Grecja, Grecja, jak okiem sięgnąć, wszyscy mówią dziś tylko o Grecji: wyjdą czy nie wyjdą ze strefy euro? Będzie Eurogedon czy wszystko rozejdzie się po kościach? I najważniejsze: czy to pierwsza kostka upadającego domina?
Nie ma drugiego kraju, który miałby dzisiaj tak fatalny „piar” jak Grecja. W internecie krążą dziesiątki dowcipów o przysłowiowym lenistwie i nieróbstwie Greków, na czele ze słynnym już powiedzeniem, że każdy Europejczyk ma na karku co najmniej jednego mieszkańca Hellady, na którego wieczne wakacje musi ciężko pracować. I nawet sympatyczne hollywoodzkie superprodukcje filmowe, które w zamierzeniu miały ocieplać wizerunek Greków, dostarczyły jedynie amunicji do nowej porcji szyderstw: takie tytuły jak Moje wielkie greckie wesele czy Moja wielka grecka wycieczka wymienia się z ironią, jako najlepsze określenia greckiego nieodpowiedzialnego stylu życia. Ale tak naprawdę to jedynie śmiech przez łzy. W głębi serca wszyscy obawiają się bowiem skutków bankructwa „greckich nierobów”, powtarzając do lustra: kto będzie następny?
Wielkie samooszukiwanie
Nie jestem i nigdy nie byłem entuzjastą wspólnej waluty europejskiej – tego sztucznego tworu politycznego urągającego elementarnej matematyce i za nic mającego prawidła ekonomii. Ale co innego brak entuzjazmu, a zupełnie co innego realna ocena wpływu euro na życie nas wszystkich.
Na temat greckiego kryzysu finansowego zapisano już tony papieru. Wiadomo, że miesiącami utrzymywano fikcję pt. „Europa ratuje bankrutującą Grecję”, unikając przy tym jak ognia słowa „bankructwo”. Bruksela, Berlin i Paryż wiedziały o tym doskonale , ale udawały, że jest inaczej. Podejmowano decyzje o wypłacie kolejnych transz ratunkowych, nie bacząc na to, że pieniądze europejskich podatników szły w błoto. Grecy obiecywali reformy, ale
pieniądze i tak przejadano w postaci bieżących wypłat i obsługi przynajmniej drobnej części gigantycznego długu publicznego. I co? I nic. Tak naprawdę nadal jesteśmy w punkcie wyjścia. Dziś Grecja jest takim samym bankrutem jak jeszcze pół roku temu. Przewidział to m.in. Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha, mówiąc rok temu na łamach prasy : „To nie jest pokaz europejskiej solidarności, ale zachęta do nieodpowiedzialnego rządzenia. To, co robi Unia, to nie jest pomoc dla Grecji, tylko transfer środków do francuskich i niemieckich banków, które prowadziły hazardową politykę i z premedytacją pożyczały Grecji, kiedy ta była już niewypłacalna”.
Ale sami Grecy także chcą się oszukiwać. Momentami można wręcz odnieść wrażenie, że naród grecki dzieli się na dwa obozy: jedni zasłaniają oczy i uszy, powtarzając jak mantrę: nie jesteśmy bankrutem, nie jesteśmy bankrutem, drudzy zaś stwierdzają z absolutnym przekonaniem: owszem, jesteśmy bankrutem, ale na pewno istnieje jakiś łatwy i przyjemny sposób, żeby z powrotem wyjść na prostą. Tych drugich jest więcej: z badań opinii publicznej wynika, że większość Greków chce nadal być w strefie euro, ale jednocześnie sprzeciwia się radykalnym programom oszczędnościowym. Stąd właśnie obecny kryzys parlamentarny i spodziewane wyborcze zwycięstwo radykalnych lewicowców z koalicji SYRIZA. Ci ostatni opowiadają się właśnie za zniesieniem restrykcji budżetowych przy jednoczesnym utrzymaniu Grecji w strefie euro. To klasyczne zachowanie z gatunku „zjeść ciastko i mieć ciastko”. A jak bardzo niektórzy greccy politycy utracili kontakt z rzeczywistością, niech świadczy niedawna wypowiedź lidera SYRIZY Aleksisa Ciprasa: „Grecja jest błogosławionym krajem. Ma mnóstwo słońca, może lepiej zagospodarować swe wody dla produkowania energii, ma wiatr. Powinna stać się eldorado energii odnawialnej”.
Kto kontroluje wyjście?
