Dokąd zmierzasz - polska rodzino?
Dominik Torzewski
O współczesnej polskiej rodzinie i zachodzących w niej przemianach z dr Agnieszką Posadzy, socjologiem rodziny z Inowrocławia, żoną i matką dwójki dzieci, członkinią katolickiej organizacji Focus on the Family, rozmawia Dominik Torzewski
Zajmuje się Pani problemem przemian kulturowych i społecznych, a także religijnych, jakie dokonują się dziś w rodzinie. Chciałbym...
O współczesnej polskiej rodzinie i zachodzących w niej przemianach z dr Agnieszką Posadzy, socjologiem rodziny z Inowrocławia, żoną i matką dwójki dzieci, członkinią katolickiej organizacji „Focus on the Family”, rozmawia Dominik Torzewski
Zajmuje się Pani problemem przemian kulturowych i społecznych, a także religijnych, jakie dokonują się dziś w rodzinie. Chciałbym więc zapytać o to, czy dla ludzi młodych rodzina jest ciągle wartością fundamentalną?
– Tak, potwierdzają to liczne badania naukowe oraz sondaże opinii publicznej. Wynika z nich jednoznacznie, że miłość i rodzina znajdują się niezmiennie – i to na całym świecie – na pierwszym miejscu w hierarchii wartości. Dostrzeżenie i ukazywanie tego faktu jest niezmiernie ważne ze względu na zmasowaną i niebezpieczną presję skrajnie liberalnych środowisk, które kwestionują tradycyjny model rodziny i z niechęcią odnoszą się do instytucji małżeństwa. Trudno też nie zauważyć skutków oddziaływania masowej kultury promującej tzw. formy alternatywne oraz towarzyszącej temu kampanii na rzecz równości, której celem jest doprowadzenie do prawnego usankcjonowania związków partnerskich. To wszystko prowadzi nieuchronnie do osłabienia i destabilizacji prawowitej rodziny opartej na małżeństwie, ale to właśnie tradycyjna forma zawierania małżeństw jest ciągle dominująca. Nawet w Stanach Zjednoczonych, gdzie rozwodzi się ponad połowa par, małżeństwo formalne stoi ciągle na pierwszym miejscu.
A w Polsce? Czy tradycyjna rodzina jest silna?
– Natura zmian zachodzących w polskiej rodzinie jest dziś dosyć złożona, ale efekt tych zmian jest łatwy do nazwania. Otóż rodzina w Polsce znajduje się dziś w stanie pewnego kryzysu o wymiarze historycznym. Żeby lepiej to zrozumieć, trzeba odwołać się do przeszłości. Od dwustu lat wszystkie trudności, jakie były udziałem Polaków, wzmacniały rodzinę. Z czasem zmieniła się ona – mówiąc obrazowo – w skorupę, pod którą Polacy mogli się schronić przed dosłownie każdym nieszczęściem. I prawdopodobnie to właśnie tradycyjna, chrześcijańska i rzeczywiście silna rodzina – a nie system kopernikański, muzyka Chopina czy badania nad radem – była największym kulturowym osiągnięciem Polski. Dziś wszystko się zmieniło. Problemy z pozoru daleko mniejsze niż rozbiory, okupacja i komuniści, czyli rynek i biorące się z niego postawy, bezrobocie i ambicje zawodowe młodych ludzi, sprawiły, że znaczenie rodziny gwałtownie spada. Coraz częściej zapominają o niej zapracowani mężowie, coraz rzadziej realizują się w niej żony, coraz trudniej odnajdują się w niej dzieci. Wielu młodych wchodzi dziś w orbitę propagandy feministek, które wyrażają zwątpienie w „wartość domu” oraz podważają społeczne znaczenie i prestiż pracy domowej. Niepokojąco często pojawia się w polskiej rodzinie przemoc, alkoholizm czy brak umiejętności partnerskiego komunikowania się. Jeszcze inny problem to rozpadające się rodziny. W Polsce na tysiąc małżeństw mamy około 280 rozwodów, czyli znacznie mniej niż w krajach Europy Zachodniej. Wspomniany kryzys rodziny nie dotyczy więc tak bardzo jej trwałości, ile raczej jakości.
W ostatnich latach słyszymy o wzrastającej, również w Polsce, liczbie wolnych związków. Okazuje się jednak, że nie są to związki trwałe. Aż połowa z nich się rozpada. Dlaczego?
– W nieformalne związki wpisana jest pewna nietrwałość, a wzajemne więzi są słabsze niż w rodzinie. Tylko 10 procent z nich staje się nieformalnymi związkami długoterminowymi. Okazuje się również, że w związkach zawartych pomiędzy osobami, które wcześniej żyły ze sobą „na próbę” wyższy jest wskaźnik rozwodów. Dzieje się tak, ponieważ model wolnego związku przyciąga ludzi o określonym typie osobowości. Są to zazwyczaj osoby o bardzo liberalnych poglądach, dążące do samorealizacji, oczekujące od związku równości we wszystkim, niezdolne do długotrwałych poświęceń i wyrzeczeń – i co trzeba mocno podkreślić – nie wierzące tak naprawdę w instytucję małżeństwa i mające niską świadomość istoty tego związku.
