Logo Przewdonik Katolicki

Jak uczyłem się Franciszka

Ks. Wojciech Nowicki
Ks. Wojciech Nowicki | fot. Zuzanna Szczerbińska/PK

Franciszek nauczył mnie – cóż, czytałem to wiele razy w Ewangelii – by nie osądzać, ponieważ nie mamy do tego prawa

Kiedyś stałbym po stronie bezdusznych faryzeuszy, dla których najistotniejsza była litera prawa. Być może nie trzymałbym w ręku kamienia, by nim cisnąć w stronę przyłapanej na cudzołóstwie kobiety. Ale rozumiałbym ten sposób myślenia. Prawo dawało faryzeuszom poczucie bezpieczeństwa, dawało iluzję uporządkowanego świata, w którym wszystko jest albo czarne, albo białe. Tam nie ma miejsca na niuansowanie. W przypadku kobiety przyłapanej na cudzołóstwie sprawa była pozornie prosta: albo zgrzeszyła, albo nie. Jeśli zgrzeszyła, należy ją ukamienować. Ale takie myślenie nie uwzględniało jej życiowej sytuacji, powodów, dla których zrobiła to, co zrobiła; pomijało ją, widziało tylko grzech.
Ostatecznie to nie samo prawo stanowiło problem. Jezus w kazaniu na górze będzie przesuwał uwagę słuchających z konkretnej normy na poszukiwanie jej głębszego sensu. Mówiąc: „a ja wam powiadam”, będzie pokazywał, dlaczego takie czy inne prawo zostało ustanowione. W ten sposób podejmie próbę wyrwania swoich słuchaczy z totalności, w jaką ich prawo wprowadziło. Właściwie odwoła się do ich sumienia i będzie uczył, by z oczu nie stracili przede wszystkim człowieka.
Najpierw Benedykt XVI, a potem Franciszek nauczyli mnie na nowo czytać Ewangelię. Na nowo nauczyli mnie chrześcijaństwa. Tak, najpierw był Benedykt XVI. Wielokrotnie, także na łamach „Przewodnika Katolickiego”, dzieliłem się wpływem jego osoby i myśli na moje życie, przede wszystkim na ukształtowanie się mojej tożsamości jako ucznia Pana.
Na zaproszenie Benedykta XVI w lipcu 2013 r. wraz z całym poznańskim seminarium udałem się do Rzymu na spotkanie seminarzystów, nowicjuszy i nowicjuszek. Ale podjął nas jego następca. Jechałem z pewnym dystansem, przede wszystkim wynikającym z tego, że to nie był „mój Benedykt”. Pamiętam, że w autobusie czytałem wydaną dosłownie kilka dni wcześniej encyklikę Lumen fidei, pisaną „na cztery ręce” – podpisaną już przez Franciszka, choć w większości przygotowaną przez poprzednika.
Pierwszym pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie otwartość i spontaniczność papieża. Nawiązywał żywy dialog z zebranymi w auli Pawła VI seminarzystami. Żartował, skracał dystans, mówił prostym, obrazowym językiem. Ale mówił też bardzo konkretnie. Zapamiętałem z tamtego przemówienia dwie rzeczy. Po pierwsze, mówił dużo o radości i jej źródle. Po drugie, o relacjach przyjaźni i braterstwa. Później te myśli znalazły swoje rozwinięcie w kolejnych papieskich dokumentach: adhortacji Evangelii gaudium czy encyklice Fratelli tutti.
Potem z wypiekami na twarzy czytałem wspomnianą adhortację. Do dziś mam ten egzemplarz, w którym wiele fragmentów podkreśliłem, a na marginesach dopisywałem swoje przemyślenia. Pamiętam, jak żywo dyskutowałem z innym diakonem, z którym mieszkałem wówczas w seminarium, poszczególne akapity. Zachwycała nas świeżość i prostota, z jaką papież mówił o Bogu.
Później przyszedł czas, w którym do Franciszka się zdystansowałem. Przede wszystkim dlatego, że go nie rozumiałem. Brakowało mi jednoznaczności, czułem, że zbyt wiele jest niedopowiedzeń. Słyszałem wciąż o rozeznawaniu, ale miałem wrażenie, że prowadzi to ostatecznie do rozwadniania doktryny. Być może w tamtym czasie nie czułem się zbyt bezpiecznie tam, dokąd papież próbował nas wyprowadzić. Z czasem jednak zrozumiałem, że taka była też metoda Jezusa. Chyba dobrze streszcza to rzucone kiedyś przez Franciszka do młodzieży hasło: „Zejdźcie z kanapy”. Być może za bardzo rozsiedliśmy się w wygodnej kanapie, w uporządkowanym pokoju, gdzie wszystko jest ładnie poukładane i do siebie pasuje. Ale czy odpowiada temu, co za oknem? Zrozumiałem, że papież trąca mnie w ramię, jak anioł proroka Eliasza, przynagla mimo niechęci, jak Bóg proroka Jonasza.
