który ufa, że kiedyś i chłopiec pojawi się w rodzinie. Już zdecydowali, że będzie miał na imię Aleksander. – Jak mój tato – mówi Maria. – I jak jeden z moich piłkarskich idoli, legenda AC Milan Alessandro Nesta – wtrąca Marcin.

 

Spotkanie na środku

Najważniejsze, że małżonkowie mają wspólnie obrane najważniejsze wartości. Mimo że są różnymi osobowościami, to jednak starają się, aby tak nieraz trudna sztuka komunikacji w konsekwencji stawała się czymś ożywiającym ich związek. – Marysia często podchodzi bardzo poważnie do rzeczywistości, a ja tą samą sytuację odbieram z dystansem. Na szczęście nierzadko staramy się to wypośrodkować i żona nabiera w danej sytuacji trochę dystansu, którego uczy się ode mnie, a ja staję się bardziej skupiony na jakiejś sprawie – mówi Marcin. To spotkanie na tzw. środku jest kluczem do rozwiązania konfliktów, kluczem do zakończenia kłótni, które stają się rozwijające.

 

 

 

A Opatrzność pomoże

„Starać się, ale Opatrzność też pomoże” – te słowa usłyszeli od dr Wandy Półtawskiej, gdy uczestniczyli w zajęciach Studium Teologii Rodziny w Bielsku-Białej. Te słowa stały się dewizą przygotowania do ślubu i całego małżeństwa. Do tematu ślubu podeszli bardzo poważnie. Dziś cieszą się, że tak dobrze się poznali, wiedzieli dużo o swoich słabościach, o tym, z czym im będzie trudno – główny problem w swoim małżeństwie określają słowem „komunikacja”. Małżonkowie znali się bardzo długo, zanim stali się w ogóle parą. Przez wiele lat bardzo się nie lubili. W pewien sposób połączyła ich tragedia – samobójcza śmierć przyjaciela, po której obdarzyli się wzajemnym wsparciem i zbliżyli się do siebie. Etap bycia ze sobą i późniejszego małżeństwa poprzedziła mocno budowana przyjaźń.

 

Pouczający Pinokio

Symbolicznie z etapu przyjaźni do miłości przeszli podczas wyjazdu wakacyjnego, na którym pełnili rolę opiekunów. W program tego wyjazdu wpisana była postać  Pinokia, który uczył dzieci, że „warto dobrym być”. Dzieciom i wychowawcom podczas wyjazdu towarzyszył przygotowany przez salezjanów program oparty na książce Collodiego. Była też sympatyczna kukiełka towarzysząca programowi. Ta sama kukiełka za sprawą znajomego kapłana ks. Krzysztofa Karnasa „przywędrowała” po kilku latach na ślubne kazanie. Miała ze sobą plecak, a w nim nietypowy podarunek dla nowożeńców – kamień. Przesłanie ślubnej homilii było takie, aby małżeństwo budować na skale. Małżonkowie o tym pamiętają i chcą to utrwalać, dlatego podarunek ślubny zostanie wmurowany za kilka miesięcy w fundamenty domu, który chcą wybudować.

 

Zaskoczeni…kelnerzy

Wesele było na ponad 200 osób i było bezalkoholowe. – Pamiętam, jak kelnerzy powiedzieli mi po weselu, że byli przekonani, że skończy się ono około północy, skoro brakować będzie trunków. Tymczasem jeszcze przed siódmą rano goście nie opuszczali parkietu. Zresztą samo wesele było zaplanowane w każdym szczególe, tak jak zaręczyny, które miały swój niezwykle uroczysty charakter. Najpierw Marcin poprosił o zgodę rodziców. – Mama Marysi od razu się zgodziła, ale tata postawił przede mną trzy testy, które musiałem zaliczyć. Miałem przeczytać fragment z Pisma Świętego mówiący o szacunku do rodziców, musiałem zbić dwie deski gwoździem, mając zasłonięte oczy oraz miałem za zadanie wypić kompot z suszek – opowiada Marcin. Gdy rodzice się zgodzili, nieprzewidująca niczego Maria została zaproszona na spacer. Weszli wspólnie do kościoła, który „przypadkiem” był otwarty o 21.00. To był okres Bożego Narodzenia. Młodzi uklęknęli przed żłóbkiem, znajdującym się   przed ołtarzem i po modlitwie Marcin oświadczył się Marysi. Kiedy ona myślała, że na tym koniec, nagle zadzwonił dzwonek, a przed ołtarz wyszedł kapłan. Ku zaskoczeniu przyszłej narzeczonej z zakrystii dołączyła do nich najbliższa rodzina, która była świadkiem liturgii błogosławieństwa narzeczonych.

 

Aspekt piłkarski

A jaki jest dziś dom państwa Kępów, który kiedyś istniał tylko w wyobrażeniach? W dużym skrócie można powiedzieć, że jest pełen dzieci i pełen piłki nożnej, która jest piątą miłością Marcina (po miłości do żony i trójki dzieci). Z piłką nożną jest związana praca Marcina jako koordynatora grup młodzieżowych w Akademii Mistrzów Cracovia, którą założył przed rokiem. Innowacyjny projekt zakłada wspomaganie rodziców w procesie wychowawczym, na tym samym poziomie co waga szkolenia. – Rodzice muszą być pewni, że nawet jeśli ich pociechy nie zrobią wielkiej kariery, to Akademia może pomóc osiągnąć im wiele w życiu osobistym oraz nabrać cech, które sprawią, że będą wartościowymi ludźmi – mówi koordynator.

 

 

Ukochane święta

Wkrótce jednak nadejdzie czas, by zapomnieć na chwilę nawet o piłce. Zbliża się ukochany przez rodzinę Kępów czas świąt. W tym czasie do Polski wracają rodzice Marii. W domu mają wiele tradycji, które pielęgnują. Uczestniczą w rodzinnej wigilii na prawie pięćdziesiąt osób. Jakie życzenia będą sobie składać małżonkowie? – Chcemy znajdować czas, by rozwijać się duchowo, bo przy trójce dzieci czasem trudno o czas na taki rozwój. Życzymy sobie więcej czasu dla siebie. Ostatnio uczestniczyliśmy w kursie małżeńskim. Ten czas udawało się znajdować co wtorek przez kilka tygodni. Chcemy to kontynuować – mówią zgodnie.

 

Jakie powinny być święta według Marcina i Marii? Powinny być przede wszystkim przygotowane w sercu. Nawet świąteczna krzątanina i porządki nabierają sensu, bo prowadzą do tego, że święta są jeszcze piękniejsze.

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki