Mam pełno miłości w sobie i chciałabym się nią z kimś podzielić. Niedawno zauroczył mnie pewien chłopak. Od pół roku wymieniamy się spojrzeniami, tańczymy koło siebie, ale nic więcej…. Czy mam być cierpliwa i czekać na jakiś sygnał czy gest, czy też próbować nawiązać z nim jakiś kontakt? Chyba obojgu nam brak śmiałości. A może to znak od Boga? Co oprócz modlitwy o miłość mogę jeszcze zrobić?
Marlena
Pragnienie miłości pochodzi od Boga. Kochać to najszlachetniejsze i najpiękniejsze, czego człowiek może pragnąć. Bł. Jan Paweł II napisał nawet, że „człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa”. W świetle tych słów najzupełniej zrozumiałe jest pragnienie dawania i otrzymywania miłości, które rodzi się w sercu człowieka. I choć według poety „miłość przychodzi, odchodzi, jest z nami, nagle jej nie ma” (ks. Jan Twardowski), to jednak pragniemy miłości trwałej, stałej, mocnej.
Miłość jest najwyższym dobrem. A dobro domaga się tego, by je pomnażać, nie zachowywać dla siebie, by się nim dzielić. Jedynie starożytni uważali, że dobro rozsiewa się samo z siebie. Tak naprawdę jednak potrzebuje ono podmiotu, który je zaniesie, przekaże, ofiaruje. Jedynie w ten sposób może się ono pomnażać. To dlatego nie należy czekać, aż miłość przyjdzie sama. Bo choć zaczyna się ona od impulsu, zauroczenia, i nie można jej w żaden sposób wymusić, to jednak ofiarując własną miłość, można ją w drugim zapalić. Wydaje się, że ów impuls już nastąpił. Może potrzeba teraz modlitwy o przezwyciężenie nieśmiałości i spełnienie pragnienia?