Wyjście z bezpiecznego świata ku temu, co nieznane – to jest przełom, który możliwy był właśnie dzięki Franciszkowi. Choć fundament pod to położył Benedykt, potrzebny był Franciszek, który uruchomił we mnie ten proces. Gdy papież zainicjował drogę synodalną dla całego Kościoła, wyraźnie zaznaczył, że wyruszamy wspólnie w drogę, ale nie wiemy, dokąd ona nas zaprowadzi. Skojarzyło mi się to z wędrówką Izraela, którego Bóg wyprowadził z niewoli egipskiej. Szli ku obiecanej krainie, ale właściwie nie wiedzieli dokładnie, dokąd ich ta droga poprowadzi. Ani przez co. Wiedzieli jedno: jest z Nimi Pan i to On ich prowadzi mocną ręką. Na to też wskazał Franciszek, mówiąc, że idziemy, wsłuchując się w to, co mówi do nas Duch, bo to On ostatecznie nas prowadzi. Wyjść z bezpiecznego świata ku temu co nieznane to ryzyko wiary, o którym czytałem u Benedykta i zobaczyłem, jak z pasją poddaje się temu Franciszek.
Zrozumienie Franciszka przyszło wraz z odkryciem św. Ignacego i jego duchowych synów (i córek). Działo się to trochę mimochodem. Wcześniej ironizowałem, także w kontekście Franciszka, że Kościołowi i jezuitom dobrze robi, jak ich się skasuje raz na dwieście lat. Przestałem tak mówić, gdy poznałem kilku jezuitów, a z jednym się zaprzyjaźniłem. Wtedy zrozumiałem, że łatwo rzuca się ogólniki, trudniej je powtórzyć, gdy ma się przed sobą twarz konkretnego człowieka. Przypomniało mi się, jak przed wieloma laty, zapytany przez przyjaciela, czy zjadłbym cukierka ofiarowanego przez chore dziecko w szpitalu, mając wielkopostne postanowienie niejedzenia słodyczy, odpowiedziałem stanowczo: nie, postanowienie jest postanowieniem, trzeba być wiernym. Wydawało mi się to słuszne do czasu, gdy faktycznie nie znalazłem się w identycznej sytuacji. Umiejętność spotkania człowieka w człowieku – czy nie to pokazywał sobą Jezus? Czy nie to stało się osią pontyfikatu Franciszka? Odkryłem, że wynika to między innymi z jego ignacjańskiego ducha.
Poznanie więc myśli Ignacego, reguł rozeznawania duchów, przyglądania się emocjom, dowartościowania ciała i psychiki – a może inaczej: niedualistycznego spojrzenia na siebie, ale jako na jedność ciała i ducha, sprawiły, że zacząłem czytać Franciszka na nowo. Zrozumiałem, dlaczego papież unika jednoznacznych odpowiedzi. Nie dlatego, że relatywizuje rzeczywistość, ale dlatego, że rzeczywistość nie jest czarno-biała. Franciszek nauczył mnie – cóż, czytałem to wiele razy w Ewangelii – by nie osądzać, ponieważ nie mamy do tego prawa. Tylko Bóg zna serce człowieka i złożoność jego historii. Czy Kościół nie jest od tego, by przygarniać i tworzyć dla pielgrzymującego ludu bezpieczne miejsce – dom? Czy Kościół nie powinien być szpitalem polowym dla tych, którzy na polu walki życiowej doznali poważnych zranień?
Papież gestów – mówią o nim w mediach. Tak, jego gesty przypominały mi, że powierzono mi jedno jedyne zadanie: miłować przede wszystkim, bez względu na wszystko i pomimo wszystko. Być może dlatego papież gotów był raczej usprawiedliwić niż potępić, może dlatego wolał przygarnąć niż odepchnąć, zostawiając ostatecznie osąd samemu Bogu.
Nie chcę tutaj dokonywać analizy pontyfikatu. On miał swoje blaski i cienie. Podobnie jak nie zamierzam dokonywać oceny samego Franciszka. Jak każdy, miał swoje wady i zalety. Celowo dzielę się moim doświadczeniem – jak go odkrywałem i uczyłem kochać, nawet jeśli czasem była to trudna miłość.
Najnowsza autobiografia Franciszka kończy się słowami: „Czułość nie jest słabością. To prawdziwa siła. Tą drogą podążają tylko najsilniejsi i najbardziej odważni. Idźmy nią i my, z czułością i odwagą. Idźcie naprzód z czułością i odwagą… Moja historia to ledwie jeden krok”. Franciszek mówił, by nie bać się marzyć. Więc marzę o Kościele skromnym i pokornym, którego siłą jest czuła miłość, będąca odzwierciedleniem miłości Ojca, o której zaświadczył Jezus Chrystus, nasz brat.
Późno Cię poznałem i późno umiłowałem. Dziękuję za to, czego mnie nauczyłeś. Mam nadzieję, że wraz z Benedyktem XVI jesteś w czułych rękach Boga, przeniknięty Miłością. Do zobaczenia.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki