Niemiecka Agencja Prasowa (DPA) opublikowała niedawno informację, z której wynika, że u naszych zachodnich sąsiadów dostrzeżono nareszcie poważny problem: ponad 7 tys. dzieci (a może nawet więcej) żyje na ulicy. Jako powód podaje się rosnącą przepaść pomiędzy najbiedniejszymi i najbogatszymi obywatelami. Skąd owa przepaść się jednak bierze? Czyżby niewidzialna ręka rynku zawodziła?
Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że gospodarka socjalistyczna bez zarzutu działała jedynie na papierze. Skutki wcielenia jej w życie odczuwaliśmy boleśnie przez całą drugą połowę XX wieku, a wraz z nami wszystkie inne kraje bloku komunistycznego. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że nasze dzisiejsze zdwojone wysiłki służą w pierwszym rzędzie nadrobieniu straconych lat. Warto jednak już teraz uświadomić sobie niedoskonałości systemu, który budujemy obecnie, i próbować zapobiegać problemom pojawiającym się u naszych partnerów na Zachodzie, od lat funkcjonujących w warunkach wolnego rynku.
Wolny rynek
Wolny rynek to w dużym uproszczeniu mechanizm samoregulacji tzw. popytu i podaży na wszystko: na towary i na usługi. Zasady generalnie są proste: na rynku pojawiają się te towary i usługi, na które jest w danym momencie zapotrzebowanie; płacimy za nie tyle, ile akurat żąda sprzedawca i ile możemy zapłacić; ceny zależą od ilości zarówno oferowanych towarów i usług, jak i liczby chętnych do ich zakupu; jeżeli cena będzie niższa niż koszty sprzedającego, to można się spodziewać, że dany towar lub dana usługa po prostu zniknie z rynku (jakże często słyszymy, że coś się już po prostu „nie opłaca”).
Dużo zależy także od konkurencji: jeżeli ktoś zaoferuje dany towar lub daną usługę taniej, to może się spodziewać w krótkim czasie sporej rzeszy klientów – stąd też im więcej konkurujących ze sobą przedsiębiorców, tym niższe ceny. Reasumując: płacimy za dany towar lub usługę tyle, ile akurat są warte.
Monopole
Sęk w tym, że od czasu do czasu pojawiają się tzw. monopoliści. Oferują oni towar lub usługę, której nie może zaoferować nikt inny. Dzieje się tak z różnych powodów: monopolista może jako jedyny posiadać wiedzę potrzebną do wytworzenia danego towaru lub zaoferowania danej usługi, może także mieć unikalne zdolności do wykonywania w sposób ponadprzeciętny danego zawodu itd. Rezultat jest taki, że to on dyktuje warunki (głównie finansowe): albo wysoka cena, albo towaru (usługi) nie ma.
Przykłady
Przyjrzyjmy się przykładom. Już od dłuższego czasu monopol na oglądane na całym świecie i bardzo dochodowe filmy zdaje się mieć wąska grupa (przeważnie amerykańskich) aktorów. Ich gaże sięgają coraz częściej dziesiątek milionów (!) dolarów za pracę na planie, która trwa zaledwie kilka miesięcy. Zgodnie z regułami wolnego rynku wszystko jest w porządku: skoro producent jest w stanie i chce tyle zapłacić, to płaci i nikomu nic do tego. Ale czy aby na pewno? Nie umniejszając niczyich umiejętności, zdolności i talentów, trzeba zapytać: czy praca, nawet bardzo utalentowanego aktora, jest aż tyle warta? Dlaczego w budżecie filmu przewidziano również gaże dla reżyserów, operatorów, montażystów, scenarzystów, statystów, tyle że kilkakrotnie (jeżeli nie kilkadziesiąt lub kilkusetkrotnie) niższe niż dla „gwiazdy”? Ktoś mógłby powiedzieć: bo bez tej jednej jedynej osoby, obdarzonej ogromnym talentem, całe przedsięwzięcie byłoby nic niewarte.
Pewnie miałby rację, ale nawet wtedy wracamy do pytania: czy sam fakt, że producent może i chce zapłacić krocie, oznacza, że powinien to zrobić? Czy to, że film obejrzą miliony widzów i zostawią w kasach kin miliony dolarów, oznacza, że praca tego jednego człowieka jest tyle warta? Tutaj akurat nie ma wątpliwości. Nie jest. A skutek może być taki: gaża „gwiazdy” pochłania np. 25 proc. całego budżetu na film, w związku z czym statysta otrzymuje dużo mniej, niż mógłby otrzymać. Tym statystą jest bezrobotny ojciec, który stracił pracę po kilku życiowych zakrętach i teraz nie jest w stanie zagwarantować dziecku bezpiecznego dachu nad głową.
Przykład oczywiście przerysowany, ale dochodzimy do sedna.
Skąd wiemy, że akurat aktorzy zarabiają tak dużo? Oczywiście z mass mediów. Podejrzewam, że świadomość, iż ta góra pieniędzy niekoniecznie w takiej ilości im się należy, skłania ich do prowadzenia działalności charytatywnej. Chlubnych przykładów tego typu moglibyśmy znaleźć na szczęście wiele. To, co nie do końca sprawiedliwe, rozdzielił wolny rynek, rozdziela za niego ponownie informacja.
Moralność
Bogaci aktorzy to jednak tylko bardzo mała grupa osób. Dużo większą tworzą np. ludzie biznesu i politycy. Ich nikt nie pyta, skąd się biorą ich fortuny i dlaczego rosną tak szybko.
A może niejeden by się zawstydził i pomyślał przy okazji o innych? Skoro niewidzialna ręka rynku była dla nich tak łaskawa, to może i oni spróbowaliby być dla innych łaskawi? Dlaczego? To proste: bo oprócz czystej ekonomii liczy się także – a może przede wszystkim – moralność, nasze wnętrze, czyli to, co nas odróżnia od zwierząt i rzeczy poddających się bezwiednie prawom fizyki, chemii, biologii, a jakże często również ekonomii...
Może więc informacja powinna stać się na stałe towarzyszką wolnego rynku?