Tragedia ta stała się elementem gry politycznej, w tym negocjacji w sprawie stowarzyszenia Turcji z Unią Europejską. Europejskim przywódcom nie udało się podjąć skutecznych działań w procesie pojednania między narodami w tej sprawie. I choć sprawa ta historycznie jest oczywista, to jednak Turcja do dziś nie przyznaje się do eksterminacji Ormian. Tym bardziej należy docenić gesty papieża i dyplomacji watykańskiej. Franciszek w publicznej wypowiedzi dał wyraz jedności z jednym z najstarszych narodów chrześcijańskich, jaki stanowią Ormianie. Jednocześnie Kościół uznał zasługi swojej ormiańskiej gałęzi, nadając tytuł doktora Kościoła XI-wiecznemu teologowi i poecie z Armenii, św. Grzegorzowi z Nareku.
Wydarzenia te należy połączyć z innymi: ostatnio Franciszek nazwał współczesne konflikty areną III wojny światowej prowadzonej w kawałkach. To ważna wypowiedź, gdzieś umknęła mediom. Tymczasem lokalne wojny, często pozostają, przepraszam za sformułowanie, nieatrakcyjne dla mediów, ale właśnie one budują mapę antagonizmów współczesnego świata. Następuje niebezpieczny proces przyzwyczajania opinii publicznej do akceptacji rozwiązań siłowych. Bezsprzecznie musimy ratować marzenie o stabilnym świecie „wieczystego pokoju”, jaki mieliśmy przez ostatnie 25 lat. Myśleliśmy, że skoro już wszystko wiemy o okrucieństwach świata, to już teraz będziemy potrafili nad nimi zapanować. Niestety, nic takiego się nie stało. Obecnie katolicyzm jest jedyną religią bezwarunkowo odrzucającą wojnę i przemoc. W kontekście pokus na organizację świata przy pomocy przemocy i broni papież wyznacza rolę dla chrześcijan – jest nią budowanie dialogu i porozumienia.
Barierą dla porozumienia między skonfliktowanymi stronami zazwyczaj nie są fakty, co do nich zawsze toczą się spory, ale przede wszystkim emocje. Często są one czynnikiem kluczowym. Tak jest na Ukrainie, tak jest w Syrii, tak też jest pomiędzy Turkami i Ormianami. Wprowadzenie pokoju musi poprzedzać coś, co można nazwać „duchowym przedpolem”, co będzie miało wymiar przedpolityczny i przedhistoryczny. To bardzo trudny proces wzajemnego słuchania się, stawiania pytań i oczekiwania odpowiedzi.
W tym roku mija 50 lat od słynnego listu biskupów polskich do niemieckich, w którym padają znamienne słowa: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Warto zauważyć, że pierwsza odpowiedź biskupów z Niemiec przyszła bardzo późno i była raczej chłodna. W latach 60. większość niemieckich biskupów uważała, że Polska okupuje ich tereny. Wyrażenie „tereny okupowane” użyte do byłych niemieckich miast występuje także we wspomnieniach kard. Ratzingera. Proces pojednania z Niemcami zajął całe dziesięciolecia, była to praca kilku pokoleń. Obserwując ten proces z perspektywy czasu, widać, że jego istotą było przygotowanie postaw, ale i ducha pojednania. Dopiero potem pojawiły się zagadnienia historyczne i polityczne, kiedy strony były gotowe do takiej rozmowy. Kluczową rolę odegrała wiara, modlitwa i odniesienie do Boga przebaczającego i miłującego. Można mieć wątpliwości, czy bez wiary, pojednanie byłoby w ogóle możliwe? Bezsprzecznie w relacjach polsko-niemieckich nastąpiła zmiana. Wybór Benedykta XVI i w tej sprawie pozostawał symboliczny: niemieckie pochodzenie papieża nie miało żadnego wpływu na jego recepcję oraz szacunek, jakim był obdarzany Polsce.
Mimo że w swoich wypowiedziach dotyczących procesów pokojowych Franciszek nie odwołuje się do listu z 1965, to jednak idzie tą drogą – poprzez modlitwę, zwrócenie uwagi na cierpienie ofiary, budowanie atmosfery wzajemnego szacunku, nierelatywizowanie krzywd, ale przede wszystkim dążenie do porozumienia między narodami.
Być może Franciszek zostanie zapamiętany jako papież pokoju. Oby był zapamiętany jako ten skuteczny.