(...) Jaki powinien być zasadniczy rys duchowości chrześcijanina? Czy powinien się opierać na wyznaczeniu sobie celów i na dążeniu do nich? Czy ma to być właśnie taka mozolna wspinaczka do góry? A co zrobić z poznaniem siebie? Czy chrześcijanin powinien zajmować się własnym charakterem, poznawać siebie? Czy to może mu pomóc w rozwoju osobistym?
Daniel
Mój Drogi!
Ojejku! Same pytania! I na dodatek ciężkiego kalibru! Sam nie wiem, czy sobie z nimi poradzę. Spróbuję!
Możemy zauważyć dwa zasadnicze nurty duchowości w dziejach Kościoła. Wiem, wiem, jest ich więcej, ale ja mówię o dwóch podstawowych. Jeden z nich bliski początkom chrześcijaństwa opiera się na poznaniu samego siebie, na zejściu w głąb własnych problemów, niepokojów i lęków, aby tam odnaleźć miłującego Boga. Drugi stawia przed człowiekiem wielkie i wspaniałe ideały, zachęcając do sięgnięcia po nie. Ten nurt zadaje pytania o to, jaki powinien być chrześcijanin, co powinien czynić, jakie ideały ucieleśniać? Ten typ duchowości reprezentowała przede wszystkim teologia moralna ostatnich trzech wieków oraz ascetyka, jakiej naucza się od czasów Oświecenia.
To są dwa bieguny, dwie skrajności. A wiemy już dobrze, iż uleganie skrajnościom w każdym przypadku jest, łagodnie mówiąc, niezdrowe. Podobnie i w dziedzinie duchowości.
Nie można zaniedbać duchowości, która wyznacza nam cele. Człowiek, wzrastając, potrzebuje wzorów. Kształtujemy siebie, biorąc wzór z innych. Pozbawieni ideałów, nie bylibyśmy w stanie wykorzystać wielu ze swych możliwości. Niektórzy ludzie jednak dążą do ideałów tak wzniosłych, iż nigdy ich nie osiągną. prowadzi to do wewnętrznego rozdwojenia. Żyje się wtedy jakby na dwóch poziomach, które nie mają już ze sobą nic wspólnego. Ludzie tacy stają się ślepi na własną rzeczywistość, nie dostrzegając na przykład agresji, która może tkwić w ich pobożności. Bowiem w pewnym momencie może się człowiekowi zacząć wydawać, że jest w stanie sam osiągnąć doskonałość.
Druga droga zachęca do poznania siebie, do rozpoznania własnej natury i zaproszenia Pana Boga do naszych słabości. Jest to droga pokory, rozumianej jednak nie jako uniżanie się. Pokornym jest ten człowiek, który potrafi stanąć w prawdzie. Mówi nam Jezus: "Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli". Uznanie naszego człowieczeństwa jest podstawą prawdziwego doświadczenia Boga. Dlatego poznawanie siebie i badanie własnej osobowości mogą być wręcz warunkami prawdziwego duchowego rozwoju.
Celem pokory jest osiągnięcie stanu miłości. Pokornie zniżamy się do piekła naszych rozterek i dlatego nie musimy obawiać się piekła wiecznego. Pośród piekła naszej własnej duszy odkrywamy Chrystusa, który ją przemienia, przynosi światło. Serce, któremu nic co ludzkie nie jest obce, otwiera się na Bożą miłość, która przemienia nasze człowieczeństwo.
Człowiek, który potrafił stanąć w prawdzie i poznać siebie, będzie świadomy swych wad. Zawierzając je Chrystusowi, będzie wyrozumiały i łagodny dla siebie i, co ważniejsze, wyrozumiały i łagodny dla bliźnich. Nie popadnie w pychę i pokusę gardzenia bliźnimi, którzy kiepsko sobie radzą na drodze duchowego rozwoju.
Nasuwa mi się tutaj opowieść Jezusa o faryzeuszu i celniku modlących się w świątyni. Pierwszy z nich jest tak dumny ze swych ideałów i osiągnięć, iż jego modlitwa jest takim chwaleniem siebie. Celnik jest świadomy własnych błędów, nie chwali się, tylko prosi o zmiłowanie. I dlatego odchodzi do domu podniesiony na duchu. Jezus wskazuje nam zatem, która duchowość najlepiej ku Niemu prowadzi.