Na wszelki wypadek Europa zaczyna więc na poważnie rozważać scenariusz wyjścia Grecji ze strefy euro. Problem w tym, że nikt nie jest w stanie dziś precyzyjnie określić, jakie może mieć to konsekwencje dla całego Starego Kontynentu. Podzieleni w opiniach są także sami ekonomiści. Wśród polityków finansistów modne jest na przykład powtarzanie magicznych formułek o „kontrolowanym” i „niekontrolowanym” wyjściu Grecji ze strefy euro. Owo „wyjście kontrolowane” miałoby – według słów naszego ministra finansów Jacka Rostowskiego – stworzyć takie mechanizmy, które „zabezpieczyłyby resztę strefy przed ryzykiem zarażenia wirusem paniki rynkowej”. Europejscy politycy największe nadzieje wiążą tutaj z tzw. zaporą ogniową, czyli funduszem stabilizacyjnym, tworzonym przez Europejski Bank Centralny. Jego najważniejszym zadaniem byłoby wykupywanie „śmieciowych” obligacji innych zagrożonych bankructwem państw Eurolandu. Spora część ekonomistów krytykuje jednak ten pomysł, nazywając go powtórką scenariusza z „ratowania” Grecji i głośno powątpiewając, czy taka zapora okaże się wystarczająca wobec skali kryzysu, zwłaszcza w tzw. krajach PIGS (czyli w Portugalii, Włoszech, Grecji i Hiszpanii). Taki czarny scenariusz kreśli choćby prof. Krzysztof Rybiński, który na swoim blogu internetowym podaje nawet spodziewaną chronologię wydarzeń: najpierw będą uspokajające wypowiedzi polityków o tym, że euro przetrwa i wszystko jest pod kontrolą, następnie – zapewnienia EBC, że są gotowi do działania i wykupywania na przykład obligacji Włoch i Hiszpanii, a zaraz potem ucieczka kapitałów z krajów zarażonych kryzysem i w ostatecznej konsekwencji panika na giełdach tak duża, że „wybuch wywoła dowolnie mała iskra”.
Inni ekonomiści uspokajają jednak, że wyjście Grecji ze strefy euro to tak naprawdę jedyne sensowne rozwiązanie – zarówno dla samych Greków, jak i dla reszty państw Eurolandu. „Wystąpienie Grecji ze strefy euro pomogłoby temu krajowi przywrócić cenową konkurencyjność jego gospodarki i ożywić ją”– stwierdził w jednym z wywiadów prof. Andrzej Kaźmierczak z Katedry Bankowości Szkoły Głównej Handlowej.
Jego zdaniem, jedną z głównych przyczyn kryzysu jest utrzymywany odgórnie przez Brukselę zbyt silny kurs euro w stosunku do innych walut. Natomiast powrót do drachmy – choć związany z przejściowym zamknięciem greckiego rynku, wzrostem bezrobocia i zubożeniem tamtejszego społeczeństwa – jest i tak, w dłuższej perspektywie, mniej bolesnym rozwiązaniem niż obecne przedłużanie agonii w imię wielkiej polityki.
Argentyny nie będzie
Największe niebezpieczeństwo trafienia „greckim rykoszetem” tkwi jednak w nerwowości rynków kapitałowych, funkcjonujących w realiach współczesnej globalizacji finansowej. Nieunikniona jest zwłaszcza reakcja sektora bankowego, bo to właśnie część zachodnich banków utopiła swoje kredyty w greckiej beczce bez dna. Niektóre z nich upadną, inne zmuszone zostaną do szukania oszczędności i ostrych cięć inwestycyjnych. Na pierwszy ogień pójdą tzw. rynki wschodzące, do których należy także Polska. Niektórzy analitycy przewidują, że nawet połowa dużych banków może wycofać kapitał z naszej gospodarki.
Takie nagłe wyssanie gotówki musi oczywiście doprowadzić do spadku wartości złotówki.
A potem nastąpi dalszy ciąg przyczynowo-skutkowy: słaby złoty zwiększy poziom inflacji, co z kolei spowoduje wzrost cen – szczególnie towarów importowanych – oraz olbrzymie kłopoty dla firm bazujących na eksporcie produktów.
Zaraz jednak pojawiają się głosy uspokajające: nie musimy bać się upadku czy wycofania banków, bo akurat jedną z niewielu rzeczy, którymi możemy się pochwalić jest dobry mechanizm zabezpieczający, w postaci dysponującego odpowiednimi środkami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Scenariusz argentyński raczej więc nam nie grozi.
Po drugie, względnie bezpieczny, bo nie narażony tak bardzo na zewnętrzną koniunkturę, wydaje się także sektor wewnętrzny, produkujący i usługujący na potrzeby rynku krajowego. A to on stanowi nadal koło zamachowe naszej gospodarki. No i rzecz najważniejsza: nie jesteśmy członkami strefy euro, a zatem wszelkie uderzenia odczujemy jedynie pośrednio.
Jest jeszcze czynnik ogólny: obecny kryzys może mieć także walor oczyszczający. Warto tutaj zacytować, kolejną, tym razem optymistyczną wypowiedź prof. Rybińskiego: „Ta recesja oczyści światowy system finansowy z nadmiaru długu, który jest podstawową przyczyną obecnego kryzysu, a mechanizmem czyszczącym będzie bankructwo instytucji (państwa), która pożyczała pieniądze. Im szybciej proces oczyszczenia nastąpi, tym lepiej dla światowej gospodarki”.