Przez dwa dni minionego weekendu byłem poza zasięgiem telewizji. Tu i ówdzie dochodził tylko do mnie głos z radia. Wysłuchanie wiadomości po 48-godzinnej przerwie było jak wejść w nowy świat.
Najpierw wymiana twarzy pomiędzy partiami. Już widać, że to znakomita pożywka dla dziennikarzy. Przez najbliższy tydzień będą mieli temat na rozmowy z politykami i codzienne wysłuchiwanie partyjnych sloganów w rodzaju „jak to rozumieć” i „że wcale nie jest tak, jak myślimy”. Przeciętny człowiek ma jednak okazję do prostego podsumowania, że dla niejednego polityka to nie Polska jest najważniejsza, ale miejsce w parlamencie, które zapewni kasę na najbliższe lata.
Transfery między partiami to oczywiście „oczywisty dowód” na to, która partia jest najlepsza i kocha wszystkich, i – co też jest „oczywiste” – kolejny raz zbuduje nam autostrady. Odnosi się wrażenie, że skrzydła tego wielkiego ptaka są już tak szerokie, że niedługo będziemy mieli tylko jedną partię... I będzie pierwszomajowy pochód, i trybuna, i sztandary.
Póki co, mamy też parady. Ale jakieś takie słabe – żali się red. Pacewicz na łamach „Wyborczej”. Wprawdzie Gazeta.pl w dniu parady pisała, że na tzw. Paradzie Równości było pięknie i według organizatorów wzięło w niej udział od 4 do 6 tys. uczestników, jednak już dwa dni później Pacewicz ubolewał i wstydził się za nas wszystkich, obywateli RP. Bo tak wspaniale spisali się Żydzi na paradzie w Tel Awiwie, a u nas co? Porażka. „Na sobotniej w Warszawie – pisze pan redaktor – aż bałem się liczyć, może dwa tysiące? Trzy?”.
Trochę go rozumiem. „Wyborcza” od kilku dobrych miesięcy wychowuje swoich czytelników, tłumaczy, jak pięknie jest być gejem czy lesbijką i stworzyć jednopłciowy związek. A społeczeństwo pozostaje głuche na te argumenty i reportaże o szczęśliwym życiu partnerskich związków. Sam Pacewicz przebrał się w to i owo, wsiadł na platformę, dał przykład – i nic. „Dla władz Warszawy – dodaje – parada jest jak marsz kosmitów: trzeba zadbać, żeby Ziemianie krzywdy im nie zrobili”.
A może rzeczywiście organizatorzy parad powinni zauważyć, że organizują marsze kosmitów? I nie myślę tu o homoseksualistach. Chodzi o tych, którzy podejmują próby przeforsowania nowego stylu życia, nowego obrazu rodziny – zastąpienia jej jakimś enigmatycznym „związkiem”. To są rzeczywiście pomysły „z kosmosu”, które niszczą fundamentalne międzyludzkie relacje.