Także i dzisiaj, gdy uczestniczymy we Mszy za granicą, i mamy szczęście, że akurat pojawi się łaciński fragment modlitwy, pomaga to włączyć się do wspólnoty. Kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, niedawno zasugerował, aby uczyć wiernych po łacinie części stałych Mszy św.
Od kilku lat nieregularnie uczestniczę we Mszy w dawnym rycie rzymskim odprawianej w parafii na poznańskim rynku Wildeckim. Zwolennikom tego rytu przylepiono łatkę „tradsów”, zafiksowanych na punkcie przeszłości. I choć osobiście nie czuję się „tradsem”, to jednak bardzo doceniam możliwość uczestnictwa w tej Mszy. Jej doświadczenie można by określić jako „Msza milczenia”, ale także „Msza gestów”: kapłan wykonuje szereg gestów modlitwy przyporządkowanych poszczególnym częściom akcji liturgicznej. W rycie trydenckim wiele fragmentów kapłan odmawia w milczeniu, co nie znaczy, że wierni pozostają mniej zaangażowani w liturgiczne teatrum. Przeciwnie, daje to znakomitą okazję do modlitwy indywidualnej oraz wyrwania się z rytualnej „nadaktywności”, nierzadko krzykliwej i męczącej. Fascynującym doświadczeniem jest odkrywanie bogatej symboliki dawnej Mszy. Kard. Sarah wspomniał o przemyśleniu powrotu do orientacji liturgicznej kapłana ku wschodowi. Zdaje się, że właśnie orientacja kapłana była poddawana najsilniejszej krytyce, jako „stanie tyłem do ludzi”. Jednak znaczenie tej postawy jest zupełnie inne, akcentuje się w niej rolę kapłana przewodnika, symbolicznie prowadzącego wiernych ku Wschodowi, jakim jest Chrystus.
Oczywiście, forma liturgii nie świadczy o „jakości” Mszy: ona zawsze jest taka sama, niezależnie w jakim rycie byłaby sprawowana. Jednak sama oprawa mszalna wpływa na sposób, w jaki się modlimy, co ma kluczowe znaczenie dla procesu wzrastania w wierze. Kilka lat temu wznowiona została książka Pawła Szczanieckiego Msza po staremu się odprawia, czyta się ją znakomicie, niczym staropolską gawędę. Jednak z fabularyzowanego zapisu pojawia się świadectwo wiary i pięknego przeżywania Mszy. Byłoby dobrze, aby odkrywanie bogactwa dawnej liturgii nie odbywało się w atmosferze napięć i konfliktów. Msza trydencka nie jest ani żadną walką z „hermeneutyką zerwania”, jak określa się czasem posoborową liturgię, ani jakąś „liturgiczną kontrreformacją”. Takie stawianie sprawy jest nieporozumieniem. Rosnące zainteresowanie dawnym rytem ma miejsce wśród młodych, i nie jest ono modą, ale wypływa z fascynacji samą liturgią. Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu od odkrywania na nowo dawnej muzyki sakralnej. Z poziomu estetyki nastąpiło przejście do duchowości, w kilku miastach powstały ośrodki liturgiczne, często organizowane przez świeckich. Pojawienie się Mszy trydenckiej jest naturalnym etapem rozwoju tego ruchu. Znaczącą książką przywracającą wagę temu problemowi – mającą u nas kilka wydań – był Duch liturgii Josepha Ratzingera. Poznanie starego rytu daje szansę na pogłębienie kultury wiary i proponuje wiernym z pewnością formę trudniejszą, ale za to bardzo intensywną i pełną symboli. Dlatego i kapłani, i wierni nie powinni się jej obawiać. Z optymizmem powinniśmy zauważyć, że w polskim Kościele rośnie świadomość liturgiczna, dawna Msza daje temu wyraz, pozwala doświadczyć liturgii, jako centrum uczestnictwa w życiu Kościoła. Powrót do tradycji może mieć wiele postaci. Tradycja może być li tylko fascynacją przeszłością, pustą i przebraną w nieswoje szaty. Może ona jednak być źródłem żywym, odpowiadać na nasze współczesne pytania o wiarę i jej przeżywanie. Łączyć naszą eklezjalną teraźniejszość z historią.