Od kilku lat zauważa się także zjawisko pewnego wyczekiwania i przesuwania na później decyzji o zawarciu małżeństwa. Czy ta tendencja może niepokoić?
– Za sprawą kapitalistycznego kultu pracy doszło w ostatnich latach w Polsce do nowej hierarchizacji celów życiowych i kryteriów społecznego prestiżu. Konsekwencją tego stanu rzeczy jest odkładanie małżeństwa i narodzin pierwszego dziecka na później. Młodzi ludzie wskazują niemal powszechnie na potrzebę stabilizacji zawodowej, a dopiero później rodzinnej. Do tego dochodzą elementarne trudności, jakie przede wszystkim dotykają kobiet. Zdarza się, że kobiety oczekujące potomstwa zwalnia się z pracy albo obniża im zarobki, a kandydatki do pracy ocenia się pod kątem liczby posiadanych lub planowanych dzieci. Praktyki te nie biorą się z wilczej rzekomo natury naszego kapitalizmu. Żyjemy po prostu w społeczeństwie, które macierzyństwo uznało za cnotę prywatną, a zatem ceni je, ale w oderwaniu od pracy. Niestety, przesuwanie momentu narodzin dziecka na – jak to się dziś mówi – „odpowiedni moment” nie może się dokonywać bez końca, gdyż naturalną granicę wyznacza tutaj nasza fizjologia. I gdy życie staje się już „stabilne, poukładane i dostatnie”, okazuje się, że ci młodzi ludzie – a przynajmniej ciągle jeszcze uważający się za młodych – nie mogą już mieć dzieci... Dziś średnia wieku kobiet, które w USA i Europie rodzą pierwsze dziecko to około trzydzieści lat. Bardzo podobną tendencję zauważamy również w Polsce. Młodzi ludzie urodzeni w latach wyżu demograficznego nie zawierają masowo małżeństw i nie rodzą dzieci, a to przekłada się również na sytuację demograficzną naszego społeczeństwa.
Czy to oznacza, że społeczeństwo polskie będzie się starzeć w niebezpiecznym tempie?
– Trudno to przewidywać w perspektywie długofalowej, choć w chwili obecnej wiele czynników na to wskazuje. W 1999 roku mieliśmy po raz pierwszy zerowy przyrost naturalny. Trzeba też dodać, że od lat dziewięćdziesiątych liczba urodzeń dramatycznie spada, co sprawia, że Polska zajmuje pod tym względem jedno z ostatnich miejsc w Europie. Przeciętna Polka rodzi dziś 1,2 dziecka, przeciętna Irlandka 1,99, a przeciętna Francuzka 1,9. Dla zapewnienia odtwarzalności pokoleń wskaźnik ten wynosi 2,2 dziecka.
Jakie działania państwa mogą poprawić sytuację polskiej rodziny? Czy można znaleźć jakiś „złoty środek”, na przykład w postaci dobrych rozwiązań systemowych, a więc ulepszonego prawa, ulg podatkowych czy opieki społecznej?
– To bardzo szeroki problem, bo i rozległy jest zakres odpowiedzialności państwa za rodzinę. Sprawą fundamentalną jest dziś prawdziwa polityka prorodzinna, która nie polega na serwowaniu obrazów szczęśliwych „matek-Polek” czy formułowaniu prorodzinnych frazesów przez polityków, którzy nierzadko sami okazują się „zapracowanymi” i znużonymi rodziną ojcami. Polityka prorodzinna powinna polegać przede wszystkim na szeroko rozumianym wyrównywaniu szans zawodowych kobiet oraz realnym dowartościowaniu życia rodzinnego. Nie ukrywam, że ten drugi postulat jest dla mnie znacznie ważniejszy i właśnie w nagłym upadku rodzinnej symboliki upatruję siłę haseł kwestionujących wartość i świętość rodziny. Ujmując najprościej, chodzi obecnie o rozwijanie tych wszystkich inicjatyw, które mogłyby ułatwić młodym zakładanie rodziny, a następnie przekazywanie życia i wychowanie dzieci. Początkiem tej drogi jest zapewnienie młodym ludziom zatrudnienia, łatwiejszego zdobycia własnego mieszkania oraz wprowadzenia w życie dobrze przygotowanych rozwiązań prawnych i ekonomicznych, które faktycznie będą realizowane z myślą o rodzinie i nad którymi nie będzie już ciążył duch politycznych potyczek o zdobycie popularności w przedwyborczych sondażach.